środa, 17 lipca 2013

Łups!

Budzenie się do życia było bardzo bolesnym doświadczeniem. Mój łeb był niezwykle ciężki dźwięki odbijały się w nim echem. Każde, nawet najmniejsze poruszenie sprawiało, że moje ciało przeszywał ból. Mimo tego zmusiłem się do uchylenia powiek. Jak je uchyliłem tak zacisnąłem je z powrotem. Connor. Pysk Connora. Na moim. Ślina Connora w mojej paszczy. Zerwałem się i upadłem do tyłu wpadając do wody. Łapy miałem jak z galarety. Cały byłem w piasku i ślinie. Starałem się przypomnieć sobie co doprowadziło mnie do takiego stanu. Pamiętałem jedynie barwne grzyby i ich mdły smak. I... Cythię. Cythię. Cythię. O cholera. Czy ja...? Potrząsnąłem łbem. To niemożliwe. Nie mogłem... to Cythia... Ta paskudna wilczyca... No i Nadia... Nie! Nie! Nie! Poczułem gniew wzbierający w mojej klatce piersiowej. Poczułem jak ziemia dygocze pod moimi łapami, lecz tym razem się tego nie przestraszyłem. Chciałem żeby Connor wpadł w głąb ziemi tak samo jak Josell. Chciałem go już nigdy nie zobaczyć. Bo kto wie co jeszcze zrobiłem, a czego nie pamiętam. jednak ziemia nie chciała pochłonąć Connora. Drżała, uginała się i wybrzuszała, lecz nie tworzył się żadne szczeliny. Nagle zaczęła się unosić, a my z nią. Wszystko dygotało a góra rosła błyskawicznie. Ten kretyn wciąż pozostawał nieprzytomny, a ja zacząłem się zsuwać po stromych zboczach. Próbowałem chwytać się korzeni, lecz bez rezultatu. Zacząłem toczyć się w dół z zawrotną szybkością. Odbiłem się od czegoś i w końcu się zatrzymałem. Uniosłem mój biedny, poobijany łepek. Jo. Uśmiechnął się krzywo. Był brudny, ubłocony i okrwawiony. Ale z pewnością był żywy i wściekły.
-Hej- powiedział słodkim głosem. 
Nie wiem kiedy zerwałem się do ucieczki. Gonił mnie, czułem jego oddech tuż za sobą. Zastanawiałem się rozpaczliwie jak mogę się od niego uwolnić i starałem się ponownie poruszyć ziemie. Nie miałem pojęcia jak robią to wilki obdarowane taka mocą. Skupiłem się jak najmocniej mogłem na ziemi. Tak strasznie pragnąłem żeby się poruszyła... zrobiła to. Pod moimi łapami otwarła się przepaść. 
~*~
I know, I know, już tak mam że tak krótko piszę. Wybaczcie potworki. Ktoś mnie uratuje? I może ktoś wyjaśni to co było między mną i Connorem i co nam zrobił wcześniej Amree, bo jak już wiecie mam dziury w pamięci.

Potyczki z Panem Zło

Zwinęłam się w kłębek lecz nie spałam. Byłam odwrócona do innych plecami. Moje uszy nagle usłyszały jakiś dźwięk. Po chwili do moich nozdrzy napłynęła woń pewnego wilka. Nie znałam go. Wytężyłam mój umysł i w głowie pojawił mi się obraz ciemnozielonego wilka, z zieloną grzywką i nie zbyt przyjemnym wyrazem na pysku. Usłyszałam jak Reili opowiada innym wilczycom o ,,Panie Zło,,. Wtem jak z bicza strzelił mnie olśniło. Zło mu z oka patrzy... Reili opowiadała mi już o tym jak miała z nim potyczkę.
Joysell! -na tę myśl szybko zerwałam się i zamknęłam łapą pysk Reili.
-Sfichbuna!? Fepfuchlaś foją fchiosfenkę!
-Reili! To nie czas na Twoje piosenki!- wrzasnęłam na nią. 
-A czemu?-zapytała zdziwiona i wtedy po mojej sierści przeszedł dreszcz.
-Chętnie posłucham zakończenia piosenki.- warknął Joysell z szatańskim uśmieszkiem.
Wszystko potoczyło się tak szybko. Joysell rzucił się do gardła Reili, która ledwie zdążyła zawyć z bólu. Scythe zerwała się z ziemi i próbowała odepchnąć Joysell'a od Reili.
-Jak mus to mus...-szepnęła Anubis i odepchnęła Joysell'a na ziemię. Widocznie nie przyszło jej do głowy, że kiedyś będzie musiała ratować Reili. Pan Zło szybko wstał. Kątem oka zobaczył Lucy, którą odciągnęłam za drzewo, aby nic jej się nie stało, mimo tego, że upierała się abym ją puściła, bo też chce walczyć. Wilk skoczył na Lucy. Scythe za wszelką cenę chciała dopaść Joysella i go zakatrupić. W tej samej chwili zrobiłam szybką iluzję i w oczach Joysella nastała krótkotrwała ciemność. Scythe i Anubis wykorzystały jego chwilową dezorientację i rzuciły się na niego. Joysell odepchnął Scythe magią ziemi,a Anubis magią lodu. Widocznie zamiast wzroku używał węchu. Spojrzałam na Reili. Jej znaki emanowały jaskrawym światłem.
-Zemsta to bardzo słodka rzecz...-wyszeptała przez zęby i szybkim skokiem była tuż obok niego. Związała go silnymi pnączami i uderzyła łapą w pysk. Wzrok wilka powoli powracał. Anubis podeszła do niego, a w oczach płonęły jej płomyki ognia. Walnęła w niego parę czerwonych kul, a Scythe podwoiła jej atak. Reili coraz bardziej zaciskała pętle na łapach Joysell'a, lecz w ostatniej chwili zerwał je. Wzrokiem wyczarował małe i ostre jak igły sople lodu i rozrzucił je wokół. Wyrwał się z okrążenia i zniknął gdzieś w gęstwinach lasu.
-Jeszcze tu wrócę!-warknął w oddali. Nie było sensu już go gonić. Dostał nauczkę. Teraz będzie wiedział, że lepiej nie brać się za kilka wilków na raz. Spojrzałam na wszystkich. Anubis, Scythe i Reili gdzie nie gdzie miały pocięte ciała niczym malutkie brzytwy.
-No to poznaliśmy naszego Pana Zło...-westchnęła Reili-Szkoda, że nie został na dokończenie piosenki.-po chwili dodała ze smutkiem, na co wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet Anubis wydawała się trochę weselsza po tym całym wydarzeniu.
-Dziękuję wam...-szepnęła nieśmiało Reili.- Chcecie w prezencie posłuchać zakończenia pieśni?-zapytała ochoczo.
-REILI!!!-wrzasnęłyśmy wszystkie na nią.
-No co...-szepnęła. 
To był naprawdę dziwny dzień...
~♥~
Okej notka może nie najlepsza (szczególnie że nie mam zbytnio weny)
Inspirowałam się piosenką z tego bloga ,,Sons of war,,
Mam nadzieję, że was ta notką nie zanudziłam ;P
A i jeszcze jedno.Niech mi ktoś powie (napisze) czemu Joysell jest taki zły skoro w KP pisze, że nigdy by sobie nie poradził bez Amree?!
Coś mi się zdaję, że lubicie zmieniać zachowania innych, nie patrząc na karty postaci ;D

