środa, 27 listopada 2013

Czarny RAJ

Szliśmy bardzo długo w milczeniu przez las. Żadne z nas nie miało ochoty na zbędne rozmowy. Co chwila widziałam nad nami czarne ptaki, które chyba celowo chciały mi uprzykrzać żywot. Dzień w dzień prześladują mnie te ptaszyska. Najgorsze jest to, że część z nich rozumiem.  Czy były po mojej stronie? Raczej nie. Swoją krajanką grały mi tylko na nerwach. To tylko sojusz czarnych kruków, które chcą mi uprzykrzać życie. –pomyślałam. Zaś my jesteśmy czarnym rajem, sojuszem nienawiści. –nagle i te myśli przyszły mi do głowy. Czarny Raj…całkiem dobra nazwa. Po chwili byliśmy na jakiejś polanie. Wszędzie wokół panował chłód tak jakby mróz miał tu swoje wieczne królestwo.

lineart wilków stworzyła Anubis, ja pokolorowałam :D
-Polana Mrozu.- orzekł Joysell
-Dosyć tu przyjemnie…
-Tsa. Dosyć. –mruknęła brązowa wilczyca. Wydawało się, że jest jej wszystko obojętne. W sumie to dobrze, nie będzie sprawiać problemów.
-A więc co teraz Alpho?- zapytałam trochę sarkastycznym tonem, Joysella.
-Alpho?- spojrzała na mnie to na Joysella zdziwiona wilczyca.
-Już wcześniej okrzyknął się Alphą.- przewróciłam oczyma
-Z kim ja muszę pracować…-Joysell zwrócił oczy ku górze
-Ty?! To tylko jakiś nędzny sojusz nic więcej.- zakpiła złotooka. Wilk już miał coś odpowiedzieć, gdy mu przerwałam.
-Będziecie robić kabaret lub urządzać sztuki walki czy w końcu poszukamy jakiejś jaskini czy coś w tym stylu?!- warknęłam. Mimo to, że nie podobał mi się owy sojusz, to byłam nadal bez sił, więc przyda mi się jakaś obrona na wszelki wypadek. Przeszliśmy polanę wzdłuż i wszerz, mimo to nigdzie nie było widać żadnego schronienia. Był to po prostu pusty oszroniony teren. Dookoła polany był las mieszany, a po północnej stronie rosło jakieś dziwne drzewo. Miało bardzo gruby pień, pokryty mchem i był tak powyginany, że z łatwością udało mi się na niego wskoczyć. 

-Złaź stamtąd!- warknął Joysell. Jego wiecznie coś wkurzało, ale przyznam, że był całkiem, całkiem.
-Zabronisz mi?- zmrużyłam oczy i rozsiadłam się wygodnie na drzewie.
-Mieliśmy szukać jakiejś kryjówki zapomniałaś?!
-Nie złość się tak, po prostu jestem zmęczona. –przyznam, że lubiłam się z kimś posprzeczać. To było zabawne jak druga osoba się denerwowała, jednak niestety do czasu.
-Rose…
-Dla znajomych Rosie. –mrugnęłam do niego po czym zeskoczyłam zgrabnie z drzewa. Obeszłam drzewo dookoła a raczej miałam taki zamiar, dopóki nie wpadłam w jakąś dziurę obok jego pnia, przykrytą częściowo liśćmi.
-Co jest do diaska?! –warknęłam. Byłam w środku sporej jaskini. Z sufitu zwisały stalaktyty, a z ziemi wyrastały stalagmity. Musiałam zapewne wpaść przez tak zwany „lejek”.  Do jaskini wpadało światło, zapewne przez nieliczne, mniejsze otwory, dzięki którym udało mi się tu dostać.
-Rosie?!- Joysell wszedł poirytowany do środka, a raczej wślizgnął się tak jak ja.
-Tęskniłeś?- mruknęłam i usiadłam przed nim. Po chwili zjawiła się…jak jej tam... Anubis.
-Przynajmniej mamy już kryjówkę…-rozejrzała się. Trzeba było przyznać, że jest całkiem przytulnie. Położyłam się. Przydałoby się nazbierać trochę suchej trawy, lecz będzie na to jeszcze czas.
-Hmhm…Więc to teraz będzie miejscówka naszej „wataszki” ?
-Na to wygląda.
- A więc nazywajmy się Czarny RAJ.
-RAJ?
-Tak. –odpowiedziałam. –To pierwsze litery naszych imion.
-Róbcie co chcecie.- odpowiedziała Anubis
-Mi jest obojętne. – odrzekł Joysell.
-Jestem głodna. –mruknęłam
-To sobie coś upoluj.
-Ja znalazłam jaskinię, ty coś znajdź.
-Twój głód, twoja sprawa.
-Zapamiętam to, ale jeśli coś upoluję nie waż się tego tknąć!- warknęłam i wyszłam z jaskini.
-Wątpię, aby coś upolowała.- powiedziała Anubis.
-Też tak myślę.- westchnął Joysell
~♦~
Wyszłam z jaskini i podążyłam do lasu. Byłam tak głodna, że chęcią bym zjadła nawet kruka. W lesie unosił się zapach jakiejś młodej sarny. Podążyłam za pyszną pokusą. Parę metrów ode mnie stała bezbronna sarna, która nie wiedziała jaki to okrutny los ją za chwilę spotka. Przynajmniej jej śmierć się na coś przyda. Teraz o wiele trudniej było coś upolować, gdyż suche liście na ziemi znacznie utrudniały sprawę. Ruszyłam pędem za sarną. Oczywiście od razu się spłoszyła, ja jednak nie miałam zamiaru dać za wygraną. Po dłuższej gonitwie, wbiłam jej mocno kły w tętnicę. Pożywiłam się na miejscu. Była dość smaczna, lecz nie zjadłam jednak wszystkiego. Wzięłam ją do pyska i zaniosłam do jaskini. Nie chciałam aby pomyśleli iż nic mi się nie udało zdobyć. Najpierw weszłam sama do środka, a później pociągnęłam za sobą zdobycz.
-Jedzcie. –powiedziałam krótko, położywszy sarnę, a raczej jej truchło przed nimi.
-Skąd ta hojność? –zapytała złotooka.
-Ktoś musi dopilnować abyście nie umarli z głodu przez swoje lenistwo.
-Martwisz się o nas?- zakpił Joysell
-Jeśli nie chcesz, to nie jedz. –mruknęłam i położyłam się w kąciku zakładając łapę na łapę.
-Tak naprawdę, to sądziliśmy, że nic nie uda ci się złapać.
-Jak widzicie nie znacie mnie tak dobrze.- odpowiedziałam i zdrzemnęłam się.

~♦♦♦~

~Wasza Rosie ;X

wtorek, 26 listopada 2013

Cisza i spokój

Czemu Nina i Reili muszą budzić z samego rana? Dwa koguty z nami mieszkają. Albo budziki kto ich wie. Takie dryńńń dryńńń w formie wrzasku chyba nie posłuży zbyt dobrze mojemu umysłowi. Wygonienie ich na polowanie było dobrym pomysłem. Taak.. Cisza i spokój. Które zniknął gdy budziki wrócą z misji polowanie. Patrzyłam jak dwie wadery znikają w lesie. Wróciłam do jaskini, by mimo dnia kontynuować przerwany bezlitośnie sen.
-Hooop hoooop!!! Śpiąca królewno wstawaj!! Już nie śnij o jeleniu leży przed jaskinią!!-wrzeszczał mi ktoś do ucha ponownie przerywając sen.
Nade mną stała Pani budzik Reili. Zalatywało od niej jeleniem i... Czy mi się zdaje.. Czymś od ludzi. Co ona u licha do nich robiła. Na pogawędkę wpadła. A Nina pewnie razem z nią. Urządzały sobie ,,Jaka to melodia'' w towarzystwie człowieków. Pozazdrościć inteligencji. Zerwałam się na równe łapy.
-Gdzie byłaś??-spytałam ją podejrzliwie.
-Na polowaniu.-powiedziała dalej uśmiechnięta.
-Na pewno....-powiedziałam dając jej do zrozumienia, że wiem że była gdzieś jeszcze.
-Tylko na polowaniu sir general.-odparła ale jej oczy mówiły co innego.
Nic nie mówiąc złapałam ją za ucho i pociągnęłam na zewnątrz. Reszta patrzyła na nas ze  zdziwieniem.
- Sibuna znasz spodoby, by Reili mówiła prawdę??-spytałam.
-Jasne...-na jej pyszczek wystąpił szatański uśmiech.-ale trzeba ją dobrze trzymać.
Ana pomogła mi przytrzymać Reili. A Sibuna zaczęła tortury. Łaskotki... Muahahahahaha najlepsza broń. Reili śmiała się na cały las i co jakiś czas błagała by Sibuna przestała.
-Dobra powiem- powiedziała w końcu wadera, a my zaprzestałyśmy tortur.-Byłyśmy u ludzi na imprezie i bawiłyśmy się balonami.
-Czy was do końca pokręciło?!-wstrząsnęłyśmy z Sibuną.
-Nie a co??-powiedziała Nina.
Zaprzestałam z doświadczeniem że tłumaczenie im nic nie da. Uznane to zostało za koniec rozmowy. Więc zjadłyśmy jelenia. Obiad skończony więc odpoczynek. Oczywiście nasze kochane wariatki zaczęły biegać skakać i śpiewać.
-Niedługo zima a więc..-wrzasnęła Nina.- Święta święty czas już tuż!!...
No i oczywiście Reili dołączyła. Gdy skończyła się obecna piosenka nadszedł czas na ,,Pada śnieg''. Potem nastała cisza. Powitałam ją z radością. Chwila i została ona zakłócona. Nieeee... Czemu?? Za jakie grzechy?? Zerwałam się z miejsca i rozejrzałam za jakąś kryjówką. Po chwili byłam schowana w górce liści. Nie tłumiły do końca hałasu ale było ciszej. Zamknęłam oczy. Nagle poczułam jak ktoś na mnie wskakuje. Odwróciłam się, a okazało się, że wskoczyła na mnie Reili. Zrobiła minę anioła. Moja zapewne tak nie wyglądała. Zerwałam się z miejsca, a wadera zaczęła uciekać. Biegłam za nią z chęcią zemsty. Obok Nina, Ana i Sibuna śmiały się głośno. W końcu udało mi się dorwać winowajczynie. Zasypałam ją łaskotkami. Buahahahaha mordercza broń. Jak ją ją lubie. Reili pode mną wierciła się i śmiała. Po chwili puściłam ją wolno. Schowała się za Niną.
-Następnym razem nie puszczę.-powiedziałam do niej.
-Okej okej okej okej okej -usłyszałam w odpowiedzi.
Ułożyłam się pod drzewem i puściłam muzykę z radia. Oczywiście Reili i Nina pochwyciły rytm muzyki i zaczęły śpiewać. Ale zdala ode mnie. Najwyraźniej bały się gilgotek. Hiehie. Mam spokój. Leżałam tak dalej i patrzyłam na spokojne jezioro....
*Emily*

Trochę krótko.. Ale pisze na telefonie a trzeba ożywić trochę atmosferę. Ratowniczka Emily musiała wkroczyć do akcji :) więc kto żyje, że tak spytam?? Kto napisze komentarz żyje... Ja osobiście żyje :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Grzybki kontratakują

