piątek, 9 maja 2014

,,Czasami samotność rozwija skrzydła tęsknoty.... '' -Eskel

Imię: Eskel.. Takie me imię. I nie mów mi Es, bo ogon wyrwę. Tak prawo miały nazywać mnie tylko dwie osoby... 
~*~
Wiek: Mam 1,5 roku za sobą.
~*~
Płeć: Jeśli masz wątpliwości, że jestem samcem to cię zapewniam. Od zawsze byłem basiorem i nie zmieniłem płci.
~*~
Moc: Władam mocą powietrza. Odkryłem też zdolność wpadania w furię. Rozrywam wtedy wszystko na swej drodze. Więc... Uważaj jeśli wleziesz mi w łapy.
~* ~
Charakter: Jeśli mnie już znasz, to wiesz, że niegdyś byłem pełnym radości i szczęścia wilczątkiem. Ale to dawny ja. Zmieniłem się. Dawna radość i uprzejmość ustąpiły miejsca chamskości i ponuractwu. Zaufanie moje, w tej chwili zdobyć jest trudno. Stałem się nerwowy i łatwo wpadam w szał. Z dawnych lat pozostały mi nieposłuszeństwo i zdolność wkurzania. Odwaga, urosła jeszcze bardziej i pomaga jej jeszcze spryt i spostrzegawczość. Stałem się agresywny i bezczelny. Dawna beztroskość zmieniła się bezwzględność. Jednym słowem jestem egoistą. Miewam chwile jednak, gdy smutek i żal powala resztę cech i zachowuje się jak zbity szczeniak. 
~*~
Historia: Pamiętasz Elsę? O ile miałeś zaszczyt poznać ją i Krisa. Kiedyś ją opowiadała, ale jeśli nie znasz to ci powiem. 
Mieszkałem daleko stąd. Miałem ośmioro rodzeństwa. Byłem jednym z młodszych,a  gdy rodzice chodzili na polowania, opiekowała sie nami Elsa. Była najstarsza. Pewnego dnia rodzice nie wrócili. Ja i reszta zostaliśmy sami.  Codziennie Elsa wychodziła wcześnie. Pewnego dnia, gdy Elsa była na polowaniu reszta rodzeństwa wbrew jej zakazowi wyszła z jaskini. Ja też chciałem, ale Kris mnie zatrzymał. Nagle usłyszeliśmy hałasy. Tak. To byli ludzie. Brutalnie zabrali nasze rodzeństwo. Siedzieliśmy cicho w jaskini, gdy usłyszeliśmy Elsę. Wyszliśmy do niej. Kris powiedział jej co się stało. Uspokoiła nas. Następnego dnia zaczęliśmy się błąkać po świecie, aż spotkaliśmy ,,Trupę z wyspy''. FAjnie się z nimi żyło. Najbardziej lubiłem Ninę i Reili. Mieszkaliśmy z nimi do tego dnia, gdy ludzie odebrali mi Elsę i Krisa.. Już więcej ich nie zobaczyłem, ale poprzysiągłem, że się zemszczę. NA ludziach za to co zrobili. 
~*~
Rodzina: Najbliższą mi rodziną była Elsa i Kris. Dopiero teraz, gdy ich straciłem, doceniłem to jak ona się o mnie martwiła, a on próbował ograniczyć mój entuzjazm. Tęsknię za nimi.
 ~*~

Bo Elsy i Krisa już nie ma...
Ale zawsze będą ze mną...
W moim sercu i pamięci... 