~Sibuna

poniedziałek, 15 lipca 2013

Pani psychiczna wkracza do akcji


- Nie chcesz? Jak to? To spisek jakiś! – Krzyknęłam zrozpaczona udając, że powstrzymuję łzy.
- Nie lubię towarzystwa innych. A zwłaszcza, takich rozbrykanych wilków. – Wadera spojrzała się na mnie mrużąc lekko ślepia.
Takich rozbrykanych wilków, jak ja?
- Ja? Rozbrykana!?
- Nie, skąd. – Wywróciła oczami. – Jeśli one chcą, niech idą. – Dodała. Spojrzałam się na dwie wilczyce siedzące obok. Obie przyglądały mi się badawczo, jakby chciały mnie przewiercić wzrokiem.
- Hej! Jestem Reili, a Wy? – Uśmiechnęłam się wesoło. – Możecie mówić mi, pani psychiczna, albo walnięta pani psychiczna.
- Em… Ja jestem Scythe, a ta mała to moja siostra, Lucy. – Przedstawiła się.
- Świetnie! Nasze grono się powiększa! – Zawyłam radośnie, przez co dostałam łapą po łbie od Anubis.
- Zamknij się wreszcie.. – Warknęła. – Zaraz mi uszy pękną.
- Ok, będę milczeć. – Uśmiechnęłam się, po czym usiadłam naprzeciwko nich. Spojrzały się po sobie, nie bardzo rozumiejąc moje zachowanie.
- Więc… Mogę już mówić? – Spytałam po chwili, a wilczyce jęknęły przewracając oczami. – Przyzwyczajcie się, ja dużo mówię. Więc jak? Dołączycie się do naszego grona?
- Sama nie wiem. – Powiedziała po chwili Scythe patrząc się na swoją siostrę, która najwidoczniej również miała mętlik w głowie.
- Będzie fajnie! Im nas więcej, tym weselej! – Uśmiechnęłam się patrząc na wilczyce.
- W sumie… Czemu nie? – Odezwała się Lucy do Scythe patrząc na nią porozumiewawczo.
- Ja się zmywam. Nie mam zamiaru nigdzie dołączać. – Prychnęła pod nosem Anubis, znikając za ścianą zieleni.
- Ojoj, jakaś mało rozmowna. – Westchnęłam. – A tak w ogóle, znacie naszego kochanego „Pana Zło”?
- Pana Zło? – Powtórzyły jednocześnie.
- Tak! Zło! Zło mu z okaa patrzy! – Wypowiedziałam te słowa z demoniczym akcentem. – Nazywa się Joysell i lepiej, żebyście na niego nie wpadły. O! Wiem! Zaśpiewać Wam piosenkę? – Wyskoczyłam w górę jak z procy. – Dobra! To Wam zaśpiewam! Ekhem…. Siekiera, motyka, wilczek mały, który ciągle je banany, siekiera motyka, tępy zbój, a ten wilczej to nasz wróg! Siekiera motyka, wyliczanka, to jest moja rymowanka, siekiera motyka wilczy zbój, a nasz Joysell, to jest…! – W ten poczułam jak ktoś, lub coś zatyka mój pysk łapą.
- Sfichubna!? Fepfuchlaś foją fchiosfenkę! – Wydukałam, zdejmując jej oślinioną łapę z mojego pyska.
- Reili! To nie czas, na Twoje piosenki! – Wysapała zdyszana patrząc się na mnie wielkimi oczami.
- A czemu? – Spytałam zaskoczona. W ten zauważyłam ciemną sylwetkę idącą w naszą stronę.
- Chętnie posłucham zakończenia piosenki. – Warknął Joysell z szatańskim uśmieszkiem na pysku.
- Patrzcie! Pan Zło! Choć no to! Jak Ci zaraz przypieprzę w ten pusty łeb, to aż echo zagra! – Rwałam się do niego, jak jakaś głupia, jednak powstrzymywała mnie przed tym Sibuna, która trzymała mój ogon.
- Że co… - Syknął.
- Jak tak na Ciebie patrzę, to chcę wysłać sms o treści „pomagam”. – Dodałam. Widziałam jak wilk z obnażonymi kłami skacze na nas. Jedyne, co zdążyłam zrobić, to zawyć.


~Reili~

Dziekuję za uwagę, dobranoc :D

,,Kto chciałby się trzymać z takimi potworami jak ja?"

W sumie towarzystwo wcale nie było takie złe. Skoro na świecie zapewne nie było więcej smoczych wilków, to czemu nie zakolegować się z normalnymi wilkami? E-ej... o czym ja myślę? O zakolegowaniu się z innymi? Chyba na łeb mi upadło... Kto chciałby się trzymać z takimi potworami jak ja?
Potrząsnęłam gwałtownie łbem i westchnęłam niesłyszalnie, patrząc na obie śpiące wadery, które nic nie wiedziały o mnie. Nie to, co tamta niebiesko-biała kuleczka. Prychnęłam cicho na tamto wspomnienie. Omiotłam wzrokiem drzewa i położyłam po sobie uszy, ziewając szeroko. Nie było tak źle.
- Siemaneczko, Anubis!
Poderwałam się do góry. Syknęłam cicho, kiedy mój łeb uderzył się o najniższą gałąź świerku, pod którym bytowałam. Kiedy zorientowałam się, iż głos należy do dziwnej wadery o imieniu Reili, miałam ochotę ją rozszarpać.
- Reili. Musisz. Mnie. Tak. Straszyć?! - wycedziłam każde słowo przez zęby, byłam wściekła.
- Nooo muszę? - Uśmiechnęła się niczym rozbrykany szczeniak, któremu udał się psikus.
Zabiję ją kiedyś...
Ojoj, Anubis... Więcej szacunku dla innych.
SLYTH!
Już milczę.
Nie lubiłam jego komentarzy. Ja i szacunek? Chyba w jego snach. Znowu skupiłam uwagę na tym czarnym tym czymś z dziwnymi znakami na ciele. Kątem oka zauważyłam, że Scythe i Lucy powoli się wybudzają, pewnie z powodu hałasu, który zrobiła Reili swoim pojawieniem się. Zmrużyłam złote ślepia, jednocześnie marszcząc nos.
- Po coś tu przylazła? - spytałam, siadając z powrotem.
- No jak to po co? Żeby cię... - Tu spojrzała na wadery obok mnie. - i twoje towarzyszki zaprosić do naszego gronka pełnego wilków?
Westchnęłam cicho i wzniosłam ślepia ku niebu. Stanowczo nie chciałam dołączyć do jakiejś tam watahy, gdzie pełno jest wariatów jak ona. Przecież powszechnie wiadomo, iż podobni do siebie zawsze trzymają się razem.
- Nie przyjmuję zaproszenia. Nie wiem jak one... - mruknęłam, odwracając łeb.
_________________________________________
I już wena się skończyła D:

Anubis

niedziela, 14 lipca 2013

Niewdzięczna istota.

Spojrzałam ponownie na las gdzie stały wilki. Nie było ich. Pewnie mi się zdawało, pomyślałam i zrzuciłam z siebie wilka. Byłam mocno ranna. Dyszałam patrząc na niego. Miał jak widać więcej siły. Znowu się rozpędził i skoczył ku mnie zatapiając mi zęby w szyi. Zawyłam z bólu. Nie mogłam się ruszać, a czułam, że tracę powietrze. Trzepnęłam go łapą, ale tylko mocniej zacisnął kły. Zaskomliłam i wtedy usłyszałam, że ktoś się zbliża. I to szybko. W dzikim pędzie pokonywał przeszkody. Po chwili na polanę wskoczył czarny kształt i z rykiem furii rzucił się na wilka nade mną.
- Łapy i Kły precz od mojej siostry! - to była Lucy.
Lucyk, dobrze, że jesteś, pomyślałam. Nie czekając na nic i ignorując ból rzuciłam się na wilka.
Po jakiś piętnastu minutach zniknął pomiędzy drzewami. Dyszałam ledwo trzymając się na łapach, a z mojego pyska spływała krew. Czarna wilczka stała tyłem do mnie.
- Lucek? - spytałam cicho patrząc na nią.
Nie zorientowałam się nawet kiedy przewaliła mnie na ziemię naciskając łapami na moją szyję. Krzyknęłam.
- Lucek! Powaliło Cię?! - wydarłam się.
- Ty Baranie! - Lucy wpadła w furie. - Jak śmiałaś mnie tam zostawić?!
Zacisnęłam powieki dysząc i jęcząc. Bolało.
- Lucek... Złaź! To boli idiotko!
- Będziesz cierpieć! Zwiąże Cię, wsadzę do worka i wrzucę na środek jeziora! - warczała.
Moja głowa opadła bezwładnie na bok. Zamknęłam oczy i znieruchomiałam. Przez dłuższą chwilę wysłuchiwałam darcia się siostry, ale po chwili widocznie zmiękła i zeszła ze mnie.
- Scycia? - spytała i trąciła mnie łapą.
Ani drgnełam.
- Scythe! - krzyknęła. - Scythe nie rób sobie żartów! - jej głos był coraz bardziej piskliwy i przerażony.
Zaczęła mną potrząsać. Chyba płakała.
- Scythe! - krzyknęła.
Nie mogłam już wytrzymać. Wybuchnęłam wielkim i głośnym śmiechem trzęsąc się rozbawiona. Patrzyła na mnie najpierw nie rozumiejąc, a potem z wściekłością.
- Wylądujesz w krzakach z ostem i jeżynami, zobaczysz. - odwróciła się do mnie tyłem.
- Ranną będziesz dalej ranić? - spytałam unosząc brew do góry.
- I tak jutro nie będzie po tym śladu. - prychnęła.
- No wiem, ale jestem w ranach! Umieram!
- A zdychaj gruba kupo futra. - burknęła Lucyk.
- Niewdzięczna istota.
- Matoł.
- Nie dostaniesz żarcia! - poderwałam się z ziemi zasłaniając ciałem zdobycz.
 Lucyk usiadła tylko.
- To nie! - prychnęła.
- A ja dostanę? - spytał nieznajomy głos.
Drgnęłam i przeniosłam wzrok na ścianę lasu. Stała tam wilczyca. Miała ciemnobrązowe futro i widoczne złote oczy. Była dość wychudzona i pewnie zmęczona.
- Huh..? Ktoś ty? - spytała Lucyk.
- Jestem Anubis. - wyszeptała podchodząc.
Zmrużyłam oczy, ale po chwili się uśmiechnęłam.
- Jasne. - powiedziałam. - Ty dostaniesz, ale ten debil tam nie. - rzuciłam w stronę czarnej.
Anubis się uśmiechnęła i podeszła jeszcze bliżej. Oby dwie zajęłyśmy się jedzeniem. Po chwili usłyszałam miauczenie Lucy.
- Oh Scythe. Głodna jestem! No daj mi trochę!
- A przed chwilą było, że jestem matołem! - burknęłam.
- Scythe? - spytała ciemnobrązowa. -To twoje imię?
- T..Tak. A ten grubas co woła o jedzenie to Lucy.
- Miło mi was poznać.
Spojrzałam porozumiewawczo na siostrę.
- Nam Ciebie również.
________________________
Scythe i Lucy.

sobota, 13 lipca 2013

Wiewióreczko!