Awokado jest wspaniałym owocem. Jego skórka jest tak napięta i lśniąca, a miąższ maślany i mraśny. A pestka! Pestka jest ogromna i najbardziej podniecająca. 
Z Connorem zeżarliśmy kilka tuzinów tych pysznych owoców i teraz leżeliśmy bez siły na brzegu z brzuchami wypełnionymi tłustymi owocami.
-La... Może się ruszymy?- westchnął Connor.
-Ta...? Naprawdę sądzisz...- Próbowałem wstać lecz skutkiem było gwałtowne salto mojego żołądka i potężne beknięcie. Opadłem bezsilnie na żółty piasek.
-Wiesz... są takie grzybki...
-Ty mi tu o grzybkach nie zaczynaj!-przerwałem ostro.- Ostatnio stanowczo przesadziliśmy.
-Nie... ja mówię że są takie grzybki, albo może to korzeń... one dobrze działają...
-Na tajemnicze wizje? Owszem.
-Lanay!-zrobił smutną minę.-Ja tu się wysławiać próbuję, fakt nie wychodzi mi, no ale wysłowić się chce to mi daj się wysłowić, bo jak mi się nie dasz wysłowić to nie dowiesz co ci chciałem dać do zrozumienia poprzez wysławianie. Jest korzeń który dobrze działa na żołądek.
-Ta? No ot go wyrośnij.
-Nie mam siły- jęknął płaczliwie-. Idź, ty mniej jadłeś raczej śliniłeś te awokado... Idź Lanay, ja se poleżę.
-Dobra leniu śmierdzący.
Wszedłem chwiejnie w las. Nie miałem pojęcia o jaki korzeń chodzi Connorowi, więc zbierałem wszystko w miarę roślinnego a korzenistego, a na wszelki wypadek wziąłem też trochę podłużnych grzybów z których wypływała pomarańczowa ciecz w różowe bąbelki. Zaciągnąłem to wszystko na plażę. 
Connor przyjrzał się uważnie roślinom i wybrał szarawo-brązowy mocno pachnący korzeń i począł go rzuć.
-Ty wiesz... to chyba nie to. Ale dobre jest... Może te grzybki to były jednak?-zastanowił się. 
Wziąłem na próbę jeden z nich i połknąłem.
-Nie... To na pewno nie to. Paskudne.
-Ty wiesz... To może być to. Pamiętam że paskudne było...
Zjadłem więc kolejnego grzyba a Connor skończył swój korzeń i także wziął sobie jednego.
-Ty wiesz...-powiedziałem w zamyśleniu po kilku minutach.-To drzewo... Ono jest takie.... Wysooookie. Takie... brązowe. Ono jest brązowe, Connor. Czy to nie wspaniałe?
Connor nagle popatrzył na mnie w zachwycie.
-Ty wiesz co jest wspaniałe, Lanay? Ty, kochany kuzynku. Jesteś taki...
Zbliżył się do mnie i zamrugał oczętami. Otarł się o mnie ramieniem, z pyska płynęła mu ślina.
-Connor... Co ty zjadłeś? To drzewo...hik!-dostałem czkawki. Pysk Connora nagle zrobił się niebieski, a potem różowy.
-Jesteś piekny, kuzyku- wrzasnął nagle i rzuciłsieku mnie. W panice skoczyłem ku pięknemu brązowemu drzewku i wskoczyłem jak najwyżej mogłem. Mimo starań Connor nie dostał się do mnie. 
-Zossssstaw mnie psychoato j***ny!-wrzasnąłem.
-'O! mów, mów dalej, uroczy aniele; 
Bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz 
Jak lotny goniec niebios rozwartemu 
Od podziwienia oku śmiertelników, 
Które się wlepia w niego, aby patrzeć, 
Jak on po ciężkich chmurach się przesuwa 
I po powietrznej żegluje przestrzeni. '
Znałem to. I mimo woli odparłem:
-Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo! 
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! 
Lub jeśli tego nie możesz uczynić, 
To przysiąż wiernym być mojej miłości, 
A ja przestanę być z krwi Kapuletów. '
-Mamże przemówić czy też słuchać dalej? '
Cholera. Co nam... Ach to drzewo, drzewusio, myślałem. Nagle Connor zmienił ton i rolę. Mówił teraz altem i stał kiwając się na tylnych łapach.
-'Romeo! porzuć tę nazwę, a w zamian 
Za to, co nawet cząstką ciebie nie jest, 
Weź mię, ach! całą! '
-Kurna Connor! Connor! To ja Lanay! Opanuj się- miałem dość i ledwo panowałem nad językiem który wciąż starał się deklamować.-Connor! Zeżarłeś imbir! Imbir!
Wtem galaź pękła pode mną i zleciałem prosto na mojego kuzynka.
***
Pomysł był Connora, ja tylko go wprowadziłam w życie.
Cytaty naturalnie z Romea i Julii.

niedziela, 10 listopada 2013

Baloniki

   Ten sen był taki piękny. Skakałam sobie po łące pełnej kwiatuszków, obok płynęła spokojnie rzeczka, na niebie świeciło słoneczko... Żyć, nie umierać.
        Wyskoczyłam rozmarzona w górę, robiąc obrót, a następnie spadając na mięciutki dywan z niebieskich kwiatów. Zaczęłam machać łapami, udając, że pływam. Przewracałam się z boku na bok, turlając w morzu kwiatów. Nawet teraz po tym pływaniu mogłabym powiedzieć, że zamiast czarna w zielone znaki jestem cała niebieska.
- Rany, rany... - Mruknęłam pod nosem, otrzepując się z niebieskich płatków. Podeszłam bliżej strumyczka, siadając sobie przy nim. Zadowolona, zaczęłam pazurek kreślić na tafli wody różne znaki. Nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk podobny do chrapania.
Chwila, ktoś tu śpi?
Zaintrygowana szybko wstałam z ziemi, rozglądając się. Mimo, iż nie widziałam aby ktoś w pobliżu uciął sobie małą drzemkę, nadal słyszałam natrętne odgłosy chrapania.
Ja chyba nikogo do mojego snu nie zapraszałam...
        Nagle jakby wszystko zniknęło, a pojawiła się rzeczywista rzeczywistość. Otwarłam lekko powieki, mrugając nimi szybko. W ten zorientowałam się, że jakoś trudno mi oddychać. Przekręciłam łeb (z trudem), a najlepsze było to jak ujrzałam śpiącą Nine, która nawet nie była świadoma tego, że mnie przygniata.
- Nina! Zejdźże... Ze... Mnie! - Wysapałam, odpychając wilczyce łapą, jednak ona tylko mruknęła pod nosem jakiś tekst o ciastkach, po czym przewróciła się na drugi bok. Zrezygnowana wyczarowałam kilka pnączy, które uniosły Nine w górę. Nie miałam robić nic głupiego, jednak cóż by to był za początek dnia bez mojej głupoty? Rozkazałam pnączom, aby przeniosły wilczyce nad wodę i wtedy... Puściły. Kolorowa waderka zaczęła machać łapami na wszystkie strony. Wyłowiła się szybko z wody, rozglądając wystraszona. Gdy jednak ujrzała mnie, turlającą się po ziemi ze śmiechu, przybrała minę obrażonej.
- Prze...przepraszam... - Wysapałam, ocierając łezki z kącika oka.
- Tyyy! - Warknęła, łapiąc mnie za futro i wwalając do jeziora. Wybuchłam głośnym i niepohamowanym śmiechem, a wraz ze mną Nina.
- Co tu się dzieję? - Z jaskinki wyszły kolejno Sibuna, Greta i Emily. Zdezorientowane przyglądały się nam i naszej zabawie.
- To wy tak hałasujecie z rana. - Stwierdziła zrezygnowana Greta. - Czy dacie się chociaż raz wyspać? - Obie z Nina spojrzałyśmy się po sobie, a następnie jednocześnie rzekłyśmy:
- Nie!
- Masz ci los z tymi dwoma... - Sibuna pokręciła z politowaniem głową, siadając na trawie.
- Następnym razem zakleimy wam pyski. - Powiedziała Emily, chichocząc pod nosem.
- Może skoro macie tyyyle energii, to skombinujecie coś na śniadanie? - Wtrąciła się Ana z lekkim uśmieszkiem.
- No problemo! - Wyszłam na brzeg i otrzepałam futro z wody. Nina podążyła w moje ślady i już po chwili siedziałyśmy obie suche na brzegu i gotowe do pracy.
- Agencie Nino. Idziemy?
- Aiai! - Zasalutowała. Zachichotałam cicho pod nosem, rysując na tafli ten sam znak, co wcześniej. Po chwili z dna jeziorka zaczęła wyłaniać się dróżka.
- Chodźmy! - Zawyłam wesoło, przebiegając po niej jako pierwsza. Za mną w te pędy podążyła zadowolona Nina. Greta, Sibuna i Emily zostały na wysepce obserwując z lekkimi uśmiechami na pyskach nasze poczynania. Szybko wskoczyłyśmy w krzaki, omijając napotkane na naszej drodze przeszkody. To raz musiałyśmy przeskoczyć przez jakąś zwaloną kłodę, albo przejść przez gęste zarośla.
      W końcu po jakimś czasie udało nam się wyjść na otwartą przestrzeń. Znajdowałyśmy się na jakiejś małej polance, którą oświetlały ciepłe promyki słońca. Zamknęłam na chwilę oczy, wzdychając głęboko. Jak ja kochałam naturę! Wszystko, co było jej częścią. Pajączki, ptaszki, inne małe żyjątka, słoneczko, deszczyk. Mogłabym wymieniać jeszcze z jakieś parę godzin, no ale jednak nie mam czasu.
- Nina, wiesz co? - Zagadnęłam po chwili.
- No? - Waderka przekrzywiła śmieszne łeb.
- Chodźmy do świata ludzi! - Wyskoczyłam wesoło w górę, a Nina razem ze mną, jednak po chwili jej entuzjazm znikł.
- Ale jak to do świata ludzi? Przecież mogą nas złapać i zrobić z nas wycieraczki z pięknym, wygrawerowanym napisem "WELCOME TO HOME" ! - Pisnęła, kuląc ogon.
- Wiesz... Masz rację... - Zatrzęsłam się, udając przestraszoną. - Ale my jesteśmy magicznymi wilkami! - Odparłam po chwili z nowo nabytym entuzjazmem.
- I? Co w związku z tym?
- Mogą nam naskakać! - Objęłam ją łapą. - Będzie okej, jakby co to winę zwalę na siebie... Bo to będzie moja wina... - Podrapałam się po głowie, zastanawiając głęboko nad sensem tych słów.
- Okej, więc chodźmy! - Zaśmiała się Nina. - A w którą stronę?
- Obojętnie którą. Tak, czy siak i tak zapewne w którymś momencie wyjdziemy na koniec lasu, gdzie jest droga, która prowadzi do ich świata. - Powiedziałam, a kolorowa waderka kiwnęła głową. Pobiegłyśmy przed siebie, czując jak wiatr wplątuje się w futro rozwiewając je na wszystkie możliwe strony. Mi to nie przeszkadzało. Bo niby czemu? 
       Po jakimś czasie dotarłyśmy do granicy między lasem, a drogą. Tylko jedna dziwna rzecz była w tym, że od dłuższego czasu obie słyszałyśmy głośne śpiewy. Może jakiś festiwal?
- O, ale fajnie! Ludziory też umieją śpiewać! - Pisnęła zachwycona Nina. - To ja też zaśpiewam! AAA!.. - W tym momencie, w którym wilczyca miała wydać z siebie dźwięk moja łapa znalazła się na jej pysku.
- Ciii... Jeśli nas usłyszą, to serio zostaniemy wycieraczkami z napisem "WELCOME TO HOME". Mam lepszy pomysł, zaczekaj tu na mnie, dobrze? - Uśmiechnęłam się, a wilczyca kiwnęła głową. Szybko zniknęłam w krzakach zmierzając w stronę zbiorowiska ludziów.
        Nie minął kwadrans, a wesoła wróciłam z dwoma dużymi.. bal..balonami, tak! Właśnie tak to się nazywa.
- Trzymaj. - Podałam Ninie jednego.
- Co to? - Zrobiła dziwną minę, oglądając przedmiot ze wszystkich stron.
- Uważaj tylko, żeby nie zajechać pazurskiem, bo pęknie. - Zachichotałam.
- A co my mamy z tym zrobić?
- Paczaj się... - Najdelikatniej jak tylko mogłam rozwiązałam czerwonego balona... z helem... i wdychnęłam sobie trochę helu z niego.
- Pacz, gadam jak Alvin! Haha!
- No! Ja też! - Wyszczerzyła się Nina, śmiejąc się. Po chwili obie turlałyśmy się po ziemi, nie mogąc złapać oddechu.
- ŻELAAAZO, ŻELAZO, ŻELAZOOOO! - Zawyłam na cały las.
- Czekaj, mam lepszy pomysł! Uważaj, bo dyryguje, ahaha! - Uciszyła mnie i uniosła łapę.
- Oo, wiem już, wiem! Ekhem... Święta, święci czaaas już tuuuż, więc się baw, a czaaasem wzrusz! Grzecznym teraz muuusisz być, by najszybciej mogły przyjść! Maże by raz przeeeżyć lot! Jaa poproszę huuula hop! Nie możemy czekać dłużej święta bądźcie juuuż! - Wydarłyśmy się na cały las, po czym padłyśmy na ziemię.
- Jaaaka faza ej w głowie mi się kręci! - Wstałam z ziemi, chwiejąc się na boki.
- Noo ahahaha!
- Nossa, nossa kup se kabanosa! - Zaśpiewałam, ponownie wdychając trochę helu. Dalej już jednak nie dałam rady. Za bardzo kręciło mi się w głowie.
- Reili! Jaki odlot!
- Haha! Wyobraź sobie "Nina-balon" - Powiedziałam, znowu zanosząc się śmiechem.
- Ej bo my miałyśmy zapolować, nie?
- Noo.. - Pokręciłam głową. - No miałyśmy, ale.. dobra, idziemy! Nie możemy zawieść reszty! To nasza misja! - Wypięłam dumnie klatę walcząc z nudnościami i obrazem, który falował mi przed oczami.
- Ale ja nie wstanę... - Jęknęła Nina.
- To cię podniosę! Bez skojarzeń...
- Ej! Dobra, wstanę sama... - Powiedziała, zwlekając się z ziemi. Zachwiała się niebezpiecznie, wpadając wprost na mnie. Wtedy nie mogłam wytrzymać i znowu wybuchłam śmiechem.
       Minął jakiś dłuższy czas, zanim obie odzyskałyśmy zdolności ruchowe. Ból głowy, nudności, falujący obraz, napady kaszlu odpuściły sobie i poszły w niepamięć. Odetchnęłam głęboko, spoglądając się na kolorową wilczycę.
- U mnie jest okej. A u ciebie? - Spytała.
- U mnie też. - Kiwnęłam głową, usilnie powstrzymując napad śmiechu. Zamiast jednak napadu śmiechu, postanowiłyśmy obie zaśpiewać "waka, waka". Tak więc zrobiwszy, poszłyśmy W KOŃCU coś upolować.