Nie takiego zakończenia się spodziewałam

Czułam się jak na jakimś dziwnym, powalonym tour de własna oś, która co chwilę się krzywiła i zmieniała kierunek. Zipałam i sapałam jak pedofil do słuchawki, robiąc skręty i zakręty w lewo, prawo. Lanay chyba też nie był w zbyt najlepszej formie, bo łapy same uginały się pod nim, ślizgając na kamieniach. Znaczy mi również, żeby nie było. Jak na złość jeszcze za nami pełzła cała armia zombie-wilków, które tylko czekały na moment, w którym będą mogły nas dopaść. Ja nic nie zrobiłam, jestem czysta, rączki umywam.
- Masz może jakiś pomysł, jak ich zgubić?! - krzyknęłam poprzez istny chaos i totalny rozwał.
- A wyglądam na takiego?! - odwarknął, spoglądając za siebie. Spoko, luz, kolo, ja rozumiem, że sytuacja nie ten teges, ale nie warto się tak denerwować. Złość piękności szkodzi.
- No na pojętnego wyglądasz! - wyszczerzyłam kły w hollywodzkim smiajlu, gdy nagle poczułam jak wilk popycha mnie na bok, sam skacząc za mną. Moje ciało brutalnie zderzyło się z ziemią, robiąc przysłowiowe "jeb, jeb", a mózg przelał się jednym uchem i drugim wypłynął. Jeszcze żeby dopełnić całość, przeleciałam przez krzaki i zaryłam szczęką o trawę. Nie, tym razem nie będzie peace and love.
- Zęby mi zagrały marsza pogrzebowego... - jęknęłam słabo, próbując bezskutecznie zgrzebać swe jestestwo z ziemi. Wiewiór uniósł oczy ku niebu, wzdychając z politowaniem. Kątem oka łypnął na chmarę zombiów zgromadzonych na górze (tak, sturlałam się z góry na dół), a następnie kazał mi być cicho. Westchnęłam głęboko, wreszcie mogąc złapać życiodajny oddech i klapnęłam na tyłek.
- Poszli sobie? - spytałam po chwili.
- Chyba tak - odparł.
- Em, to może wiesz, albo nie wiesz, co się tu dzieje?
- Wiem tyle, co ty - czyli praktycznie nic. Można się jednak domyślić, że to "coś" nie jest nastawione przyjaźnie.
- Ta, raczej nas nie przytuli i nie pomizia - palnęłam. - Musimy znaleźć resztę. Martwię się, że to "coś" ich znajdzie i... no, sam wiesz, co.
- Wiem, ale nie możemy teraz wyjść. Nic nie wiemy o tym czymś, a okazało się, że może nas z łatwością zabić.
- Więc będziemy tak siedzieć i czekać? - prawie krzyknęłam, podnosząc się gwałtownie z miejsca. Lanay spojrzał się na mnie, mrużąc lekko ślepia.
- A masz jakiś inny pomysł?
- Tak! - wstałam gwałtownie i wybiegłam z kryjówki. W tym momencie nie interesowało mnie to, że naraziłam siebie i Lanay'a na niebezpieczeństwo. Przecież teraz te zombie z łatwością mogły wyśledzić nas po moim zapachu. Zacząć ścigać, a następnie z zimną krwią zabić.
- Nie, tak nie będzie... - mruknęłam do siebie, przeskakując przez przewaloną kłodę. Łapy same niosły mnie przed siebie, a ja zupełnie zapomniałam o czymś takim jak "zmęczenie". Jedyną rzeczą, którą teraz musiałam zrobić, to dostać się do Sibuny, Emily i reszty, która koczowała zapewne na wyspie. Martwiłam się o nich i nie chciałam, aby coś się stało. Tak samo jak i również reszcie. Stanowczo za długo nie widziałam się z nikim, aby móc stwierdzić, że wszystko jest okej.