Pędziłem w stronę Lanaya najszybciej jak mogłem i w takim właśnie rozpędzie wpadłem prosto na niego. Przeturlaliśmy się kilka razy, aż w końcu rąbnęliśmy w drzewo i na tym nasza świetna karuzela się skończyła:
- Wiewióreczko! Ile ja cię nie widziałem?! Stary trzeba to wszystko nadrobić. Spotkałem jakąś wilczycę, która nazywa się Lilayne i jej kolegę Amree. I on był wredny. I jakaś wiewiórka, swoją drogą bardzo podobna do ciebie, patrzyła się na mnie, a potem uciekła. I...
- Złaź ze mnie idioto - wystękał. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że siedzę sobie na nim i przyciskam jego klatkę piersiową łapą do ziemi.
- Przepraszam - odparłem ze skruchą. - Ale żyjesz jeszcze?
- Jeszcze. Jak tak dalej pójdzie to długo nie pożyję. Mówisz, że spotkałeś wilki?
- Tak spotkałem. Wiesz jaka ona ładna była? I wiesz, co jest najlepsze? Że wiem, gdzie idą. Ponoć nad jeziorem Neo mają swoją jaskinię. Wiesz wataha. Dołączymy do nich?
- Wataha? - Mina nieco mu zrzedła.
- Proszeproszeproszeproszeproszeprosze! Lanay no! Chodź ze mną! To nie daleko.
- Nie wrzeszcz tak mam uszy.
- No wiem. Duże troszku - oznajmiłem, szczerząc się. Wszystko powoli wracało do normy. - Tak w ogóle to musimy uważać na tego Czarnego Pana Zła. Ej to nie on stoi za tobą?
Lanay odwrócił się natychmiast z przerażoną miną, a ja zacząłem zwijać się ze śmiechu. Spojrzał na mnie z niebezpiecznym ogniem w oczach.
- Tylko mnie nie bij - odparłem dusząc się ze śmiechu.
- O patrz tarzasz się w mrowisku - powiedział, spoglądając na trawę.
- ŻE CO?! Teraz mi to mówisz?! Weź to, weź to, weź tooo! One mnie pożrą. Najpierw powyrywają mi futro, a potem mnie zjedzą. To będzie okropne weź je. Zdejmij to ze mnie! - Zacząłem lamentować, wyskakując w powietrze jak z procy i chowając się za Lanayem, co okazało się dosyć trudne.
- Nie wrzeszcz jak baba, to po pierwsze, a po drugie uspokój się tu nie ma żadnych mrówek.
- Cycki ci ukręcę - warknąłem, udając fochniętego.
- Cycki? Ja nie mam cycków.
- Jak se dorobisz to będziesz miał - oznajmiłem wciąż, udając.
- Idziemy za nimi?
- Dobra - odparłem wniebowzięty i hardym krokiem ruszyłem w drogę powrotną.
- Jak chcesz tam dojść?
- Yyy.. po ludzku? Pójdziemy za ich zapachem. Proste. - Pokręciłem głową z politowaniem. Serio? Serio jestem mądrzejszy od niego?
- Wiesz, co mawiała moja mama? Nigdy nie kłóć się z idiotą. Najpierw zniży cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem i właśnie tego dokonałeś. Gratuluję.
- Jaa?! Och dziękuję. Czuję się zaszczycony, ale nie czas na głupstwa. Musimy znaleźć damę mego serca oraz jej niezbyt miłego kolegę.
- Aż tak ci się spodobała? - zapytał unosząc brwi wysoko, wysoko, aż po sam księżyc.
- Jak ją zobaczyłem to mi łapy zmiękły i oczy wypłynęły z oczodołów, a mój ogon razem z wnętrznościami zaczął tańczyć Zumbę. Coś jeszcze?
- Jak wyglądała?
- Miała grzywkę, granatowe futro z takimi żółtymi wstawkami i była śliczna. Cudowna. Miód  oczach, rzygam tęczą i sram cukrem stary.
Spojrzał na mnie z politowaniem i uśmiechnął się. Skoczyłem zadowolony przed siebie i żwawym krokiem ruszyłem w drogę powrotną:
- Ooo! Grzybek! Kolorowy! Lanay popatrz! - Moim oczom ukazała się cała łączka różnokolorowych grzybków.
- Nie radzę ci ich jeść. Mogą być trujące - oznajmił nieco sceptycznie. Spojrzałem na niego moim wzrokiem numer dwa.
- Kolorowe i trujące? To nie ten świat stary. Spróbuj. Albo mam lepszy pomysł. - Uśmiechnąłem się szatańsko. - Zrobimy zawody "Kto zje więcej?". Co ty na to?
- Skoro tak twierdzisz - westchnął, schylił się i pochłonął ślicznego, pomarańczowego grzybka w czerwoną kratkę.
Ja zabrałem się za dwa niebieskie w czerwone kropki i dwadzieścia innych w najróżniejszych kolorach tęczy. Chwilę później świat lekko mi się zamazywał, łapy miałem jak z waty i uśmiech od ucha do ucha. Lanay leżał na plecach niedaleko mnie i oddychał głęboko. Spojrzałem na niego i przyturlałem się do niego:
- Do you speak English? - zapytałem ucieszony.
- No, lo siento - odparł zupełnie poważnie.
- Do you like me?
- Si, por supuesto que no.
- Do not you love me?
- Si.
- What?
- Nasrał ci na pysk ptak.
- Osz ty! - Spróbowałem wstać. - Kiedyś cię dorwę! Pożałujesz tego!
- Qué?
- Shit!
- Oh. Usted es grosero!
- Pfff.... Get out of the tree!
- No.
- Yes.
- No.
- Yes.
- No, no, no. Me gustas.
- Och. Really?
- No. Hahahaha. - Wstałem, otrzepałem się i rąbnąłem go w pysk. - Co ty odwalasz śmieciu?!
Rzucił się na mnie i zaczęliśmy się tarzać po grzybkach. Trochę wbijały mi się w plecy, ale nie było źle. Przeturlaliśmy się po całej polance i urwał mi się film. Odzyskałem świadomość obok jakiegoś jeziora. Ujrzałem przed sobą trzy wilki plus Lanay po mojej lewej, prawie wpadał do wody równie przytomny jak ja. Dźwignąłem się na cztery łapy i rzuciłem się na Amree.
- Kochanie ty moje! Jak ja cię dawno nie widziałem! Koteczku, misiaczku. - Cały jego pysk był już w mojej ślinie, ponieważ sadziłem mu soczyste buziaczki. - Skarbeczku! Gdzie kupiłeś to piękne futerko?! Jesteś śliczny i uroczy jak zawsze i wiesz, co ci powiem? KOCHAM CIĘ!
Obok mnie Lanay robił dokładnie to samo tylko, że skoczył na czarną waderę z białymi wstawkami. Krzyczał coś o jakieś cytrynie czy coś takiego.
- CYTRUŚ kochanie! - Cmok. - Jak ja się za tobą stęskniłem - Cmok. - To ty nawet nie wiesz! - Cmok.
- Amruuu. Jesteś piękny jak zachód słońca, jak księżyc w pełni, jak... jak JA! - mruczałem mu do ucha. Starał się mnie odepchnąć, ale najwyraźniej byłem zbyt ciężki. W pewnej chwili zapłonął, ale ja jedynie uśmiechnąłem się i zalałem go kolejną falą pocałunków i komplementów.
- Cytrynko kochana! Masz oczy głębokie jak dwa oceany, a futro tak lśniące jak gwiazdy na niebie - mówił Lanay. Nie potrafiłem nad sobą zapanować, ale mój kochanek robił się coraz bardziej wściekły, aż wreszcie wybuchnął. I to tak słowo w słowo. Taki ogień od niego buchnął, że poczułem się jak w saunie. Również zapłonąłem.
- Uhuhuh! Koteczku, ale ty jesteś gorący. - Uśmiech nie schodził mi z twarzy, ale Amree najwyraźniej nie był wniebowzięty. Coś w nim się zmieniło. On nie był zły, on był wściekły.