~Reili~

Dziękuję wszystkich, który pokazali mi kiedyś co to jest "balon z helem" xD

Listonosz

Leżałam spokojnie nad brzegiem jeziora..... zaraz, zaraz spokojnie.... Jeszcze raz.....
Szłam spokojnie brzegiem jeziora....... Nie to też nie to......
Skakałam jak wariatka brzegiem jeziora(tak teraz dobrze) śpiewając piosenki. Zerkałam co chwila co czyni reszta. Jak zwykle nuda. Spanie, gadanie, leżenie i spacerowanie. Nuuuuda...... Ja mam ciekawe życie. Spotkanka z człowiekami, codzienne śpiewy, rozwiązywanie spraw detektywistycznych. Żyć nie umierać. Skakałam dalej gdy poczułam jak ktoś podstawia mi łapę. Wylądowałam głową w piach nabierając do otwartego dołka robiącego słowa coraz więcej piachu. Podniosłam go i wypluwając żółty, niedobry cukier rozejrzałam się kto to zrobił. Najpierw zobaczyłam turlającą się ze śmiechu Reili. O nie już nie żyjesz. Skoczyłam na nią z wojennym okrzykiem. Krótka szarpanina i wadera w wodzie. Muahahahaha. Ma za swoje. Zaczęłam skakać dalej. Nagle poczułam jak ktoś wpycha mnie do wody. Plusk i mój dołek, który robi słowa napełnia się wodą. Rozejrzałam się myśląc, że to Reili. Nie. Tym razem ze śmiechu turlała się... Greta. Czemu wszyscy się na mnie uwzięli?! Nagle ktoś wciągnął mnie pod wodę. Rozejrzałam się, a była Emily. Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. Zaczęła mi machać jakieś znaki. Jak jak to ja i ma logika nie zrozumiałam.
-Chcesz tańczyć kujawiaka?? Wiesz oberek lepszy-powiedziałam, a ona tylko uderzyła się łapą w czoło.
Spróbowała jeszcze raz. Za 15 razem jeszcze nie skapowałam o co chodzi. Emily wypłynęła na brzeg zrezygnowana. Ja też wypłynęłam na brzeg i jakby gdyby nic położyłam się pod drzewem. Zaczęłam udawać, że śpię.
-Ty śpisz??-spytała podchodząc do mnie Reili.
-Nie powieki oglądam-odparłam wybuchając śmiechem.

Tarzałam się po trawie jak psychopata. No normalnie fazy dostałam. Oj dzien ten normalny nie będzie. Strzeżcie się, bo Nina was głupotą zarazi. Tak się turlałam, że wpadłam do wody. Jednak zimna woda nie pohamowała mego napadu. Wilczyce patrzyły na mnie jak wariatkę. Nooo... W końcu chyba nią jestem. Tylko Reili śmiała się na cały las. Postanowiłam iść na spacer, by się trochę opanować. Ciągle sie śmiejąc wyszłam w krzaki. Szłam jakiś czas. Mój śmiech przerwał szelest. Nagle ktoś przycisnął mnie do ziemi. Taki ciemno-zielony przyjemniaczek. Chyba nazywany Joysio czy jakoś tak.
-Ktoś ty??-warknął.
-Listonosz jestem-powiedziałam-Nie zapłaciłeś podatku za futro. Mam powiadomienie, że jutro przyjdzie komornik i ci je zabierze. Chyba, że jeszcze dziś zapłacisz.
-Co??
-Jeleń ci uciekł do zoo!!-wrzasnęłam spychając go z siebie ze śmiechem.
Zaczęłam uciekać, a on biegł za mną. Oglądam się a on za mną. Oglądam się jeszcze raz a on ciągle za mną. Kurde, mam nadzieję, że mnie nie złapią za przekroczenie prędkości. Bo inaczej odwiedzi mnie pan zając policjant i mandacik będzie. No nie prędzej go zjem. Gnałam uważając na liścioradary. Oglądam się Josio za mną gna. No tak przecież niegrzeczne psy zawsze ganiają listonosza.
-Josio zaa-a mną gna Sialalalalalalalalalalal
Josio zaa-a mną gna Sialalalalalalalalallal
Jak ja przed nim uciec mam
Kto mi powie to
Jak ja przed nim uciec mam
Uciec przed nim jak mam ja
Kto mi powie to
Uciec przed nim jak mam ja-śpiewałam biegnąc przed siebie.
Za sobą słyszałam jak Josio się męczy. Uda mi się uciec. Jeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!  Nagle dołączyły do niego dwie wilczyce. Łeeeeeee. Szanse me na przeżycie marne. Ja nie chcę umierać!! Nieeeee!! Ja za młoda jestem!! Po chwili znalazłam się na brzegu jeziora. Chciałam się znaleźć przy innych wilczycach, a znalazłam sie po drugiej stronie jeziora. W mordę.
-Do wody!! Josiek idzie i jego banda-wrzasnęłam sama do siebie.
Wpadłam do wody. Popłynęłam na sam dół. Dno raczej. Z dołu patrzyłam jak Josio i dwie panie szukają mnie na wodzie. Po kilku minutach zniknęli. Wypłynęłam na brzeg. Rozejrzałam sie wokoło. Dobra czysto. Wyszłam na brzeg i skierowałam swe kroki do reszty. Muszę teraz obejść całe jezioro. Łeeeeeeee.... Może piosenka poprawi sytuację. Tak na pewno. Ze słowami ,,Josio z bazin...'' ruszyłam w stronę reszty wader.

(: Nina :)
Jak ktoś chce pośpiewać piosenkę ,,Josio za mną gna....'' To niech sobie podkład z tego-Piosenka-zrobi.

Sojusz

-Nie rób z siebie takiej mądrej. Nazywać wilka roślinką? Pfff…
-A więc ty nie rób z siebie takiej głupiej, chyba, że taka już jesteś.
-…Uwierz nie zadzieraj ze mną.
-Jestem w klatce, więc ani ja nie mogę tobie nic zrobić, ani ty mnie. Nie jesteś zbyt spostrzegawcza.
-No cóż, nie wiem jak można tak łatwo złapać się w klatkę. – prychnęłam
-Gr…
Uśmiechnęłam się nieznacznie, a po chwili cienie zaczęły wkradać się do jej umysłu. Zobaczyłam jak mruży oczy z bólu. Jednak nie jest tak miło, co?
-Co ty…
-Lepiej bądź grzeczną dziewczynką.- w odpowiedzi ukazała kły. Podwoiłam atak cieni. –Nie ładnie, nie ładnie…-z szyderczym uśmiechem przyglądałam się temu zjawiskowi, jednak po krótkim czasie znów czułam jak wszystkie siły ode mnie odchodzą. Kurcze no! Przy ostatniej walce straciłam zbyt dużo energii!  –Ale nie chcę ciebie wykończyć. Możesz się przydać. –powiedziałam szybko i po chwili ból w głowie wilczycy ustał, a przy okazji mój też. Nie miałam zamiaru wykorzystywać na niej resztki mojej mocy, a także coraz bardziej odwlekałam temat mojego wspólnika.
-Niby do czego?! -warknęła
-Spokojnie…Z tego co wiem masz chyba dość mocną moc…
-Szpiegujesz mnie?
-Nie ja…Hm…słyszałam też, że nie lubisz zbytnio „rozśpiewanej wataszki”
-A tobie co do tego?!
-A więc jednak ich nie lubisz…To dlaczego należysz do ich wataszki?- ciągnęłam dalej. Próbowałam nie okazywać po sobie tego, że jestem wyczerpana.
-Nigdy nie chciałam do nich dołączyć.
-Więc czemu to zrobiłaś?
-Nie twoja sprawa! A tak w ogóle czy mi się zdaje czy chcesz abym zapomniała o temacie „roślinki”? Nie martw się, pamiętam.- powiedziała. Nie spodziewałam się, że tak szybko to wykryje…Jest jednak trochę sprytniejsza niż myślałam.
-Więc gdzie jest twój zielony wspólnik?- spojrzała na mnie z wyższością. Zmrużyłam oczy. Nie lubiłam gdy ktoś się wywyższa. Może czasem mi również to się zdarzało, ale mimo to jeśli ktoś mnie przechytrzył umiałam przyznać mu rację.
-Josyell choć tu.
-Nie rozkazuj mi.
-Jak sobie chcesz, ale ponoć miałam ci pomóc.
-Sam bym sobie lepiej poradził!- wilk o ciemno-zielonym futrze wynurzył się z krzaków
-Nie wydaje mi się.
-Czyżby?!- warknął
-Ciszej!
-Bo co?!
-Jeju kłócicie się jak stare małżeństwo…-westchnęła z politowaniem wilczyca.
-CO?!- obaj warknęliśmy
-Uważaj co mówisz!- odrzekł – Eh jak zwykle muszę wszystko sam. W ogóle nie umiesz nic zdziałać!
-Nie moja wina, że ciebie wyczuła!
-Eghem…-odchrząknęła brązowa wilczyca
-CZEGO?!
-Nadal tu jestem?
-Dobra, to pokaż jak sobie beze mnie radzisz, panie mądralo.
-Mam taką propozycję.
-Eghem…- chciałam go trochę poprawić, jednak zignorował mnie. Głupek.
-Nie ważne. Chcesz się wydostać?
-Nie wiesz jak bardzo marzę aby zostać tu na wieki. –wilczyca przewróciła oczyma
-…  Nie wiesz jak bardzo się powstrzymuję, aby nie rzucić się tobie do gardła. Mniejsza. Chcę zawrzeć z tobą sojusz.
-I naprawdę myślisz, że się zgodzę?
-W zamian pomożemy ci się wydostać z twojego więzienia. – no tak teraz to pamiętał o mnie
-A co jeśli ucieknę i was zostawię?
-Heh. Przecież nie chcesz tu zgnić, a poza tym to czyżbyś przypadkiem polubiła swoich śpiewaków?
-Nic takiego nie powiedziałam.
-Ale na to wygląda. Chcesz się od nich uwolnić czy nadal będziesz wysłuchiwać tych okropnych piszczałek?
-…
-No przecież, jak mógłbym zapomnieć! Masz tam swoją kochaną siostrzyczkę. Na pewno jesteś wzorową starszą siostrą…-uśmiechnął się złośliwie
-Skąd wiesz, że jesteśmy siostrami?!
- Właśnie się przyznałaś. Poza tym jesteście odrobinę podobne.
-Od kiedy nas śledzisz?
-Zawsze mam na waszą wataszkę oko. Z tego co widziałem nie jesteś dobrą siostrą. Dobrze sobie radzi bez ciebie…a może to ty jej nie lubisz? Nie wiem skąd nagle te siostry ale jakoś nie widać że się kochacie.
-Przestań mówić, że jestem jej siostrą! To żenujące.
-Oh doprawdy? Więc nie jesteście rodzinką?
-Może tak, może nie! Nie twoja sprawa.
-Więc jak jej cos zrobię, to nie będziesz płakać?
-O co ci chodzi?!
-Chcę sojuszu.
-Po co?
-Razem raźniej…-w uśmiechu ukazał kły.
-Dobra…tylko mnie uwolnijcie
-Jeśli nas zdradzisz nie damy ci żyć.-w końcu się odezwałam. Trochę głupio było patrzeć jak Joysell wszystko załatwia, no ale sam przecież chciał zrobić wszystko samodzielnie.
-Stań na czatach.-rozkazał mi. Już chciałam mu coś odpowiedzieć ale postanowiłam jednak przełknąć to wszystko, aby już więcej się nie kłócić. Później mu to wytknę.  
Obserwowałam uważnie czy aby dwunodzy znów nie przyjdą. Poczułam dym ognia. Widocznie robili sobie ognisko nieopodal. Najwidoczniej nie byli tacy mądrzy by zostawić kogoś na straży. Po chwili wilczyca była już wolna. Szybko zniknęliśmy w gęstym lesie.
-Jestem Rose. Dla przyjaciół Rosie.- uśmiechnęłam się nie znacznie
-Anubis.-odpowiedziała krótko. Nie spodziewałam się po niej czegoś więcej.