     W ten w oddali dało się słyszeć zagłuszone przez świstający wiatr wycie. Znajome wycie. Mimo, że ciche, jednak nadal tak bardzo znajome.
- Sibuna! - krzyknęłam do siebie, gwałtownie skręcając w tamtą stronę. Uśmiech znów zagościł na mojej paszczy, tak samo, jak za dawna. Tęskniłam za nimi. Ten czas tak strasznie się wydłużył, nie dając ujrzeć bliskich mi osób. Miałam jedynie nadzieję, że teraz to wszystko się zmieni.
     Wyskoczyłam zza zakrętu wprost na otwartą przestrzeń. Drzewa tutaj nie rosły już tak gęsto, a teren stał się bardziej nierówny i kamienisty. Rozejrzałam się gorączkowo i w ten mój wzrok przykuły trzy postacie. Chwila, chwila...
- Lila, Amree! I... JOYSELL?! - wytrzeszczyłam oczy. Jednak pojawienie się czarnego basiora aż tak bardzo mnie nie zdziwiło i nie zszokowało, jak otaczające ich zombie-wilki, które z każdą chwilą zbliżały się do nich, zacieśniając krąg, w którym ich zamknęły.
- Zostawcie ich! - warknęłam, podbiegając bliżej. Zatrzymałam się jednak gwałtownie, widząc szkarłatne kałuże krwi pod łapami trzech otoczonych wilków. Dopiero teraz doszedł do mnie fakt, że...Oni nie dadzą sobie rady.
- Reili, uciekaj stąd, do cholery! - krzyknął ktoś z otoczonych. Cofnęłam się o krok, jednak tylko o krok. Nie mogłam wykonać więcej kroków, stałam jak sparaliżowana. Stałam i po prostu patrzyłam się pusto jak zombie atakują moich przyjaciół.
- NIE! - wrzasnęłam, a spod ziemi wyrósł bluszcz, który oplótł ciała zombie-wilków i uniósł w górę. Zaczęły się szamotać, chcąc wyrwać. Kłapały na oślep paszczami i machały łapami, chcąc przeciąć bluszcz... I jednak po chwili im się to udało. Upadły na ziemię, zwracając na mnie swoje wściekłe spojrzenie i tocząc pianę z pyska. W tym momencie nie mając już innego wyjścia, przerażona odwróciłam się gwałtownie i zaczęłam uciekać.
Lila, Amree... Joysell... Oni nie żyją...
Przemknęło mi przez myśl. Poczułam, jak do oczu samoistnie cisną mi się łzy, zamazując obraz przede mną. Biegłam na oślep, starając się chociaż na nic nie wpaść. Słyszałam jednak, jak ścigające mnie wilki po jakimś czasie zakończyły swoją pogoń i po prostu odeszły. Ja jednak nadal nie przestawałam biec, sama nie wiedząc, dlaczego. Może po prostu to wszystko to było za dużo...
     W ten jednak na moje nieszczęście poczułam silne zderzenie z jakimś futrzastym czymś. Zaskoczona zachwiałam się na łapach i upadłam na tyłek.
-...Reili...? - usłyszałam znajomy, cichy głos, który przemówił do mnie.
- Huh? - uniosłam lekko łeb. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, chcąc wyostrzyć nieco widoczność i pozbyć się łez. Wtedy ujrzałam drobną postać białej wilczycy, a obok niej drugą białą wilczycę.
- Emily, Sibuna? - załkałam.
- Reili! Gdzieś ty była tyle czasu?! Całe wieki cię nie widziałyśmy!
Ja jednak zamiast odpowiedzieć, wpatrywałam się tempo w obie wilczyce, a następnie wybuchłam głośnym płaczem, rzucając się na nie i przytulając.
- O-ni.. nie ży-ją... - wychlipiałam.
-...Wiemy... - odparła smutno Sibuna, zwieszając wzrok. - Scythe i Lucy... Też...