______
Zostawiam was tu ;) Bawcie się dalej przy wymyślaniu historii ;D Co do mojego perfekcyjnego angielskiego i hiszpańskiego to przykro mi, ale ang. uczę się dopiero od 2 lat, a hiszpańskiego nie znam w ogóle. Przetłumaczcie sobie to na Google tłumacz, bo to zdania żywcem skopiowane stamtąd.
Connor - Angielski
Lanay - Hiszpański

piątek, 12 lipca 2013

Deszczowa furia

Spojrzałam zdezorientowana to na Amree, to na Connora. Nie wiedziałam co zrobić. Wolałam nie tracić czasu na poszukiwania nieznanego mi wilka, choć z drugiej strony nie chciałam znów pozostać sam na sam z tym wrakiem wilka. Westchnęłam, niechętnie mówiąc:
- Słuchaj, Connor, może lepiej będzie, jeśli pójdziesz do Wiewi... znaczy się, Lanay'a. 
Wilk spojrzał na nas powątpiewająco, po chwili jednak kiwnął łbem i rzucił na odchodne:
- Jak już spotkam się z nim, to pójdziemy nad to jezioro! - Zaczął biec w stronę swojego towarzysza, co Amree skwitował lekkim uśmiechem.
- No, to już mam jeden kłopot z głowy.
- Mam rozumieć, że kolejnym jest moja obecność, co? - spytałam, patrząc na niego spode łba. Naprawdę nie lubiłam tego wilka.
- A żebyś wiedziała. Ciężko wytrzymać z osobą, której mózg chyba się przegrzał wieki temu. - Pokręcił łbem z dezaprobatą, po czym ruszył w kierunku jeziora.
- Nie przesadzaj, aż taka stara nie jestem - mruknęłam z cieniem uśmiechu na ustach. - A przynajmniej mogę cię zapewnić, że jesteś starszy ode mnie - dodałam, doganiając go.
- No tak, bo twoja intuicja jest niezawodna - prychnął, przyspieszając kroku.
- Odezwał się ten najlepszy.
- Oh, dziękuję za wyróżnienie.
- Palant.
- Idiotka.
Oboje spiorunowaliśmy się spojrzeniami, po czym nie odezwaliśmy się choćby słowem aż do momentu, gdy spadł deszcz.
- Jeśli to twoja sprawka, to przysięgam, że... - warknął złowrogo, gramoląc się pod drzewo. Uśmiechnęłam się chytrze. A więc Amree nie lubi wody... 
- Nie wiem, o czym mówisz - odparłam niewinnie, spokojnie siedząc w deszczu. Lubiłam moknąć. 
- Chyba naprawdę jesteś taka głupia...
- Jeśli chodzi ci o to, że wywołałam tą ulewę, to się mylisz. Gdybyś był choć odrobinę inteligentny, wiedziałbyś, że wywołanie deszczu na dużą skalę odebrałoby mi tyle energii, że leżałabym teraz bez życia. - Wyjaśniłam spokojnie, czekając cierpliwie aż na ziemi zgromadzą się zapasy wody.
- To, że nie wiem za dużo o mocy natury nie znaczy, że nie jestem inteligenty. Powinnaś to wiedzieć, skoro jesteś taka mądra i wszechwiedząca - patrzył na mnie wilkiem, uważając wciąż by się nie zmoczyć.
- Co tak uciekasz przed deszczem, Amree? Odrobina wody by ci nie zaszkodziła, prawdę mówiąc, trochę cuchniesz - uśmiechnęłam się szeroko, zmuszając pokłady wody to poddania się mojej woli. Uważałam przy tym, by nie pokazać otwarcie, co planuję. 
Niewiele mi zajęło, by mieć pod sobą sporą kałużę wody. Po chwili uniosłam ją do góry, robiąc dwie wodne kule po swoich bokach. Oczy Amree rozszerzyły się w geście zdziwienia, by po chwili ten wydał z siebie warknięcie.
- Jeśli to zrobisz, to już nie żyjesz.
- Zaryzykuję.
Nim wilk zdążył jakkolwiek zareagować, już wylądowała na nim woda. Siedział cały mokry, wbijając we mnie mordercze spojrzenie, a z jego sierści skapywały powoli krople wody. Nie mogłam się opanować i zaczęłam się głośno śmiać, po raz pierwszy od bardzo dawna. 
Moja radość nie trwała jednak długo, gdyż po chwili zostałam przyciśnięta do ziemi przez rozwścieczonego wilka. 
- Mówiłem, że zginiesz. - Warknął, stojąc nade mną.
- Nie radzę.
~~~
Ok, nie mam pojęcia jaki wilk powiedział 'nie radzę', mam nadzieję, że ktoś się znajdzie i wyratuje mnie spod łap Amree, pomijając już fakt, że sobie zasłużyłam :D 
Spadam, ludzie, widzimy się za 2 tygodnie!
Lilayne

Pakt z diabłem

        Jeszcze tego nam brakowało, spotkania z następnym wilkiem, pamiętałem jak przez mgłę, że on także uczestniczył w walce, jednak wcale nie miałem zamiaru teraz do niego podchodzić. Oczywiście inne zdanie miała moja tymczasowa towarzyszka. Pomimo mojego zrzędzenia podeszła pewnie do wilka i zaczęła z nim rozmowę. Słuchałem ich przez chwilę znudzony:
-Nie, nie widzieliśmy. -odparła grzecznie Lilayne.
Przecisnąłem się obok niej:
-Chodzi ci o wiewióra?
-Nie, o wilka, wiewiórki mnie nie lubią.-odparł ze smutkiem.
Zatkało mnie, był taki głupi czy tylko udawał:
-Nie chodzi mi o wiewiórkę jako wiewiórkę, tylko tą rudą, miniaturową wersję wilka!-prychnąłem.
-Aaaaa... trzeba było tak od razu.- wyszczerzył się.-A więc widziałeś go?
-Ostatni raz kiedy Joysell rzucił nim o ziemię.
-No nic. Myślę, że się jeszcze znajdzie.
Ja szczerze w to wątpiłem, ale wolałem siedzieć cicho, bo Lila i tak próbowała już mnie zabić wzrokiem. Nie zostawałem jej dłużny i posłałem spojrzenie w stylu "odwal się ode mnie". Wadera prychnęła i zwróciła się do wilka:
-Na pewno.-uśmiechnęła się.- A tymczasem możesz pójść z nami.
Zakrztusiłem się. Znów zacząłem wątpić w sprawność jej głowy:
-Porąbało cię.-syknąłem cicho.- Moja towarzyszka chciała być miła, ale ja nie będę i doradzałbym ci jednak udanie się na poszukiwanie wiewióra.
Wilk spojrzał na mnie z wrednym uśmieszkiem, następnie powiedział spoglądając na Lilayne:
-Nie skąd, z chęcią się do was dołączę, może spotkam po drodze swojego towarzysza, a do tego będę miał okazję dotrzymać towarzystwa tej damie.- wyszczerzył się.
Lilayne uniosła delikatnie kąciki ust i odwróciła zawstydzona wzrok. Przewróciłem oczami i prychnąłem:
-Dotrzymuj jej co tam sobie chcesz, byleby z dala ode mnie.
Ruszyłem przed siebie nie patrząc czy zamierzają iść za mną. Po chwili usłyszałem za sobą śmiechy, więc stwierdziłem, że niestety wleką się kilka metrów dalej:
-On zawsze jest taki drażliwy?
-Bywało gorzej, ale jakoś się z nim dogadałam.
-Chyba raczej podpisałaś pakt z diabłem.-zaśmiał się Connor.
-Aż tak bym tego nie nazwała.-zawtórowała mu głośnym śmiechem.
Pokręciłem łbem i starałem się już więcej ich nie słuchać. Ten mały skunks nawet nie wiedział jak blisko był prawdy. Uśmiechnąłem się w duszy. No cóż jakoś nie miałem zamiaru go o tym uświadamiać. Nagle wyrwało mnie z rozmyślań wołanie:
-Ejj a tak w ogóle dokąd my idziemy diabełku.
Nie miałem zamiaru mu odpowiadać. Zrobiła to za to Lilayne:
-Idziemy nad jezioro Neo, do naszej jaskini.-obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem jak Connor znacząco wskazuje na nią i mnie.- O Boże nie! "Do naszej "czyli hmmm. .. do jaskini watahy. Myślę, że to dobre określenie.
-Nie, nie jest dobre.- postanowiłem się w końcu wtrącić.- Idziemy nad jezioro, żeby znaleźć pozostałe wariatki do waszego zacnego trio.
Lila zmrużyła oczy i już chciała coś powiedzieć, ale wyprzedził ją Connor:
-To przecież bezsensu, ja szukam Lanaya, a wy swoich koleżanek, zawyjmy po prostu, odpowiedzą nam i wszyscy się spotkamy.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, przez las przetoczyło się donośne wycie. Skoczyłem na wilka łapiąc go za pysk i zmuszając tym samym do zamknięcia go:
-Ogłupiałeś do reszty!-warknąłem.
-Przecież to dobry pomysł.-wyseplenił.
-Tak, żeby ściągnąć nam na kark Joysella!
-Nie pomyślałem.- mruknął zawstydzony, a przy okazji opluł mi łapę.
Odskoczyłem od niego i zacząłem ją wycierać z obrzydzeniem o wszystko co mi się napatoczyło:
-Wiesz jakoś mnie to wcale nie zdziw...
Nie dokończyłem, ponieważ zagłuszyło mnie kolejne wycie. Było dziwne, wysokie i nie podobne do wilczego głosu:
-To Lanay!-krzyknął uradowany Connor.
-Świetnie kolejny mądry....
______________________________________________________________
Amree

wtorek, 9 lipca 2013

Na skalnej półce

kiedy ocknąłem się z odrętwienia wstawał już świt. Siedziałem na półce skalnej, wysoko nad lasem. Nie miałem zielonego pojęcia w jaki sposób dostałem się tutaj i to tak szybko. Zżerał mnie strach i niepokój. Bałem się Tego co było we mnie. Tej... mocy. czułem także straszne zmęczenie, ale obwiałem się snów od tamtej nocy kiedy spotkałem Conora. Starałem się utrzymać na jawie, ale głowa coraz częściej mi opadała. Unosiłem ją i czułem się jakby ważyła z dziesięć ton. W końcu poddałem się i zapadłem w okropną, gorącą i lepiącą nicość.
Stałem Na wzgórzu na pustyni. Na innej wydmie spostrzegłem wilczycą. Wokół niej baraszkowały wilczki. Przyglądałem jej się uważnie i powoli dochodziłem do owego przekonania: to Nadia. A wilczki? Krzyknąłem coś do niej i chciałem podbiec, lecz między nami pojawiła się wyrw w ziemi, ogromna szczelina ciągnąca si przez cały świat. Zawyłem z rozpaczy pi próbowałem przeskoczyć przepaść, lecz łapa mi się omsknęła i wisiałem już tylko na przednich pazurach. Nadia stanęła nade mną.
-Pomóż mi... proszę...- wysapałem.
-Tylko ty możesz sam sobie pomóc - odrapała. Poczułem zimno i zobaczyłem że szczelina jest pełna wody. Puściłem siię i zacząłem spadać w jej nieprzeniknioną toń.
Stałem na cienkim moście ze zwalonego drzewa głęboko pod ziemią. Pode mną pływała żółta ciecz od której buchało gorąco. Nad moją głową widniał nieregularny otwór. Rozejrzałem się. Most łączył suchy brzeg z drugim: oślizgłym, pokrytym mchem i jakby glonami. Widziałem jak coś wstaje stamtąd. Był to wilk. Wilk który powinien być martwy. Jo.
Zerwałem się na równe nogi. Była już noc, a na niebo wstawał księżyc w lisiej czapie.
Czy on żyje? A jeżeli tak to czy będzie szukał zemsty? I sen o Nadii: tylko ja mogę sobie pomóc... w czym? W pokonaniu tego czegoś? W powrocie do niej? Co mam robić?
Usłyszałem wycie. Wbrew woli uśmiechnąłem się. To był Connor. Odpowiedziałem.

sobota, 6 lipca 2013

Ucieczka przed celem i odnalezienie nowej ścieżki.

Iść prosto,
 nie oglądać się.
 Wciąż na przód i naprzód.
Co było minęło.
 Zapomnieć i już.

Biegłam. Prosto przed siebie. Byle dalej. Z oczy kapały pojedyncze łzy. Nie…Miałam już nigdy…Nigdy nie płakać. –przypomniałam sobie moją obietnice, po czym szybko otarłam łzy.
Doszłam do jakiejś polany. Wyszłam z krzaków. Nagle na środku polany zobaczyłam czarną wilczycę z różnymi znakami na futrze. Na pierwszy rzut oka wydawała się trochę przerażona, lecz gdy mnie zobaczyła usłyszałam jej ciche westchnienie z ulgi.
-Kim jesteś?- zapytałam ostrożnie do niej podchodząc
-Nazywam się Reili.- uśmiechnęła się do mnie, choć to pewnie nie było zbyt łatwe. Spostrzegłam na jej ciele rany, które najwidoczniej musiały bardzo boleć.
-A ja Sibuna.
-Hm…Sibuna…Rzadkie imię, co nie? Ale i tak miło mi cię poznać.
-Masz rany…Dość poważne…
-Ah tak, wiesz może co tu tak dokładniej się wydarzyło?
-Niestety nie…Ale mogę ci pomóc w innej sprawie. –uśmiechnęłam się.
-Hm? W jakiej?
-Nie ruszaj się dobrze?
-Em…okeeej.

Skupiłam całą uwagę na jej ranach. Po chwili wydobyłam z siebie czystą energię. Była w kształcie małej, białej kulki. Powoli się powiększyła, aż w końcu wystrzeliły z niej jasne promienie, które osiadły na ranach Reili.
-Co…Co się dzieje? –zapytała czarna, lecz ja nie słyszałam żadnych pytań. Nie słyszałam niczego. Byłam bardzo mocno skupiona. Po paru minutach skończyłam.
-Wybacz, ale nie jestem na tyle zdolna by usunąć ci całkowicie ślady po nich. Jednak raczej blizny ci nie zostaną. W ciągu tygodnia powinno być dobrze. - powiedziałam.
-Wybacz?!… Jak ty…Co ty…
-Biała magia. –odpowiedziałam i odwróciłam się by iść dalej przed siebie
-Czekaj!
-Hm?- odwróciłam się
-Dziękuję!- podbiegła od mnie i zaczęła mnie ściskać z całej siły.
-Du…sisz…
-Um…Przepraszam. – wypuściła mnie z objęć. A po krótkiej ciszy zaśmiała się.
-Gdzie idziesz?- zapytała, gdy tylko wstałam.
-Sama nie wiem. Zapewne tam gdzie mnie oczy poniosą.
-Jesteś wędrownym wilkiem?
-Tak…można tak powiedzieć. Wędrownym wilkiem, który stracił swój cel, lecz nie chce powrócić na dążącą do niego ścieżkę.
-Hm…-czarna wadera zastanawiała się nad czymś. Spojrzałam na nią.- Nie jesteś zbyt młoda na samotne wędrówki? -zapytała bardziej z troską, niż z ciekawością.
-Od zawsze tak było.-odpowiedziałam krótko.-A ty?
-Ja chcę odnaleźć moich przyjaciół. Znasz może Lilayne, Amree lub Cynthię?
-Nie znam ani jednego.
-A…Może pomożesz mi ich poszukać?
-W sumie to i tak nie mam nic innego do roboty.-odpowiedziałam- A jak oni wyglądają?
-Liliayne jest koloru nocnego nieba z szaro-niebieską grzywką. Amree ma czerwono-białe futro, niebieskie oczy i ciemną grzywkę. Za to Cynthia jest czarna, tylko ogon jest biało-czarny. No i ma jeszcze chyba białe „skarpetki”.
-Jak myślisz, gdzie oni mogą być?
-To jest najgorsze. Nie mam zielonego pojęcia. –mówiąc to popatrzyła na trawę.
-Hm… może zacznijmy szukać na północ? Na wschód jest morze, a na południu ta polana, więc albo są na północy, albo na zachodzie…Lub na dalszych terenach…
-Masz kompas w głowie? –zaśmiała się i ja również.
-Już ściemniało i widać pierwsze gwiazdy…A tam na północ jest gwiazda polarna. Biała niedźwiedzica.  
-Która?
-Ta najjaśniejsza.
-Widzę…Przeczekajmy tu do świtu. Później zaczniemy poszukiwania.-powiedziała.
-Yhym.- przytaknęłam głową i zwinęłam się w kłębek. –Dobraaaanoc -powiedziałam i zasnęłam w głęboki sen. Leczenie jest bardzooooo wyczerpujące…
~~~~♥~~~~
Przepraszam, ale chce mi się ziewaaaać ;)
I przepraszam, że nie komentuje ale cóż…
Skleroza, brak czasu (zapominanie, przez zajęcie się czymś innym)
Wybaczcie…Postaram się częściej komentować, a tak po za tym to ja po prostu nie nadążam za notkami c;

Mam nadzieję, że notka nie jest zbyt nudna i je♥śli mogę prosić to z chęcią zobaczę recenzję ;)

piątek, 5 lipca 2013

Rozterka?