***
Dobra czas trochę lepiej się poznać. Jak widać chyba nie wszyscy mnie tu tolerują (no bo lubić mnie nikomu nie karzę ). Może to komuś przeszkadza, że w komentarzach wczuwam się w postać Rosie. Przepraszam jeśli tak to wygląda, ale ja nie chcę robić z Rosie niewiadomo kogo. Ona nie jest jakąś panią Hadesu! Sama nie lubię ludzi którzy ze swoich postaci robią tych najgroźniejszych, albo najsilniejszych. Ludzie nikt nie jest niezniszczalny! Czy nie dosyć, że w karcie postaci napisałam, że jej największym minusem jest światło? Wybaczcie jeśli tak wyszło, ale nie jestem taka zła jak mnie najwidoczniej malują! Rose to tylko postać. Postać która nie jest mną. Chciałam w komentarzach również ją udawać ale jak widzę, może lepiej będzie jak w ogóle nie będę pisać komków, gdyż później każdy myśli że robię z siebie „tą najstraszniejszą”  -.-
~Rosie -.-

Awokado

Wlekliśmy się z Lanayem przez zawieruchę już od kilku godzin, aż w końcu nie dałem rady, zwinąłem się w kłębek i poszedłem spać. Wiewiór zatrzymał się i chyba wziął ze mnie przykład. Nie wiem. Urwał mi się film. Byłem padnięty. Kolejnego dnia obudził mnie... no zgadujcie. Delfin. Skubany podpłynął do naszej małej wysepki i dźgał mnie w plecy:
- Aaaaaa! - zacząłem piszczeć. On był przerażający. Z tymi zębiskami i bananem na paszczy wyglądał jak psychol. Lanay zerwał się z ziemi i zjeżył natychmiastowo, gdy ujrzał powód mojego przerażenia, zmarszczył czoło, zwrócił swój wzrok na mnie i popukał się w skroń.
- To jest delfin. One nie są drapieżne.
- Ta, ta, ta. Może inne nie, ale ten tutaj jest - odparłem wciąż, zachowując znaczną odległość od wodnego ssaka.
- Ogarnij się debilu - warknął wiewiór, kładąc się z powrotem. - I nie piszcz tak więcej. Głowa mnie od tego boli.
- Dobrze tato, ale powiększ tę wysepkę, bo ja nie mam tu możliwości ruchu - powiedziałem, patrząc na naszą "klitkę". Dwa metry na dwa, ale wyspać się można. Co z tego, że piasek jest zimny i mokry, a fale zalewają nas nieustannie. Stanę się miszczuniem od marudzenia. Zdecydowanie. Tatuś zastosował się do mojej prośby i ciut powiększył ląd, na którym wypoczywaliśmy. Pojawiły się pierwsze promienie słońca, co ciekawsze miałem kolejny powód do marudzenia. Potwornie prażyło. Wtem przypomniałem sobie o mojej ograniczonej magii ziemi, a więc stworzyłem drzewko, które osiągnęło takie rozmiary, że jego liście wystawały poza wyspę. Awokado. Mmm... ale to fajnie brzmi. Awokado... awokado... awokado, awokado, awokado, awokado. Zacząłem tak trajkotać na głos, budząc Lanaya z jego i tak lekkiego snu.
- Co ty robisz? - mruknął, zbliżając się bardziej do pnia drzewka.
- Rozmawiam. Popatrz zrobiłem drzewo - odparłem, szczerząc się jak tylko ja potrafię.
- Co zrobiłeś? - Otworzył szerzej oczy i spojrzał na pień, o który się opierał.
- Awokado. Powtórz to po mnie. Awokado - nawijałem dalej.
- Awokado?
- Pewniej!
- Awokado!
- No i ślicznie! - Biegałem wokół drzewa spokojnym truchtem i śpiewałem. - AWOKADOOOO!
- AWOKAAAADO! - Lanay śpiewał ze mną! Wow! Robi chłopak postępy. Nie wiem czy wyjdzie mu to na lepsze, czy na gorsze i czy ta jego ukochana będzie go chciała po takim "ryciu bani" jakie mu załatwiłem.
- AAAAAWOKADO! - wrzasnąłem, skacząc.
- AWWWWOKADO! - odparł wilk, dostosowując się do mojego tempa.
- AWOKKKKADOOOO! - wykrzyknęliśmy razem, po czym wybuchnęliśmy śmiechem i śmialiśmy się przez kolejne dwadzieścia minut. Byliśmy nie zdolni do jakiejkolwiek normalnej czynności. W sumie do nienormalnej też. Wreszcie, kiedy trochę nam już przeszło udało mi się dźwignąć na wszystkie cztery łapy i oprzeć o drzewo. Brzuch bolał mnie niemiłosiernie. Dawno już się tak nie śmiałem.
- Jesteśmy nienormalni. Jesteśmy chorzy umysłowo. ZARAZIŁEŚ MNIE GNOJKU! - warknął Lanay, udając wściekłego.
- Słaby z ciebie aktorzyna. Popracuj nad akcentem i gestykulacją - oznajmiłem drapiąc się po głowie, tylną łapą. - Spójrz na to z innej strony. Spójrz na to od strony awokado. Ono ma to głęboko w poważaniu. Cieszy się, że my je uwielbiamy, a my się cieszymy, że my je uwielbiamy. I jest fajnie!
Wilk przekrzywił głowę, spojrzał na mnie swoim wzrokiem, mówiącym "Serio? Serio? To jest moja rodzina? Nie wierzę". W każdym razie ja tak zinterpretowałem to spojrzenie, ale szczerze niezbyt mnie to ruszyło.
- Awokado mówisz? Widzę, że się dobrze bawisz. A z babcią wszystko w porządku?
- Yyyy... nie znam babci, ale możemy ją znaleźć - oznajmiłem z nowym zapałem i energią.
- Nie, nie trzeba - odparł, uśmiechając się do mnie pobłażliwie. - Wiesz, co ci powiem Connor?
- Słucham się wszystkim, co umie słuchać - odparłem.
- Jesteś dużym wilczkiem. W każdym razie zachowujesz się jak wyrośnięty wilczek i za to wszyscy, a w każdym razie większość cię lubi.
- Ale fajnie! Jestem lubiany! - krzyknąłem z zacieszem na paszczy. - Nie przez wszystkich, ale jednak!
- Lubię awokado - oznajmił dziwnie spokojnym głosem. Zerwał jeden z owoców i przejechał pazurem po jego gładkiej, zielonej skórce. - Są takie... tajemnicze i pełne... .
- Podniecające chciałeś powiedzieć? - Spojrzałem na niego ciekawie.
- Tak! Tak! Dokładnie o to mi chodziło! - oznajmił, szczerząc się. W tym momencie na mojej paszczy również wykwitł uśmiech.
- Lanay mam do ciebie prośbę - powiedziałem cicho.
- Co takiego? - zapytał zaciekawiony.
- Zjedzmy wszystkie awokado, które tu rosną i wracajmy do domu. Nie chcę iść do ciebie. I do twojej wadery. Ona jest twoja, tamte ziemie są twoje, a takich wariatów jak ja pewnie mało. Pamiętasz jak zareagowałeś na pierwsze spotkanie ze mną? Byłeś wkurzony. Cały czas cię wkurzałem, a jeśli to, co mówił smok to prawda? Jeśli ona... sam wiesz, o co mi chodzi...
- Wiem i nie dopuszczam tego do swojej świadomości. To niemożliwe. Po prostu nie i już, a im dłużej jestem dalej od niej tym większe prawdopodobieństwo, że stwierdzi, że przepadłem. Chcę tam pójść, wziąć ją ze sobą i wrócić.
- Dobra, ale nie teraz. Poczekaj tydzień i pójdziemy.
- Tydzień zmieni się w dwa, dwa zmienią się w miesiąc, miesiąc w rok, rok w dwa i zostanę tutaj na wieki. Tęsknię za nią, a te awokado jeszcze mnie wspomagają.
- To ci zrobię takie drzewko za tydzień. Nie jesteśmy daleko od brzegu, bo widzę go stąd.Wróćmy. Muszę się jeszcze pożegnać z Reili, Gretą i Lilą. Ewentualnie powkurzać Amree. Chodź ze mną - powiedziałem, błagając go wzrokiem.
- Dobra. Na tydzień. Jak się z którąś nie pożegnasz to mnie to nie obchodzi. Ja idę. Nie będę cię ciągnąć na siłę.
- Dzięki ci Panie, że się zgodził. A teraz chodźmy zjeść te awokado.
- Dobra! - odparł z entuzjazmem i zaczął wspinać się na drzewo.
____
Przekonałem potwora ;D Teraz tylko zaciągnąć go na stały ląd po tych awokado. Niech nas na razie nie ma. Lanay niech opisze przypał po tych owocach ;d