~Reili~

Hm... Długo męczyłam się nad tą notką, ale w ogóle nie miałam weny i jakiegoś pomysłu ogarniętego, jak to skończyć. Padło proste rozwiązanie, że tak to się skończy jak skończyło, koniec, kropka ;c

czwartek, 8 maja 2014

Wszystko będzie dobrze... Chyba..

Wędrowałam po lesie, a obok mnie dreptał Kris. Eskel latał gdzieś w okolicy. Musiałam gdzieś pójść, bo ciągłe śpiewy Niny mi już przeszkadzały. Zresztą Krisowi też. Więc chodziliśmy bez celu po lesie. Śniadanie mieliśmy za sobą. Nagle wyszliśmy z krzaków i stanęliśmy przed jakimiś jaskiniami. Emily i Sibuna mówiły, że to takie coś gdzie ludzie śpią. Ale Nina twierdziła, że są tam skarby. I komu tu ufać. Nagle między namiotami wylądował Eskel. Niech no tylko dorwę gnoja. Wypadłam z krzaków, w celu złapania go za kark i zaciągnięcia na wyspę. Nie przemyślałam tego. Gdy tylko go chwyciłam zostałam otoczona przez ludzi. No i zapomniałam, że Kris oczywiście wpadł tu za mną. Staliśmy we trójkę otoczeni przez dwunogów. Puściłam Eskela.
-Es.. Wiej.- syknęłam.
-CO?- spytał i spojrzał na mnie. Ludzie trzymali w rękach kije i badyle itp.
-WIEJ! GAZU!- krzyknęłam i popchnęłam go.
Ten niechętnie wzbił się w powietrze. Ludzie zaczęli się zbliżać. Osłoniłam Krisa i warczałam groźnie. No dobra. Groźnie to nie wyglądało. Skorzystałam z mocy i stworzyłam śniegowy mur wokół siebie i Krisa. Eskel najwyraźniej zrozumiał o co chodzi, bo jak zauważyłam szukował się do pikowanie na dwunogów.
-Eskel uciekaj!- wrzasnęłam na niego.
Mur zaczął się kruszyć. Eskel zaczął wirować w powietrzu tworząc małe tornado. Czy ten smrodek nie rozumie?! Rzuciłam w niego śnieżką. Tornado znikło, a on spojrzał na mnie z wyrzutem. Kris obok mej łapy trząs się ze strachu. Ludzie przebili się przez mur. Jeden złapał mnie w jakąś sieć czy coś, a drugi złapał Krisa. Warknęłam wściekle, chcąc go uratować. Nagle braciszek stanął w ogniu. Przeraziłam się, ale ludzie jeszcze bardziej. Ten, który go złapał puścił go natychmiast, ale to coś co miał na sobie już płonęło. Mały podbiegł do mnie, ale już się nie palił. Próbował rozgryźć to co mnie więziło. Nagle i na niego spadło to coś. JAkiś człowiek podniósł nas i wrzucił do jakiegoś pudła. Potem zatrzasnął jedyny dopływ światła.
-Elsa..- usłyszałam głos Krisa.
-Tak?
-Co się stanie teraz?- wyczułam lęk w jego głosie.
-Nie bój się. Wszystko będzie dobrze..- powiedziałam i w tej samej chwili wyplątałam się z tego czegoś.- Chyba.- dodałam jeszcze cicho, by on nie usłyszał.
Pomogłam mu się wydostać i przytuliłam do siebie..
Eskel:
Patrzyłem bezradnie jak ludzie pakują moje rodzeństwo do jakiegoś pudła. Wściekłem się. Poczułem jak moje ciało przechodzi dziwny błysk. Wpadłem w furię. Szybko opadłem na ziemię i zaatakowałem pierwszego człowieka. Skoczyłem na niego i on chcąc złapać równowagę tak się cofał, że wpadł do wielkiej kałuży. Zauważyłem w odbiciu, że jestem większy i wyglądam groźniej. Ruszyłem na kolejnych. Uciekali w popłochu. Dorwałem kolejnego i po chwili był martwy. Wzbiłem się w powietrze i zrobiłem tornado. Wyszło wielkie. Wciągało te ich jaskinie. Gdy już skończyłem z tornadem ludzi już nie było. Ani tego czegoś na co wsadzili pudło z Krisem i Elsą. Opadłem na ziemię i zawyłem żałośnie. Zostałem sam.. Nagle moje uszy zarejestrowały jakiś szelest. Obróciłem się i zobaczyłem człowieka z kijem w ręku. Wyszczerzyłem kły i skoczyłem na niego. Złapałem go kłami za szyję i leżał martwy. Rozejrzałem się jeszcze raz. Panował tu teraz duży bajzer, a gdzieniegdzie leżały ciała ludzi. Stanąłem na środku.
-Pomszczę was. -powiedziałem i spojrzałem w dal.-Pomszczę..
~*~
Niestety musiałam pozbyć się Elsy i Krisa :C Nie miejcie mi tego za złe. Eskel jest teraz duży już i zły i piszę dla niego nowe KP.