Patrzyłam za oddalającą się małą waderką. Położyłam uszy po sobie i westchnęłam cicho. Targały mną sprzeczne uczucia. Iść czy nie iść za nią. Potrząsnęłam smukłym łbem i spojrzałam w niebo.
Nie idź, może faktycznie jest szpiegiem, który zapożyczył głos twej matki.
Slyth, to nie jest pewne.
Anubis. Słuchaj, jesteś jedyna ze swojej rasy. Ten maluch jest za mały.
Westnęłam cicho i niechętnie przyznałam rację wewnętrznemu smokowi. Do moich nozdrzy dotarł zapach innych wilków. Warknęłam cicho pod nosem i ruszyłam dalej na południe. Stanowczo nie chciałam towarzystwa. Smagnęłam ogonem, uderzając nim w biedny krzak. Potrząsnęłam cielskiem i dałam susa między drzewa.
Po jakimś czasie dotarłam na polanę. Rozejrzałam się zdezorientowana, a wzrok utkwił w stadku wielkich łosi. Idealne zdobycze dla mnie. W tym momencie zaburczało mi w brzuchu. Oblizałam długie kły i zaczęłam się skradać w ich kierunku. Przycupnęłam do skoku. Odbiłam się od ziemi i nagle coś uderzyło we mnie. Skołowana zrobiłam kilka fikołków, zanim wstałam z gniewnym warkotem. Przed sobą miałam czarną wilczycę z zielonymi znamionami.
- O cześć. Nie zauważyłam cię. Jestem Reili, miło mi cię poznać, eeee...? - Za dużo gadała jak na mój gust i do tego uśmiechała się słodko...
Chyba ją rozszarpię...
- Anubis. Czemu mi przeszkodziłaś w polowaniu, hę? - warknęłam nieco wkurzona.
- Anubis? Chyba to rzadkie imię, co? - Spojrzała na mnie z dołu. Pięknie, zignorowała moje pytanie.
Jednym ruchem łapy przygniosłam do ziemi. Zbliżyłam obnażone zęby do jej pyska i syknęłam ostrzegawczo.
- Dlaczego mi przeszkodziłaś w polowaniu?! - warknęłam głośno.
- N-nie w-wiem... - Chyba teraz zrozumiała, w jakim jest niebezpieczeństwie.
Puściłam ją i spojrzałam na stado łosi. Potrząsnęłam głową i pognałam za dorodnym łosiem, nie obchodziło mnie to, czy mnie zauważą czy nie. Kopytne rozstąpiły się, uciekając przede mną. Raz dwa znalazłam się przy wypatrzonej ofierze i skoczyłam na nią, łapiąc kłami za kark. Ścisnęłam zęby, a do moich uszu dotarł chrupot łamanych kości. Zwierzę padło bezwładnie na ziemię. Usłyszałam za sobą jęk zachwytu, lecz nie przejęłam się tym. Liczyło się tylko jedno. Napełnić żołądek.

------------------
Ta, tytuł beznadziejny.
Anubis

Nie ty o tym decydujesz księciuniu!

Postawiłam niepewnie łapę na krawędzi. Mój badawczy wzrok przesunął się po lesie kilkanaście metrów pode mną. Skok stąd dla normalnego wilka oznaczałby śmierć, dla mnie to było jak krok w przód. Poczułam jak coś wbija pazurki w mój grzbiet i trzęsie się.
- Nie rób tego Scythe. - poprosił dziecięcy głosik.
Spojrzałam na swoje plecy. Leżała na nim czarna wilczka ok. roczna. Miała szeroko otwarte srebrne ślepka i się trzęsła. Uśmiechnęłam się do niej spokojnie.
- Już dobrze Lucy. Nie bój się. Po prostu zamknij oczy i pomyśl, że płyniemy po morzu.
- Scythe, nie! - krzyknęła otwierając jeszcze szerzej oczy.
Rozłożyłam pierzaste skrzydła i postawiłam oby dwie łapy na krawędzi wbijając w nią pazury. Szykowałam się do skoku.
- Scythe! - wrzasnęła i w tym samym momencie skoczyłam.
***
Pół roku. Całe pół roku zajęło nam dojście aż tutaj. Bez celu. Bez nadziei. Bez niczego. Po prosu szłyśmy tam, gdzie serce nam dyktowało. Ja i moja siostra Lucy. Największym ciężarem było przelecenie nad morzem. Według mnie, bo to ja musiałam używać skrzydeł. Ale było warto. Żyłyśmy i to było chyba najważniejsze. Ale co po życiu bez celu? Trzeba sobie jakiś znaleźć.
Dreptałam wolno i ostrożnie brzegiem rzeki biegnącej od gór i zastanawiałam się, co teraz? Czy przyjdzie nam jeszcze dalej podróżować? Szczerze, myślałam nad znalezieniem jakiegoś miejsca zamieszkania, ale to były tylko przypuszczenia. Westchnęłam głęboko i spojrzałam na śpiącą na moim grzbiecie Lucy. Nie rozumiałam jak można tak ciągle spać. Ja zarwałam już trzecią noc i czułam się póki co dobrze. No może oprócz tego, że co chwila czułam burczenie w brzuchu. Zatrzymałam się i spojrzałam na drzewo obok mnie. Ostrożnie położyłam Lucy w zagłębieniu gałęzi. Zsunęłam się po korze w dół i stanęłam. Wyczuliłam wszystkie wilcze zmysły by określić gdzie najbliżej jest jakaś zwierzyna. W końcu mi się udało.
Jelenie.
Puściłam się biegiem w las odbijając zwinnie od ziemi. Osiągnęłam prawie maksymalną prędkość. Ujrzałam malutką polanę.Nie zatrzymując się nawet, po prostu wyskoczyłam, by po chwili znaleźć się na grzbiecie dorosłego osobnika. Zaczął wierzgać, ale ja byłam szybsza. Wbiłam kły w jego kark. Zacisnęłam szczęki, a ciepła krew rozlała się po moim pysku powodując, że głód się zwiększył. Ścisnęłam mocno. Usłyszałam chrzęst łamanych kości i ryk agonii wydobywający się z gardła rogacza, który rozniósł się echem wokół. Trzymałam go jeszcze długo sprawdzając, czy aby na pewno nie żyję. W końcu rozluźniłam szczęki i odsunęłam łeb od nieboszczyka. Z pyska skapywała mi krew. Oblizałam go i schyliłam się by wgryźć się w ofiarę. Tak bardzo chciałam teraz poczuć słodki smak mięsa.
Ale nie mogłam.
Usłyszałam cichy pomruk i po chwili długie warczenie. Najeżyłam się i obróciłam łeb w tamtą stronę. Czarny basior z zieloną grzywką zmierzał bardzo powoli w moją stronę.
- Ile was tu jeszcze będzie? - spytał warcząc groźnie.
Obróciłam się w jego stronę piorunując go wzrokiem. Wyciągnęłam pazury i obnażyłam kły.
- A ktoś tu jeszcze jest? - spytałam oglądając się niespokojnie.
Był coraz bliżej. Ugięłam łapy gotowa do ataku w razie czego.
- Dużo osób. - zaczął mnie okrążać. - A nowych nie potrzebujemy.
- Nie ty o tym decydujesz księciuniu. - rzuciłam z drwiną.
Chyba nie przywykł do tego, że ktoś mu się sprzeciwia. Teraz to on obnażył kły.. i skoczył.
Zrobiłam szybki zwrot przez co jego kły mnie nie dotknęły. Odbiłam się od ziemi zatapiając kły w jego tylnej łapie. Pociągnęłam wyrywając kawałek mięsa. Zawył, a po chwili zaczęliśmy się szarpać, gryźć i drapać. Tylko nie zmienić krwi na trującą.. Jeszcze nie chce go zabijać. Numerek na bransoletce, którą miałam na łapie zalśnił delikatnie. Poczułam... zimno. Lód. A więc był wilkiem lodu. A wiadomo lód zawsze można roztopić. Tak też zrobiłam. Wokół mnie zatańczyły płomienie, kiedy odrzuciłam go od siebie. Staliśmy na przeciw sobie. Znowu rzuciliśmy się na siebie, ale wtedy zobaczyłam. Trzy kształty wychodzące z lasu.
Czyżby miał posiłki?
___________________________________________
Pierwszy dzień i już walka. To typowe dla mnie!
Scythe And Lucy.