sobota, 9 listopada 2013

Skradziony obiad

Od tamtego dnia, gdy znalazłam ciało Cynthii minęło parę dni. Amree odszedł jeszcze tego samego dnia, kiedy ją znalazłam. Nie to, żebym za nim tęskniła.
Ale tak, byłam nieco samotna. Nie widziałam żadnego wilka już od jakiegoś czasu, choć za specjalnie nie starałam się żadnego spotkać. Po prostu zastanawiałam się, gdzie była Reili i Connor... no i może troszkę, co porabiał ten durny wilk. Ale tylko troszkę.
Z cichym westchnięciem wyszłam z malutkiej norki, w której spałam od jakiegoś czasu. Była ciasna i niewygodna, ale nie czułam się na siłach, żeby robić jakieś wielkie wędrówki w poszukiwaniu jakiegoś dogodnego miejsca.
Po zobaczeniu zmasakrowanego ciała wilczycy nie miałam na nic siły. To nie tak, że byłam do niej przywiązana. Prawdę mówiąc, nawet jej nie znałam. Ale ten widok... wrył mi się w pamięć.
Dopiero co poznałam jakiejś wilki i już wokół mnie rozlewana jest krew. 
Warknęłam cicho, widząc przede mną małą wiewiórkę, która z ciekawością się mi przyglądała. W popłochu czmychnęła na drzewo i zaczęła coś piszczeć, że jakie to w dzisiejszych czasach wilki są niemiłe.
Przekręciłam oczami, podchodząc do niewielkiej kałuży. Ostatnio sporo padało. Napiłam się niesmacznej, ale orzeźwiającej wody i zerknęłam na swoje falujące odbicie. Wyglądałam naprawdę kiepsko. Już od paru dni moje oczy były koloru ciemnego granatu. Nienawidziłam, gdy zmieniał mi się ich naturalny niebieski kolor. Z frustracją plusnęłam łapą w wodę, zniekształcając swoje odbicie.
Od kiedy stałam się taka gburowata? - pomyślałam, zerkając na drzewo, na którym wcześniej schowało się małe zwierzątko.
Zawsze taka byłaś.
Spojrzałam przed siebie i przez chwilę wpatrywałam się krzaki, którymi szedł Amree, gdy mnie "opuszczał". Niewiele myśląc, weszłam w krzaki i za nimi zniknęłam. Nawet się nie zawahałam. I tak nie lubiłam tego miejsca. Miałam nadzieję, że go nie spotkam, ale gdyby nawet - odrobina towarzystwa by mi nie zaszkodziła.
Tak więc ruszyłam biegiem przed siebie, boleśnie odczuwając te dni bezczynnego siedzenia w norze. Nierozruszane kończyny niezwykle mi doskwierały, ale próbowałam biec z jak największą prędkością. Im szybciej odzyskam formę, tym lepiej. To mi przypomniało, że nie byłam na polowaniu od bardzo dawna. Brzuch, jak gdyby wiedział o czym mówię, zaczął burczeć, a ja momentalnie zwolniłam i zaczęłam węszyć. Nie wywęszyłam żadnego stadka jeleni, ale za to szczęśliwe dostrzegłam królika. Podkradłam się najciszej jak potrafiłam, ale królik i tak mnie zobaczył. Wzruszyłam ramionami i zwinnie do niego podbiegłam, po czym zacisnęłam szczęki na jego szyi. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w ostatnie bicie jego serca, jednocześnie smakując gorącą krew. Po chwili położyłam królika na ziemię i gdy już miałam zabrać się za jego jedzenie, zniknął mi sprzed pyska. Zaskoczona spojrzałam w kierunku ciemnego kształtu, który zabrał mi obiad i zniknął za krzakami. A ja, wściekła, rzuciłam się za nim, rozwijając swoją prędkość. O dziwo, wpadłam na złodzieja zaraz za nimi, i to dosłownie.
Jęknęłam cicho, leżąc na... Amree?!
- Mogę spytać, co to do cholery było?! - spytałam, próbując wstać. On bezceremonialnie mnie z siebie zrzucił i warcząc, wziął z powrotem do pyska królika.
- Zaatakowałh mne ostafnio niedwiedz z zaskocznia i uszkodził mi łaphę - mruknął, w pysku nadal trzymają moją zdobycz. Niechętnie spojrzałam na jego przednią, prawą łapę i faktycznie, nie wyglądała za ciekawie.
Bieg nie polepszył sytuacji i rana ponownie krwawiła. Była dość głęboka i kształt miała pazura. No tak, niedźwiedź ma ostre te pazury.
- Dlatego postanowiłeś mi ukraść jedzenie?
- Nie nazwałbym tego kradzieżą, przecież stoisz przede mną i jeszcze mi go nie zabrałaś. - Uśmiechnął się cynicznie, rzucając na ziemię królika.
- Błąd. - Mruknęłam, błyskawicznie łapiąc w zęby mięso. - Jedhnak zabhałam.
Wilk prychnął i lekko kuśtykając, oddalił się, po czym padł na ziemię, burcząc coś pod nosem o cholernych niedźwiedziach i jego braku czujności.
Wpatrywałam się w niego, zaczynając odczuwać wyrzuty sumienia. Kiedy stałam nad ciałem Cynthii on podszedł i dodał mi otuchy. Chyba jestem mu coś winna.
Warknęłam cicho, przeklinając siebie i jego, po czym podeszłam do niego i położyłam mu przed pyskiem królika.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby sprawdzając, czy go w międzyczasie nie otrułam.
- Bierz, zanim się rozmyślę.
- Nie potrzebuję twojej łaski.
- A ja nie potrzebuję wyrzutów sumienia. Więc rusz swoje szanowne cztery litery i przestań się puszyć.
- Ja się wcale nie puszę!
- Mhm. A ja cię lubię.
Niebieskooki wilk prychnął, po czym zaczął jeść moje jedzenie.
Nie mogłam najpewniej liczyć, że mi coś zostawi, więc odeszłam w poszukiwaniu jednego zioła, który powinien rosnąć w tych okolicach. Sprawiał, że rany szybciej się goiły. To nie tak, że się o niego martwiłam, ale nie miałam zamiaru oddawać mu kolejnego jedzenia.
W końcu znalazłam to, czego szukałam i trzymając delikatnie parę listków, wróciłam do wilka.
Siedział przy drzewie i... rozpalał przy nim ogień. Oburzona, że niepotrzebnie pali biedne drzewo podeszłam do niego i bez słów położyłam na jego łapie zioło.
- Po co to? - burknął, ale ja tylko posłałam mu zimne spojrzenie. - O co ci chodzi?
- O nic, po prostu nie lubię, gdy ktoś zabija drzewa dla zaspokojenia nudy - warknęłam, zabierając wodę z małej roślinki i rozlewając ją na mały ogień. - A zioła pomogą ranie szybciej się zagoić.
- Czyżbyś się o mnie martwiła? - spytał, podnosząc wysoko brwi.
- Chciałbyś - prychnęłam, siadając obok. - Po prostu nie licz, że będę ci tu obiady polować.
Wilk nic już nie powiedział.
___________
Tak, wiem, notka krótka, w dodatku nic się nie dzieje, ale... długo nie miałam weny na Watahę i muszę od nowa nauczyć się być wilczycą ;)
Tak w ogóle, to mój nowy wygląd. Udajcie, że zawsze taki miałam:
Lila

Wspólnik w postaci roślinki?

Coś mnie obudziło. Jakiś hałas. Na pewno. Poderwałam łeb do góry, prawie uderzając się o sufit klatki. Prawie, ale bardzo niewiele brakowało. Przed oczami mignęło mi coś czarnego. Odruchowo odsłoniłam kły, wściekle marszcząc nos. Na pewno to nie jest dwunożny potwór. Położyłam gładko uszy po sobie. Zjeżyłam sierść.
- Jest tu ktoś?! - Klapnęłam ostrzegawczo kłami.
Odpowiedziała mi cisza. Grobowa cisza. Jakby cały świat zamarł z powodu mojej wściekłości.
Jeszcze chwila, a nie wytrzymam tutaj!
Potrząsnęłam gniewnie cielskiem i wtedy zauważyłam, że ktoś się skrył w cieniu. Czarna jak noc wilczyca, praktycznie dwukrotnie mniejsza ode mnie. W sumie, jak się zastanowić... wszyscy byli mali, wręcz szczeniakami, w porównaniu do mnie...
Jakaś zakochana romantyczka?
Uśmiechnęłam się złośliwie, widząc tatuaż na jej czole. Czerwone serduszko. Bleee... Aż się odruchowo skrzywiłam na ten widok. W zamian dostrzegłam jej kły. Czyżby wygląd jest pozorny? No tak. Słynne porzekadło ludzi - ,,Nie oceniaj książki po okładce, bo pod okładką może skrywać się bestia". Coś tam rozumiałam z ich mowy.
- Po co panna romantyczka tutaj przylazła, hm? - Posłałam jej mściwy uśmiech.
Jeśli spróbuje mnie uwolnić... Nie, jeśli to zrobi. Zrobię jej piekło.
Dlaczego? Ponieważ żądza świeżej krwi mnie przepełnia i jestem głodna ognia.
- Panna romantyczka? - Widać było po niej, że te wyrażenie ją zirytowało.
- A zacne serduszko na twoim czółku? - Zaśmiałam się szyderczo.
- Tyle, że to nie ja jestem zamknięta w klatce...
Zamilkłam, niezwykle urażona jej uwagą. Jak może być tak bezczelna?! Jak tylko się stąd wydostanę, to ją rozszarpię na strzępy! Dosłownie! Wydałam z siebie wściekły warkot.
- Po co tutaj przylazłaś?! - spytałam gniewnie.
- Może chcę się pogapić na to, jak cierpisz? Albo chcę zasmakować twojej krwi, lecz te pręty mnie troszkę ograniczają...? Nie wiem. Chyba obie te rzeczy.
Gwałtownie machnęłam ogonem i spojrzałam na nią z góry.
- Nie dasz mi rady.
- Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna... - Ukazała białe kły w odpowiedzi.
- Jestem tego pewna. I to bardzo pewna.
Coś mi wślizgnęło do umysłu. Uśmiechnęłam się szyderczo, rozpoznając moc cienia. Potrząsnęłam łbem, z szczenięcą łatwością odpychając mackę. Takie coś nie zadziała na mnie.
Słaba coś.
- Przepraszam, ale cień na mnie w ogóle nie działa.
W odpowiedzi usłyszałam tylko gniewny warkot. Wzruszyłam barkami.
Co mogę jej zrobić w mojej obecnej sytuacji? Nic. Zupełnie nic.
Zadarłam nieco do góry głowę, by spojrzeć w stronę wyjścia. Mój ogon kołysał się na boki, długie uszy drgały, wychwytując każdy choćby najmniejszy dźwięk. Poruszałam nosem, węsząc w powietrzu.
Słabo znany zapach. Niczym intruz wkradł się do moich nozdrzy. Roślinka? Coś mi mówiło, że krąży w pobliżu jaskini-namiotu. Co to takiego mi powiedziało? Instynkt. Zawsze można zaufać tej rzeczy, bo jak dotąd mnie nie zawiódł.
- Ahm, wspólnik w postaci roślinki?
- Roślinki? - spytała wyprowadzona z równowagi tym wyrażeniem.
- Tak, zielonej roślinki.
- Nie wiem, o czym mówisz...
- Taki zielony wilk, kojarzysz?
Spojrzała na mnie nieco zaskoczona. Uśmiechnęłam się, z zadowoleniem merdając chwostem.
- I on jest tą roślinką?...
- No, a jakże! Trochę ci zajęło domyślanie się.
 _________________________

Przepraszam! Przepraszam, że tak długo ,,pisałam".

Chciałabym też powiedzieć, że chciałabym wziąć urlop na okres około miesiąca lub dwóch z czterech powodów:
1. Problemy z netem.
2. Wena coraz rzadziej się pojawia, niech troszkę odpocznie. [Zresztą nienawidzę pisać na siłę]
3. Brak czasu
4... Oczy mam zepsute, rodzice nie pozwalają mi wchodzić na neta, bo się boją, że uszkodzę bardziej wzrok.

I jeszcze raz przepraszam! *legnie przy ziemi*

Anubis

Te dwie godziny

Wszystkie pięć w dobrych humorach wyruszyłyśmy na poszukiwanie jakiegoś możliwe, że stałego lokum. Ana prowadziła nasz mały obchód, idąc na samym czele. Ja tryskając energią skakałam wkoło niej wyrzucając z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Sibuna wraz z Nina i Emily szły za nami, rozmawiając o czymś. Przez moje własne trajkotanie sama nie mogłam ich usłyszeć.
- A tak dokładnie, to gdzie idziemy? - Spytałam na chwilę przystając na stałym gruncie.
- Sama nie wiem. - Westchnęła Greta, rozglądając się. Mruknęłam cicho, przystawiając nos do ziemi. Człapiąc przed siebie wyłapywałam każdy, najmniejszy zapach który zwrócił moją uwagę. Parę zajączków, jakieś niewielkie stadko sarenek - nic nowego.
- Wiecie co?..
- No? - Spojrzały się na mnie z zaciekawieniem.
-... Tak na serio, to też nie wiem gdzie iść. - Parsknęłam śmiechem. - Ale pójdziemy tędy! - Zakomunikowałam, po czym żwawym krokiem ruszyłam przed siebie.
- Reili? Wiesz co robisz? - Wtrąciła się Emily.
- Chodzi co do twojej orientacji w terenie... - Dodała Sibuna, krzywiąc się lekko.
- No moja orientacja w terenie nigdy mnie nie zawodzi! Never! - Wypięłam dumnie klate. Wilczyce spojrzały się po sobie niepewnie, jednak w gruncie rzeczy poszły w moje ślady.