Mały, rudy, nazywa się Lanay. Widzieliście go może?

Coś brzęczało mi koło ucha. Cały czas tylko "bzzzz... bzzzz.... bzzzzz....". Zastrzygłem uszami, ale to dalej swoje. Leniwie otworzyłem swoje żółte ślepia i rozejrzałem się nieprzytomnie. Komar już się do mnie dobierał, ale w ostatniej chwili przeturlałem się na plecy i natychmiast pożałowałem tej decyzji. Okropny ból rozlał się po całym moim kręgosłupie. Ledwo dźwignąłem się z trawy i jęknąłem głośno. Nic mi nie odpowiedziało. Tylko szelest liści w górze. Coś było nie tak. Rozejrzałem się powoli obracając się w kółko. Pusto. Spojrzałem na moje biedne plecy, ale krew nie ciekła. Prawdopodobnie pod futrem miałem ogromnego sińca lub coś podobnego. Powłócząc łapami, ruszyłem w kierunku najbliższego wodopoju, który jednak nie znajdował się tak daleko jak myślałem. Chyba powinienem przestać myśleć. Pochyliłem się nad wodą i łapczywie zacząłem ją wciągać, bo piciem tego nie nazwę. Cichy szelest w krzakach sprawił, że szybko się obróciłem i ujrzałem... wiewiórkę. Mały rudzielec spojrzał na mnie niepewnie, po czym z niesamowitą prędkością wdrapał się na drzewo:
- Cześć mały. Jak leci? - zapytałem, uśmiechając się wesoło. Stworzonko przekrzywiło główkę i spojrzało na mnie przestraszone. Chwilę później zniknęło między gałęziami.
Westchnąłem głęboko. Dlaczego ja? Zrobiłem coś komuś? Czemu nawet wiewiórki mnie nie lubią? Delikatny szum wody działał na mnie jak jakiś napój uspokajający czy coś w tym rodzaju. Położyłem się nieopodal wody i czekałem. Nie byłem zdolny w tamtych chwilach do podjęcia wędrówki. Za bardzo bolały mnie plecy. Zasnąłem.
Nad ranem obudziła mnie rozmowa wilczycy i wilka, którzy najwyraźniej o coś się kłócili. Rozejrzałem się, przyzwyczajając oczy do wschodzącego słońca i ujrzałem dwie postacie, stojące nieopodal mnie:
- No obudźmy go! Nawet, jeśli miałby złe zamiary to mamy przewagę liczebną - odezwała się jedna z postaci.
- Tak, ale biorąc pod uwagę to, że przed chwilą przeprawiliśmy się przez rzekę i jesteśmy wyczerpani to jego szanse na zwycięstwo gwałtownie wzrastają - warknął jej towarzysz.
- Amree nawet mnie nie denerwuj - odparła najwyraźniej wadera. Jeszcze nie do końca kojarzyłem fakty.
- Dobra. Obudź go, ale jak się na ciebie rzuci to nie licz na moją pomoc - oznajmił wilk, siadając.
- Dobra - odpowiedziała wilczyca.
- Dobra.
- No i bardzo dobrze - odparła, zbliżając się do mnie. - Emm... kolego? Śpisz?
- Nie martw się. Jesteście tak głośni, że pewnie gdzieś po drugiej stronie tego lasu mój pradziadek obraca się w grobie - oznajmiłem, podnosząc się. - Ja was już przypadkiem wcześniej nie widziałem? Kojarzę was, ale nie wiem skąd.
- Przepraszamy - odparła, siadając jakieś trzy metry ode mnie.
- Mniejsza z tym - powiedziałem z uśmiechem. - Mnie zwą Connorem, a was?
- Ten maruda to Amree, a ja Lilayne. Co tu robisz?
- Piękne imię dla pięknej pani - oznajmiłem, szczerząc się jak psychopata do miski mleka. - Szukam mego towarzysza. Mały, rudy, nazywa się Lanay. Widzieliście go może?
___
Krótko, ale jest, bo mnie ściga siostra ;) Przepraszam za takie opóźnienie nigdy więcej się coś takiego nie powtórzy chyba, że znowu, zostanę pozbawiony dostępu do internetu :/ A jak już wszyscy podawali swoje gg to i ja podam 46197194 :D  