*dwie godziny potem, w ciemnościach*

- Reili, to drzewo już omijamy dziesiąty raz z rzędu... - Mruknęła Greta.
- Hm? A skąd wiesz? - Przekręciłam śmiesznie łeb. - Wilczyca wskazała łapą wykreślone na korze kreski, które miały znaczyć ilość kółek, które zrobiliśmy wokół drzewa. Było ich chyba z dziesięć...
- Hmm... - Zastanowiłam się przez chwilę. - Aaa! Już wiem, gdzie iść! - Trysnęłam nagłym entuzjazmem, na co wszystkie pacnęły się solidnie w łeb. Wesoło w podskokach podążyłam inną ścieżką, która prowadziła przez gęste krzaki i zarośla.
- Idziecie? - Spytałam tak dla pewności.
- Tak, czołgamy się! - Jęknęła Emily.
- Zaraz będziemy na miejscu!
- To super, bo głodna jestem! - Dodała Nina, na co zaśmiałam się pod nosem.
       Po krótkiej chwili nareszcie wygramoliłyśmy się z morderczych zarośli. Byłyśmy całe w gałązkach i liściach, jednak w gruncie rzeczy szczęśliwe, że udało się przejść.
- Okej! Teraz zamknijcie oczęcia! - Wadery niechętnie, jednak wykonały moje polecenie.
- Jak Boga kocham, jeśli przed oczami zobaczę jakąś maszkare, albo przefarbujesz mi futro... - Zaczęła Greta, jednak przerwałam jej szybko.
- Oj, nie narzekaj!... Dobra, możecie patrzeć. - Odsłoniłam im widok. Przed sobą ujrzały krystalicznie czystą wode w jeziorze, które otoczone było wysokimi drzewami. Na samym środku jeziora widniała na małej wysepce niewelka jaskinia, przy której rosła wierzba płacząca. Jej pnącza zakrywały wejście do groty, oplatając jej ściany na zewnątrz. Nad taflą wody swobodnie latały sobie świetliki, umilając pobyt w ciemnościach. Wszystkie cztery zamrugały kilkakrotnie, jakby chcąc się upewnić, czy dobrze widzą.
- Tadaaam! - Wydałam z siebie głośny okrzyk, przywracają je do świata żywych. - Podoba się?
- Pewnie! - Pisnęła zadowolona Nina.
- Teraz rozumiem... - Mruknęła Sibuna. - Nie chciałaś przychodzić tu w dzień, bo nie było by tego efektu..
- Co teraz! - Dokończyłam ze śmiechem. - Dokładnie. Dlatego ciągle łaziłyśmy w kółko. A przecież nie mogłam zdradzić wam wszystkiego od razu, bo nie było by niespodzianki. - Zamerdałam radośnie ogonem, na co wszystkie uśmiechnęły się wesoło.
- A jak my tam przejdziemy? - Spytała Nina.
- Nie ma problemu! - Zaśmiałam się, podchodząc do brzegu. Włożyłam jedną łapę do wody, rysując w niej dziwaczny znak. W momencie jakby z dna zaczęła wypływać porośnięta trawą ścieżka, która prowadziła wprost do jaskini na wysepce.
- Chodźcie. - Dałam im znak, aby szły jako pierwsze. Wilczyce truchtem przeszły dróżką przed siebie. Ja przeszłam jako ostatnia, a gdy wsystkie stanęłyśmy na wysepce, dróżka ponownie zniknęła w wodzie.
- Super! - Uśmiechnela się wesoło Nina.
- Ale ja tym razem nie zamiatam wejścia! Nie chcę mieć znowu piachu we futrze! - Parsknęłam śmiechem.
- Oj nie wiesz, do czego ja jestem jeszcze zdolna... - Na twarz Any wpłynął szatańki uśmieszek.
- Milcz, jak do mnie mówisz! Ty, ty!... - Na chwilę się zapowietrzyłam, szukając odpowiedniego słowa. - Ty sadysto!
- Ja? Sadysta!? - Wilczyca przystawiła teatralnie łapę do czoła, udając urażoną. - To niemożliwe! Jak mogłaś! - Udając, że powstrzymuje płacz wyszła z jaskini.
- Cukiereczku, czekaj! - Krzyknęłam.
- Cukiereczku?... - Odwróciła się, unosząc lekko brew z dezaprobatą. Greta jednak nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż zawiesiłam się na niej całym swoim ciężarem. Zachwiała się niebezpiecznie, a po chwili razem wpadłyśmy z wielkim pluskiem do wody. Słyszałam jak gdzieś na górze na brzegu Sibuna, wraz z Nina i Emily pękały ze śmiechu. Szybko wyłowiłam się na powierzchnię, dołączając do nich. Kolorowa wilczyca zrobiła większy rozpęd, po czym rzuciła się na mnie i zaczęła topić. Sibuna i Emily zostały na brzegu, obserwując nas i śmiejąc się do rozpuku. Nagle poczułam jak coś ciągnie mnie w dół pod wodę. Zaskoczona i trochę przestraszona zaczęłam machać łapami na prawo i lewo. Okazało do, że przez to moje wymachiwanie walnęłam Ane prosto w nos. Wilczyca puściła mój ogon, wyławiając się na powierzchnię.
- Reili! Chcesz mnie zabić, czy jak? - Zaśmiała się.
- Możliwe... - Wyszczerzyłam się wesoło. Po chwili jednak poczułam się już zmęczona i wyłowiłam się na brzeg, a wraz ze mną Nina i Greta.
        Usiadłam sobie w suchej jaskini, otrzepując futro z wody. Po chwili jednak chcąc się zemścić, skoczyłam na Grete, gryząc ją po uszach. Wadera próbowała mnie zrzucić, jednak bez najmniejszego skutku. Rozochocona zaczęłam dokuczać wszystkim po kolei, skacząc po nich. Skończyło się na wojnie z Nina, z która turlałam się po całej jaskini, aż w końcu obie padłyśmy.
- Ja idę spać... - Wysapałam zmęczona. Przeciągnęłam się, po czym ułożyłam przy jakimś miękkim futerku. Nawet nie wiedziałam do kogo się wtedy przytuliłam, ale to było teraz mniej ważne.
- Dobranoc... - Powiedziałam szeptem.
- Karaluchy pod poduchy... - Dodała Emily.
- Miłych snów... - Szepnęła Sibuna. Uśmiechnęłam się po raz ostatni, pozwalając aby Morfeusz zabrał mnie do swojej krainy. Ważne było to, że mogłyśmy być tu bezpieczne.

~Reili~

Mam nadzieję, że jest okej :) Jakby komu co nie pasowało to pisać :D Miałam jeszcze wtrącić coś głupiego z mojej strony, jednak uznałam, że na dzisiaj wystarczy xd Zostawię to na inną okazję :D

piątek, 8 listopada 2013

Lepiej trzymać się razem

Rozejrzałam się niespokojnie. Reili obok mnie śpiewała jakieś piosenki. Robiło się ciemno. Też bym śpiewała ale nie mam ochoty. Ciągle mnie martwiło, że nie ma Sibuny. Kurde czemu ja się tak o wszystkich martwię. Ruszyłam w krzaki z zamiarem poszukiwania. Nagle przede mnie wskoczyła Reili. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Nie idziesz ze mną-powiedziałam.
-Idę nie zostawię cię samej- odparła uśmiechnęta- Możesz spotkać Pana Zło albo Bóg wie co i cię nie zostawię.
-No dobra możesz iść-powiedziałam zrezygnowana, bo wiedziałam, że jej nie przekonam.
-Jak cię łatwo przekonać-pisnęła uradowana-no to w drogę.
Szłyśmy przez kilka minut w ciszy. Wiedziałam, że Reili nie wytrzyma i jej odbije. Tak się stało. Szłyśmy wzdłuż rzeki i zaczęła skakać wyrzucając z siebie słowa piosenki:
-Jesteś szalona mówię Ci
Zawsze nią byłaś.
Skończysz wreszcie śnić?
Nie jesteś aniołem, mówię Ci .
Jesteś szalona.
Jako, że ona skakała w kółko po brzegu, a ja chciałam iść dalej zrobiłam coś czego zazwyczaj nie robiłam. Konkretnie podstawiłam Reili łapę. Szybkie łubuduuu i leży. Pyszczek pełny piachu, a ona patrzy na mnie. Huehuehue, ale mina. Jak ta piosenka była skierowana do mnie to uprzedzam nie jestem szalona pomyślałam. No może ociupinkę.
-Idziemy dalej??-spytałam- wyśpiewałaś się.
-Nie-powiedziała.
-No to pośpiewasz w drodze, a nie tu.
Ruszyłyśmy dalej. Reili śpiewała ballady.  Czy ona kiedyś się męczy?? Ja też lubię śpiewać, ale nie aż tyle. Miejmy nadzieję, ze znajdzemy Sibunę szybko. Może ona ją uspokoi. Reili skakała wokół mnie. Chyba zaraz znów jej podstawię łapę. Nieee mam inny plan. Szłam udając, że nic się nie dzieje. Trzy.... Dwa... Jeden.... Teraz.... Wepchnęłam ją prosto w krzaki. Wpadał w nie cała. Tym razem jej głowa była przyzdobiona gałęziami i liśćmi, a nie piachem. Ale mina jeszcze lepsza. Hiehiehie.
-Uspokuj się trochę-powiedziałam.
-Okej, okej. Coś ty taka nerwowa??-spytała.
-Ja nerwowa skąąąd....
Poszłyśmy dalej. Reili się trochę opanowała i teraz tylko śpiewała. Nagle przestała i rozejrzała sie. Poszłam w jej ślady. W oddali słyszałam śpiew.
-Jak myślisz kto to śpiewa?-spytałam.
-Na moją wiedzę... To na pewno nie Sibuna.
Zaczęłyśmy skradać się w stronę śpiewaka. Śpiew narastał. Wyjrzałyśmy z krzaków, które dzieliły nas od podejrzanego. Zobaczyłyśmy Sibunę i jakąś różową wilczycę. Właśnie ona śpiewała.
-Sibuna gdzieś ty była??-spytałam wychodząc z krzaków.
-Emily, Reili co wy tu robicie???-wyglądała na bardzo zdziwioną.
-Na spacerze jesteśmy-zażartowałam-a tak właściwie szukamy cię.
-Aaaaa!!! To ty jesteś Emily!!! Pamiętasz mnie??-wrzasnęła różowa, a ja spojrzałam na nią z przymróżeniem oka.-Sądząc po minie nie. Więc odwiedziałam twą watahę rok temu. Teraz kojarzysz!! Nina jestem!!
Wspomnienia napłynęły falą. Jak nie zapamiętać Niny wielkiej Niny, którą uwielbiały wilczęta. Jak tu nie zapamiętać, że starsi wystraszyli się jej zachowania. Myśleli, że ma wściekliznę i bredzi o ludziach. Potem wygonienie pod groźbą śmierci. Atak ludzi i...... Nie koniec..... Siooo wspomnienia!!
-Tak pamiętam-rzekłam, a ona rzuciła się na mnie.
-To super!!!!!!!!!!!-wrzasnęła na cały las.
Sibuna wyjaśniła mi wszystko co robiła. Moja mina była zapewne komiczna gdy mówiła o ludziach, bo Reili i Nina tarzały się ze śmiechu po ziemi. Nagle w krzakach coś zaszeleściło. Wszystkie zerwałyśmy się z ziemi. Wypatrywałyśmy oczekując najgorszego. Nagle z krzaków wyszła...... Ana?? Ufff... Ale ulga.
-To wy??-spytała.
-Tak my....-odparła Reili-nikogo więcej nie widzę.
- Nina jestem!!!-wrzasnęła różowa wadera.
-Miło mi- powiedziała, ale jej oczy mówiły ,,kolejny wariat''.
-Co się stało??-spytała Sibuna.
-Tak.. Siedziałam z Lanayem i Connorem. Nagle z krzaków wyszła czarna wilczyca. Zagroziła no to wiadomo. Trzeba się bronić. Walka. Wilczyca zniknęła. Connor i Lanay też zniknęli. Zza krzaków zobaczyłam też Joysella....
-A to znaczy, że mogli zostać sojusznikami.....-powiedziałam.
-I lepiej trzymać się razem.......-powiedziała Sibuna.
-Bo inaczej będzie problem-dokończyła Ana.
Reili i Nina patrzyły na każdą z nas. Wybuchły śmiechem. Nie wiem co w tym śmieszngo. Grozi nam niebezpieczeństwo. Lepiej trzymać się razem jak powiedziała Sibuna.
-Może pójdziemy nad jezioro-spytała Reili-tam jest super.
-Okej, ale bez śpiewów-powiedziała Sibuna.
Ruszyłyśmy nad jezioro. Mimo tego co powiedziała Sibuna, Reili z Niną śpiewały disco polo. Może nad jeziorem się lekko opanują...

Emily
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam xP Kolejna grupa powstaje.... Razem bezpieczniej :D

niedziela, 3 listopada 2013

Zgroza i Gniew

         Krew. Coś ostatnio wiele jej spływa na po tej ziemi. Spojrzałem na połowicznie zagojoną już ranę na barku. Na wspomnienie kłów tamtej wilczycy cały się zjeżyłem i ogarnęła mnie niepohamowana złość iż nie poćwiartowałem tej suki na drobne kawałki. Na pewno tak by się stało gdyby zabawy mi nie przerwała ta granatowa wilczyca. Odwdzięczę się jej jeszcze za to. Uniosłem wargi pokazując końcówki kłów, a w myślach poczułem smak jej gorącej, świeżej krwi. O tak, ona zginie następna.
         Oderwałem się od swoich brutalnych planów i wróciłem do szarej rzeczywistości. Znów poczułem ten metaliczny zapach. A więc nie do takiej szarej, skoro spływa szkarłatną posoką. Dźwignąłem się na cztery łapy i warknąłem machinalnie, gdy poczułem jak zagojone już szramy ponownie pękają. Przyrzekam, że jak tylko sprawdzę co się dzieje, to ruszę na poszukiwania truchła tej cholernej suki i zmasakruje je tak, że nawet nie mieli by czego z niej zbierać.
          Uniosłem głowę i zacząłem zaciekle węszyć. Nozdrza przepełniła słodka metaliczna woń. Ktoś niedaleko całkiem dobrze się bawi, a mnie tam nie ma. Nieładnie. Czas się wprosić na imprezę. Napiąłem wszystkie mięśnie i nie zważając na ból skoczyłem jednym szybkim ruchem między drzewa niknąc w ich cieniu.
          Biegłem szybko, zapach krwi kierował mną niczym niewidzialny przewodnik. Poczułem zew mordu, a magia uwięziona w moim ciele zaczęła się chaotycznie kotłować, szukając ujścia na zewnątrz. Temperatura dookoła gwałtownie się obniżyła. Nie przestając biec obejrzałem się za siebie. Ścieżka którą przemierzyłem zamieniła się w martwy lodowy krajobraz.
         Gdy dotarłem na miejsce zastałem ciekawy widok. Cztery kształty leżały na ziemi. Dwie z leżących postaci poznałem bez problemu- wiewiórka i skunks- już kiedyś miałem z nimi do czynienia. Za to leżącej obok nich wadery, jeszcze nigdy nie widziałem. Kolejny wilk w lesie, czyli kolejny na liście do wyeliminowania. Przeszedłem obojętnie nad nieruchomymi ciałami i skupiłem wzrok na czwartej postaci. Czarna wadera wiła się konwulsyjnie na ziemi, a po jej ciele co chwilę przebiegały złote błyskawice. Niezwykły widok. Obróciłem głowę i ponownie przetoczyłem wzrokiem po nieprzytomnych wilkach. Ktoś z tej trójki tak ją urządził, muszę to zapamiętać na przyszłość. Wróciłem spojrzeniem do wadery, a ona rzuciła się ponownie gdy po jej ciele przebiegł złoty blask. Chyba nie doceniłem tych idiotów.
         Zbliżyłem się jeszcze do Czarnej i obszedłem ją dookoła przyglądając się z zaciekawieniem. Jej sierść, połyskliwie czarna, pomimo swego piękna była...trudno to określić, przesiąknięta zapachem krwi i śmierci. I to nie tylko leżącej tu trójki. Pomimo swego ujmującego wyglądu, skojarzyła mi się z pajęczycą, czekającą na to by tylko cię pożreć. Zatrzymałem się i stanąłem nad nią, skoro próbowała pozabijać tą trójkę, może być użyteczna. Odczekałem chwilę, by ujrzeć po raz kolejny jak miota się z bólu rażona prądem, taki piękny widok, aż żal kończyć jej cierpienia. Ale skoro braciszek uporczywie odmawia mi wzięcia udziału  serii morderstw, przyda się jakiś inny sojusznik. A jak nie to zawsze można rozszarpać ją na strzępy, też ciekawa opcja.
        Skupiłem uwagę na jej ciele i wysłałem swoją moc Ziemi w jej kierunku. Poczułem jak strumień energii zawirował w powietrzu, a następnie  wbił się niezbyt delikatnie w ciało wadery, która wydała z siebie ciche westchnienie. Przy następnym paraliżującym ataku błyskawice przepłynęły z wilczycy i zniknęły w gruncie. Czarna postać w jednym momencie rozluźniła się  zastygła w bezruchu. Warknąłem zniecierpliwiony, nie mam czasu i ochoty czekać, aż się obudzi. Złapałem ja zębami i potrząsnąłem gwałtownie. Nic. Jeden wielki kawał mięsa. Rozwarłem szczęki i puściłem ją, a ona głucho przywaliła w ziemię. Spojrzałem z ukosa na nieruchomą wilczycę i zacząłem łazić w tę i z powrotem, starając się na nią nie rzucić.
         Moja uwagę przyciągnął szelest, spojrzałem na waderę, ona jednak leżała tak jak wcześniej. Stałem przez chwilę w bezruchu przypatrują się jej, gdy wtem to do mnie dotarło. Obróciłem się gwałtownie i spojrzałem na beżową wilczycę, która stała teraz nad Skunksem. Wilczyca zerknęła na mnie trwożnie i zaczęła szturchać rozpaczliwie wilka. Ruszyłem w jej kierunku, a ona potykając się zaczęła się cofać. Za mną znów rozległ się szelest, zerknąłem przez ramię i zobaczyłem jak Czarna podnosi się z trudem z ziemi. Ta chwila nieuwagi wystarczyła by Beżowej udało się uciec. To mnie dodatkowo rozwścieczyło, ale niech ucieka i tak ją dopadnę, a na razie zajmę się ta drugą. Odwróciłem się i zacząłem wracać w stronę czarnej wadery. Ledwo stała na ugiętych łapach. Łeb miała opuszczony, jednak przypatrywała mi się kontem oka. Nie zwalniając kroku, przybrałem pozycję gotową do ataku. Wilczyca się zjeżyła i warknęła:
-Stój, albo zginiesz!
-Mocne słowa.-wyszczerzyłem się złowrogo.
Wilczyca wyprostowała się i spojrzała na mnie zalotnym spojrzeniem:
-Ależ skarbie po co te nerwy. -uśmiechnęła się przymilnie.
Zatrzymałem się i zmierzyłem ją z góry do dołu, chyba jej się to nie spodobało bo na jej uśmiechniętym pysku pojawił się lekki grymas. Przyjrzałem się jej jeszcze raz. Była piękna, ale jakoś mnie to nie ruszało. Wilczyca chyba źle zinterpretowała, brak odpowiedzi z mojej strony. Teraz to ona zaczęła się zbliżać. Nie spuszczałem z niej bacznego spojrzenia, to też mogło być dwuznaczne. Wadera uśmiechnęła się i zaczęła przechadzać się wokół mnie. Pod maska spokoju, kryła się gotowość do ataku. Nadal wodziłem za nią wzrokiem. Przeszła z prawej strony, otarła się o mnie ramieniem, a następnie przeszła pod moim pyskiem. Zalotnie przeciągnęła ogon po mojej żuchwie i spojrzała na mnie przez ramię. Spojrzałem na niewzruszony:
-Jesteś tandetna.
Jej zalotna maska rozpadła się w ułamku sekundy, w oczach pojawił się nieopanowany gniew, a uśmieszek zastąpił rząd lśniących kłów:
-Coś ty powiedział!
-To co usłyszałaś.
-Cholerny sukinsynu, jesteś już martwy.-warknęła i rzuciła się na mnie.
Nie pokwapiłem się nawet o to by zrobić unik. Przyjąłem cały impet uderzenia i nawet się nie zachwiałem. Złapałem wilczycę zębami i stając na dwóch łapach przerzuciłem ja w powietrzu nad sobą. Wadera upadła na ziemię. Chciała się podnieść, jednak była zbyt wyczerpana po  poprzednim starciu. Podszedłem do niej i spojrzałem z góry:
-Masz szczęście, że mnie bawisz.
Spojrzała na mnie z chęcią mordu, a ja się tylko bardziej wyszczerzyłem:
-Daj spokój, obydwoje wiemy, że ledwo stoisz na nogach, o magicznym ataku możesz tylko pomarzyć.
-Czego chcesz?
-Sojuszu.
Przez chwilę wydawała się zbita z tropu, jednak już po chwili przyglądała mi się z wyćwiczonym uśmiechem:
-Jak to?
-Wróg mojego wroga, jest osobą której może nie zabiję.
-"Może?"-uśmiechnęła się i przekręciła na plecy.
-Daj spokój, obydwoje wiemy kim nie jesteś, i co w sobie kryjesz.-nachyliłem się i wyszeptałem nad nią.
Jej wzrok stał się zimny, wstała zaskakująco szybko na nogi, zmuszając mnie bym się cofnął:
-Zawrzyjmy sojusz, ktoś kto chroni w razie czego tyły zawsze się przyda, tym bardziej że chcę się zemścić na tej nieobecnej tu trójce.
Zaskoczony rozejrzałem się w pobliżu nikogo nie było. Wiewiór i skunks wyparowali. Wilczyca zaśmiała się melodyjnie:
-Zaskoczony? No cóż nie każdy może być taki spostrzegawczy jak ja, wynieśli się stąd kiedy my walczyliśmy.
-Walka to za duże słowo.-spojrzałem na nią z góry, a ona syknęła.
-Nie igraj ze mną. W każdej chwili mogę stać się twoją zgrozą.
-Nie martw się zapamiętam.
Wilczyca patrzyła na mnie nadal lodowatym wzrokiem:
-Jestem Rose.
-Joysell.
________________________________________________________________________
A więc wprowadzam do obiegu nową postać. Od dziś Joysell nie jest już postacią trzecią, ale w pełni bierze udział w akcji. Zaczynamy tworzyć mroczną watahę, jak dołączy do nas Anubis będziemy mieli komplet. Możecie zacząć się bać xD

Joysell

Tchórze

Deszcz zalewał mi oczy, a potężny wiatr szarpał futro i przewracał mnie co chwilę w słoną wodę. Tak byłem na morzu i biegłem na swojej kładce.I do tego byłem z moim uroczym kuzynem.
Uciekliśmy. Nie nie jestem z tego dumny, lecz po walce z przerażającą pięknością(bo co jak co to sprawiedliwość trzeba było jej oddać patrzeć było na co) naprawdę nie mieliśmy siły, a pojawił się Jo.Greta gdzieś zniknęła, a ja zacząłem ciągnąć tego cholernego Connora który już nie widział kiedy mi tu przytomność tracić. Smok niestety cudownie się nie pojawił, a szkoda. Przydałby się w tamtym momencie. Na szczęście burza którą wywołaliśmy sprawiła, że gdzie indziej także zaczęło padać i Connor obudził się kiedy byliśmy już kawałek od brzegu. Klnąc na mnie moje pomysły, głupotę i brak mózgownicy powlókł się za mną poprzez deszcz i wiatr, a teraz pomagał mi w wygrzebywaniu się z morskiej toni co było szalenie trudne. Nie było żadnego sztormu, ale moje kładki drgały gwałtownie na falach i przemarzliśmy z Connorem na kość. Nie wiedziałem dlaczego teraz właśnie posanowiłem wrócić ani dlaczego zabieram tego narwańca ze sobą. Wiedziałem że chce go ochronić przed grozą która pojawiła się w lesie i trzymać Nadię z dala od tego brzegu. Wlokłem się więc w ślimaczym tempie poprzez potworny ogrom morza i drżałem czy to ze strachu czy to z podniecenia na myśl o tym że ją wreszcie ujrzę. I jeśli  wierzyć snom szczeniaki także. Postanowiłem że jeden będzie się nazywał Connor i że będzie to waderka.
***
Hej, to znowu ja, jestem back. Tia wiem zem króciutko, no ale znacie mnie.

sobota, 2 listopada 2013

Przedstawienie musi trwać

Obudziłam się. Był już późny wieczór. Pierwsze gwiazdy ukazały się na szerokim, ciemnym nieboskłonie. Spojrzałam na zabitego wilka. Nie był w moim typie, ale był całkiem przystojny. Raz się żyje, prawda? (   http://hioshiru.deviantart.com/art/Constantine-372603724 -wygląd tego wilka)

Po chwili zostawiłam trupa w spokoju i poszłam dalej naprzód. Wkrótce trafiłam na jakąś polankę. Usłyszałam jakieś rozmowy wilków. Zaczaiłam się w krzakach. Zauważyłam tam trzy, wesołe, rozbrykane wilki. Pfuu! Takim wilkom tylko zabawy w głowie, takie jak śpiewanie, ganianie się itp. Banda szczeniaków! No, ale zawsze można się trochę z nimi zabawić, prawda? Tylko, że to ja ustalam zasady gry. Mojej gry. Jeden z nich, podobny trochę do skunksa…Matka natura musiała się na nim w ten sposób wyżyć, biedaczek. Odwrócił się gwałtownie w moim kierunku. Dwa pozostałe wilki zrobiły to samo. Wyszłam z ukrycia i spojrzałam na nich wyczekująco.
-Hej. Jak się nazywasz?- zapytał skunksik. Nie no nie powiem, miał ładne, gęste futro. Pomijając te białą maskę na oczach, żółte ślepia i białą pręgę, to byłby całkiem, całkiem.
-Hej!- zawołałam radośnie, a po chwili dodałam swoim ulubionym mrocznym głosem.- Zejdźcie mi z drogi, a was nie zabiję.-te słowa były już niczym moje motto. Niestety większość je ignorowała, więc musieli dostać karę.

-Ouuu…widzę, że trafiła nam się pani zadziorna.-oznajmił z szerokim bananem na pysku. Nie ładnie, nie ładnie. Właśnie wypowiedział słowa wojny, choć przyznaję, że mnie to bardzo ucieszyło. Znów poczuję ten słodki smak krwi na pysku. Kątem oka widziałam, że innym nie było jednak do śmiechu. Brązowy wilk…jeśli można go tak w ogóle nazwać, gdyż bardziej przypominał wyrośniętą wiewiórkę. Czyżby matka natura wolała aby był Wiewiórko-menem? Król wiewiórek! No to się pośmiałam w myślach. Uśmiechnęłam się szyderczo ukazując białe kły, rządne krwi. Zaczęli na mnie warczeń, ale nie pozostawałam im dłużna. Wysłałam cienką wiązkę cienia do umysłu czarnego wilka. Po chwili kusiłam go do snu, jednak moja umiejętność została przerwana gdyż jeden z nich postanowił uderzyć skunksa łapą. Pobiegłam szybko w ich kierunku.  No i przez nich ponownie będę musiała wślizgiwać się do jego umysłu. Skunks zaczął się śmiać. Co do licha?!- pomyślałam, lecz po chwili rozpętała się burza. Powaliłam go na trawę. Wiewiórka chwyciła mnie za uszy. Nie doczekanie ich! Utworzyłam macki z cienia, niczym potwory, jednak pioruny co chwila uderzały nieopodal nas. Przez beżową smarkulę woda ściekała po mnie jak z wodospadu. Moje cienie zniknęły. Ponownie zaczęłam grzebać w umyśle czarnuszka, ten zaś z ogromnym bananem na pysku powalił mnie na ziemię. Ponownie uformowałam złowrogie cienie. Skunks rzucił się na jednego z nich, co było moją pułapką. Jeśli ktoś wpadnie w zasadzkę cieni, to zaczynają z podwojoną siłą grzebać w czyimś umyśle, wysyłając do niego złą energię. Przyznaję, że wcześniej walczyli jak trzej muszkieterowie, jednak kiedyś ich siły muszą zesłabnąć. Nagle ta beżowa smarkula zamknęła mnie w jakiejś bańce, a skunks i wiewióra ostatkiem sił uderzyli we mnie piorunem. Moje ciało przeszedł mocny prąd. Ujrzałam błysk światła, co jeszcze bardziej pogorszyło mój stan, gdyż nienawidziłam słońca. Padłam na ziemię. Błądziłam oczyma widząc przed sobą rozmazany obraz. Przez porażenie prądem pozbawiono mnie energii. Moi przeciwnicy musieli być nieprzytomni, gdyż nie ingerowali więcej w walkę. Przy każdym ruchu co chwila dostawałam porażeń prądu, które na szczęście powoli ustępowały. Próbowałam w jakiś sposób się podnieść i doczołgać się przynajmniej do krzaków, jednak nie miałam siły. Łapy uginały się pod ciężarem mojego ciała. Ponownie upadłam na ziemię. Ostatnie co zdołałam zauważyć to jakaś sylwetka wilka o ciemnozielonym futrze, a przynajmniej to wywnioskowałam z mojego rozmazanego obrazu. Wyczerpana do granic możliwości, straciłam przytomność.
***
Tu macie obrazki:

Własnoręcznie wykonane ;X Za pomocą szablonów rzecz jasna, no i tablecika. Niektórych z was powinnam ukatrupić za to, że specjalnie wybraliście sobie futerka z takimi szczegółami!!!
 *paczy znacząco na Gretę i Lanay'a. * ...Tak tym razem, tobie Connorku się upiecze.
Chyba nie muszę podpisywać prac który to który, prawda? ;X
~Wasza Zgroza- Rosie



piątek, 1 listopada 2013

O nie! Tak być nie będzie!

Zerwałem się z trawy jak oparzony i rozglądnąłem się po polance. Gwiazdy już wysoko świeciły na niebie. Zafascynowany tym widokiem usiadłem, spoglądając w nie z zachwytem. Wtem obok mnie pojawiło się nagle coś ciepłego. Natychmiast odwróciłem się w kierunku nowego zapachu i ujrzałem biało-brązową waderę. Greta. Przemknęło mi przez myśl. Uśmiechnąłem się do niej. Lanay leżał półtora metra dalej i spokojnie spał:
- Czemu tak je obserwujesz? - zapytałem lekko się o nią ocierając ramieniem.
- A jak myślisz? - Spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem na paszczy. Muszę przyznać, że była naprawdę ładna.
- Nie wiem. To twoja moc? W ogóle masz jakąś moc?
- A ty masz? - Cały czas unikała odpowiedzi na moje pytania.
- Mam. Władam ogniem i troszeczkę naturą - mówiąc to wypaliłem mały krąg w ziemi, z której wyrósł wielki, bladoróżowy kwiat. - Śliczny kwiat dla ślicznej pani.
- Serio? Najstarszy tekst jaki znam. Nie masz czegoś lepszego? - Uśmiechnęła się złośliwie, a ja w ramach zemsty szturchnąłem ją nieco mocniej przez, co zachwiała się i straciła równowagę. - Osz ty!
Rzuciła się na mnie z udawaną furią. Dawałem się gryźć i uciekałem po całej polanie z podkulonym ogonem wrzeszcząc:
- Kobieta mnie bije! Lanay! Zrób coś!
Wreszcie padliśmy na środku polany wyczerpani, śmiejąc się do rozpuku. Nagle z krzaków wyłonił się Wiewiór, który spojrzał na nas z politowaniem i usiadł kilka metrów od nas, mierząc nas wzrokiem:
- Nieźle macie, co? Koniec tych amorów. Connor nie idziesz do tej swojej watahy panienek?   
- A co? Karzesz mi? Jestem tam taki samotny - odparłem udając poszkodowanego. - Mam same koleżanki i żadnego kolegi. 
- Niezłe ziółko z ciebie. - Wilk zaśmiał się wyraźnie rozbawiony moją sytuacją. 
- Ależ jesteś dowciapny - warknąłem, udając wkurzonego. 
- Kuzynku bez nerwów, hahah - zachichotał. Wtem wpadł mi do głowy świetny, znaczy świetny według mnie, pomysł. Zerwałem się z ziemi i dosłownie dwie sekundy później Lanay leżał przygnieciony mną do trawy.
- A co ty na to? - zapytałem szczerząc się jak idiota.
- O nie. Tak być nie będzie - powiedziała Greta, skacząc na nas. Wiewiór zaczął dyszeć pod nami i w końcu oboje zdecydowaliśmy się, że wstaniemy. Wtem do moich nozdrzy doszedł jakiś zapach. Nowy. Specyficzny. Taki trochę... zły. Zjeżyłem się. Coś było nie tak. Lanay i Greta od razu stracili humor i wpatrywali się w ten sam punkt, co ja. Krzaki zaszeleściły, a po chwili wyszła z nich kolejna wadera. Tym razem zupełnie czarna, ale na czole miała czerwone serce. Jej krwistoczerwone ślepia od razu rzucały się w oczy. Wpatrywaliśmy się w nią zdumieni. Nigdy jej tu nie widziałem.
- Hej. Jak się nazywasz? - zapytałem, próbując przełamać pierwsze lody.
- Hej! - powiedziała entuzjastycznie, ale reszta jej przemowy nie była już tak wesoła. - Zejdźcie mi z drogi, a was nie zabiję.
- Ouuu... widzę, że trafiła nam się pani zadziorna - oznajmiłem z szerokim uśmiechem. Lanayowi jednak wcale nie było do śmiechu. Cała sytuacja zaczęła mnie przerażać. Greta w ogóle nie wiedziała, co się dzieje. Rozglądnąłem się niepewnie. Czarna wadera uśmiechnęła się szyderczo. Z całej jej postaci emanowało zło, a wiadomo, że ja dziewczyn nie biję, więc jakby mnie zaatakowała to czułbym się okropnie, oddając jej pięknym za nadobne. Westchnąłem głęboko, a z mojego gardła wydobył się groźny warkot. Ona nie była normalna. Greta również zaczęła warczeć, a po mojej prawej pojawił się Wiewiór, zjeżony i niebezpieczny. Czarna wilczyca uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wciąż warczeliśmy, aż w końcu przeszło to w głośny ryk. Pewnie obudziliśmy wszystkich oddalonych o pół kilometra od tego miejsca. Wtem poczułem jak coś wślizguje się niczym oślizgła macka do mojego umysłu. Słyszałem kuszący szept Zaśnij, przecież wiesz, że nic ci się nie stanie, ale wtedy otrzymałem mocny cios w pysk, wybudzając się z letargu. Otrzepałem się, chcąc wytrzepać z siebie senność, a moim oczom ukazała się czarna furia pędząca wprost na mnie. Lanay i Greta zamarli wpatrując się w ślepia naszej napastniczki, a ja... zacząłem się śmiać. Kilka setnych sekundy później nad naszymi głowami rozległ się potężny grzmot, a wadera powaliła mnie na trawę. Zacząłem się rzucać, tarzać i gryźć wciąż chichocząc. Wiewiór wściekle rzucił się na czarną i zaczął ją drapać, warczeć i ciągnąć ją za uszy. Wilczyca, jednak nie była bezbronna. Nagle jakby zza niej wybiegło pięć ogromnych potworów, które atakowały nas z każdej strony. Burza wywołana moim śmiechem i wściekłością Lanaya rozszalała się niesamowicie. Pioruny, co kilkanaście sekund uderzały w ziemię nieopodal nas. Deszcz padał mocniej na naszych przeciwników. Ja czułem się suchy, a z czarnej woda ściekała jak z rozpędzonego wodospadu to pewnie też za sprawką Grety, która broniła się zaciekle i nie pozwalała się, chociażby tknąć. Cienie zniknęły zaraz po tym jak pioruny spaliły je żywcem. Pozostało po nich jedynie kilka kupek czarnego pyłu, który został rozwiany przez szalejącą wichurę. Nasza napastniczka tak samo pewna siebie jak na początku naszej walki znów zapuściła swe oślizgłe macki w moim umyśle i zaczęła sobie grzebać. O nie... tak być nie będzie! Rzuciłem się na nią z wielkim bananem na paszczy, co pewnie musiało wyglądać przekomicznie z jej perspektywy i powaliłem ją na ziemię. Lanay skoczył zaraz za mną, a Greta wciąż zalewała ją wodą. Czarna szarpała nasze ciała, warczała wściekle, ale zagłuszała ją wichura. Cienie znów wyłoniły się znikąd i odciągnęły mnie swymi ogromnymi kłami od wadery. Rzuciłem się na jednego z nich, czując jak dzika furia zalewa mój umysł. W tym momencie napastniczka zaczęła wygrywać. Moje zapasy energii zaczęły się kurczyć w zastraszającym tempie. Wiewiór atakował już z mniejszym wigorem. Burza powoli się uspokajała. Greta naszą nadzieją i wcale się na niej nie zawiedliśmy. Mimo iż znałem ją zaledwie kilka godzin to okazała się lojalna i nie uciekła, gdy zaczęła się walka. Uformowała z wody ogromną kulę, w której zamknęła czarną. Cienie zniknęły. A ja z Lanayem ostatkiem sił stworzyliśmy piorun, który sprawił, że w wodzie pojawiły się błyskawice, rażące prądem napastniczkę. Wówczas wyczerpałem już wszystkie zapasy energii. Przed oczami mignęło mi białe światełko, a po nim nie było już nic.