Pracowity odpoczynek

Miałam ochotę odwdzięczyć się za nadobne i zacytować jego piękne słowa o tym, że nawet kijkiem bym go nie tknęła, ale powstrzymałam się. Dotknęłam jego łapy uważnie go obserwując, czy przypadkiem się nie wzdrygnie. Nic takiego nie nastąpiło, więc szybko zabrałam łapę i rozejrzałam się dookoła. Niewiele zmienił się krajobraz odkąd ruszyliśmy spod miejsca walki, wokół nas były same drzewa i krzewy. Korony drzew szumiały lekko na wietrze, tworząc muzykę dla mych uszu. Ptaki wtórały im, śpiewając piękne melodie, a świsty i piski zwierzątek leśnych kumulowały we mnie poczucie swobody i rozluźnienia. Prawie zapomniałam o bólu łapy, zamykając oczy i wsłuchując się w odgłosy lasu. Czułam się obserwowana przez wiadomą osobę, nie przejmowałam się tym jednak. Teraz nawet on nie mógł mi zepsuć humoru, nie próbował nawet komentować mojego stanu, przez co byłam mu cicho wdzięczna. Po chwili westchnęłam, otwierając ponownie oczy i powracając do rzeczywistości. Musiałam myśleć trzeźwo, jeśli chciałam doprowadzić nas do domu. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Moc natury bardzo często się przydawała. Po chwili lokalizowania naszego położenia i odległości do domu stwierdziłam, że możemy trochę odpocząć.
- Do rzeki Kale zostało nam parę godzin - mruknęłam, siadając niedaleko wilka, który wciąż leżał na ziemi. - Możemy teraz chwilę odpocząć, spróbuję coś upolować, skoro ty się nie możesz ruszyć. Niedługo powinniśmy dalej iść, by przeprawić się przez wodę przed zmierzchem.
- Jak tam sobie życzysz - odparł, wpatrując się tępo w nieznany mi punkt.
Przewróciłam oczami, mówiąc:
- To ja idę upolować, a ty spróbuj odzyskać siły.
Kiwnął lekko łbem, a ja już znikałam wśród drzew. Spróbowałam wywęszyć jakąkolwiek zwierzynę, ale wyczuwałam jedynie wiewiórki, lisy i zające. W naszym obrębie nie było żadnego porządnego posiłku. Westchnęłam, rozglądając się wokoło. Może udałoby mi się upolować dwa zające, po jednym na każdego z nas. Nie stanowiło by to wystarczającego jedzenia, by pomóc nam w odzyskaniu sprawności, nie miałam jednak innego wyjścia. Zaczęłam iść tropem jednego zająca, który przechodził tędy parenaście minut temu. Węsząc, dotarłam do niego przy jego norce. Nie był sam. Oprócz niego było też parę małych zajączków. A więc matka. Wpatrywałam się intensywnie w norę, bijąc się myślami. W końcu odbiegłam od ich domu, ignorując ból łapy. Mogłam na nią stawać, choć wciąż sprawiało mi to cierpienie. Spróbowałam wywęszyć inną zdobycz i w końcu udało mi się znaleźć lisa, jakieś kilkaset metrów stąd. Niewiele myśląc pognałam w tamtą stronę, mając w oczach łzy od tej cholernej łapy.
Po godzinie powróciłam do Amree, taszcząc za sobą pokaźnego lisa. Nie starczyłby dla dwóch wilków, ale dla jednego powinien być w porządku.. Położyłam go przed pyskiem wilka i upadłam zdyszana na ziemię.
- Masz - szepnęłam, próbując odsapnąć.
- A ty? - spytał, widząc, że lis został przeze mnie nietknięty.
Spojrzałam na niego zmęczonym spojrzeniem, zastanawiając się co powiedzieć. Nawet gdybym mu powiedziała, że starczy tylko dla niego, i tak by go bez zająknięcia zjadł, wolałam jednak skłamać.
- Ja już... zjadłam zająca... zanim ruszyłam z powrotem - odparłam, zająkając się lekko.
Wilk nic nie odpowiedział, tylko zajął się posiłkiem. Odetchnęłam z ulgą, chyba w to uwierzył. Mniejsza z tym. Muszę chwilę odpocząć nim ruszymy.
Nie minęło pół godziny jak Amree zwlekł się z ziemi i podszedł do mnie.
- Idziemy? - spytał, patrząc na mnie zimnymi oczami.
- Jasne - mruknęłam cicho, próbując wstać na łapy. Przez chwilę utrzymałam się w pionie, zaraz jednak łapy odmówiły posłuszeństwa i runęłam na ziemię.
- Albo i nie - warknął, kręcąc łbem.
- Dam radę - fuknęłam, próbując na powrót wstać.
- Daj spokój, jesteś słaba i tyle - mruknął z aroganckim uśmiechem na pysku.
- Odzywa się pan silny - prychnęłam, zmuszając kończyny do pracy. Już prawie udało mi się stanąć na trzęsących się łapach, gdy wilk popchnął mnie lekko. Ponownie upadłam, tym razem pozostawiając swoje ciało w spokoju.
- Grzeczna dziewczynka. - Powiedział z ironią. - A teraz odpoczywaj.
Nie musiał mi tego powtarzać dwa razy.
~~~
Głupi tytuł jest głupi xD
Lilayne

Zacznijmy od nowa

       Powoli wracałam mi świadomość. W głowie łupało mi jakbym miał w niej co najmniej młot pneumatyczny. Gdy otworzyłem oczy przywitała mnie wielka karuzela i zrobiło mi się potwornie niedobrze. Szybko opuściłem powieki. Gdzie ja w ogóle jestem? Ostatnie co pamiętam to kły Joysella wbijające się w mój kark i nagłe zderzenie z drzewem.
       Teraz jednak na pewno nie znajdowałem się na miejscu naszej walki, było tu ciasno i gorąco. Wyciągnąłem po omacku łapę i dotknąłem ziemi. Znajdowałem się w jakiejś dziurze,zaskoczony zacząłem macać dalej. Po chwili moja łapa natrafiła na coś miękkiego i ciepłego. Nie zwracając uwagi na zawroty głowy otworzyłem oczy i ujrzałem granatową kulkę wtuloną we mnie. Cofnąłem się jak najdalej mogłem, jednak łeb wilczycy nadal leżał na moim barku. Mój pysk wykrzywił grymas niezadowolenia, podniosłem powoli łapę i stanowczym ruchem zrzuciłem z siebie Lilayne. Głowa wadery spadła z głuchym łoskotem na ziemię. W tym samym momencie wilczyca cała poderwała się w górę i uderzyła w sklepienie nory. Rozejrzała się dookoła spłoszonym wzrokiem, w końcu zatrzymała się na mnie. Patrzyliśmy na siebie wzajemnie wyzywającym wzrokiem, w końcu wilczyca prychnęła i z westchnieniem opadła z powrotem na ziemię. Widać było iż jest wyczerpana:
-Mogę wiedzieć, do cholery jasnej, co ja tu robię?- Lilayne spojrzała na mnie z politowaniem.
-Leżysz.-odparła krótko, a we mnie zawrzało.
-Dobra inaczej zadam ci to pytanie, co ja tu robię z tobą?
-Straciłeś przytomność, a ja cię tu przyciągnęłam, prawdopodobnie ratując ci tym samym życie.
-Ujęła mnie twoja historia.-prychnąłem- Jednakże chciałbym żebyś się łaskawie przesunęła i dała mi stąd wyjść.
Nie czekając aż wilczyca spełni moją prośbę wstałem i przydeptując ją trochę wyszedłem na zewnątrz. Rozejrzałem się. Istna Sodoma i Gomora, wszędzie krew i strzępy sierści. Podszedłem do pobojowiska. Na środku polany ziała głęboka szczelina. Zaskoczony tym widokiem nachyliłem się zaglądając w głąb. Na dnie widniała krwawa plama, jednak nie zostało ani śladu po ofiarze. Poczułem że ktoś za mną stoi, a następnie usłyszałem pytanie:
-Jest tam coś?- głos Lilayne drżał.
-Niestety.
-Jak to niestety?
-Zgaduję, że w tej dziurze wylądował Joysell, skoro go tam nie ma to znaczy, że jakimś cudem wypełzł i teraz kręci się po okolicy. A teraz dziękuję pani za towarzystwo, ale się ulatniam.-odwróciłem się od wadery.
-Nie, czekaj!- zawołała.- Nie możesz zostawić mnie tutaj samej!
-Nie mogę? Niby dlaczego?- zapytałem się przesłodzonym tonem.-Co mnie niby powstrzyma?
-Ja ci uratowałam życie, durniu. Chcąc nie chcąc jesteś mi coś winien.
Fakt, miałem wobec niej dług. Skarciłem siebie w myślach, za to, że straciłem przytomność, a teraz muszę siedzieć z tą marudą:
-Widzę, że mina ci zrzedła.- stwierdziła zadowolona.- No a więc musimy znaleźć resztę, musimy przeszukać okolicę.
-Zwolnij, jak się będziesz tak kręcić to prędzej czy później wpadniesz na Joysella, a ja nie zamierzam ci wtedy skoczyć na ratunek.
-To jak chcesz znaleźć Reili i Cynthię?
-Proste, pójdziemy nad jezioro do jaskini, one na pewno też tam się udadzą.-mruknąłem znudzony.
-Ale...ale to daleko, a w takim stanie dojdziemy tam za dwa dni.
Skrzywiłem się. Wcale mi się nie widziało spędzać z nią dwóch dni sam na sam. Już widziałem jak się wlecze ledwo żywy, a ona marudzi i czepia się wszystkiego. Nieświadomie przewróciłem oczami. Niżej już upaść nie mogłem:
-Słuchaj.- wilczyca zaczęła niepewnie.- Sama nie wierzę w to co mówię, ale skoro mamy spędzić z sobą dwa dni, musimy pozbyć się uprzedzeń. Zacznijmy od nowa dobrze?- Lilayne wyciągnęła w moją stronę łapę.
Spojrzałem na nią krzywo i mruknąłem:
-Ja bym cię nawet kijem nie tknął.
Wadera zrobiła minę jakby ktoś dał jej w twarz. Cofnęła szybko łapę, a jej spojrzenie ciskało we mnie gromy, wstała czym prędzej i zaczęła żwawo kroczyć w stronę jeziora. Podniosłem się i zacząłem kuśtykać powoli za nią.
         Po kilku godzinach takiego marszu padłem na ziemię, nie byłem wstanie poruszyć żadną kończyną:
-Świetnie, a więc to tak zginę. Żałosne.
-Masz rację, jesteś żałosny.
-Czemu wróciłaś?-zapytałem.
-Sama nie wiem.-odparła.- Nie jestem taka jak ty.
Zaskoczyła mnie tym stwierdzeniem. Miała rację, ja bym się odwrócił i poszedł. Byłem taki jak mój brat. Bezwzględny, arogancki. Jednak miałem więcej szarych komórek. Wziąłem głęboki wdech i powiedziałem:
-Zgadzam się.
-Na co?-zapytała zbita z tropu.
-Zacznijmy od nowa.- przesunąłem łapą po ziemi w kierunku wilczycy.
_______________________________________________________________________
AMREE

środa, 3 lipca 2013

Sierotka w ciemnym lesie

Najpierw poczułam, że spadam. Strach odebrał mi jakiekolwiek zdolności wykonywania ruchu. Nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Świat wokół niebezpiecznie zawirował, a potem rozbłysło jasne światło, po którym już nic nie pamiętałam.
     Jedyne co w tej chwili czułam, to krew. Krew, która była najwyraźniej moja. Próbowałam podnieść się z nasiąkniętej czerwoną substancją ziemi, jednak bez skutku. Westchnęłam głęboko i uchyliłam lekko powieki, jednak po chwili znowu je zamknęłam, z uwagi na rażące promienie słoneczne, które niemiłosiernie drażniły moje oczy.
Gdzie ja do cholery jestem? 
To pytanie w pierwszej kolejności zajęło moją i tak już obolałą głowę. W końcu, po wielu mozolnych próbach i staraniach, udało mi się stanąć na trzech łapach. Rozejrzałam się wokoło, chcąc spróbować rozeznać się w terenie.
     Znajdowałam się na jakiejś dużej polanie, porośniętej wieloma gatunkami różnokolorowych kwiatów. Polana otoczona była gęstą zasłoną utworzoną z zielonych liści drzew i krzewów. Wyglądała naprawdę pięknie. Choć na chwilę zdołałam zapomnieć o tych wszystkich rzeczach, które tak szybko zdołały się wydarzyć.
Co się właściwie stało? W ten doszły do mnie zamazane obrazy sprzed paru godzin. Najpierw był ten nowy wilk, potem coś się stało i musiałam walczyć.
Właśnie, walczyć! Pamiętam tego czarnego wilka. Chyba Joysell. To on zaatakował jako pierwszy. Pamiętam ten ogarniąjący chłód, oraz panikę, którą rozsiał. Chwila, czy ja o czymś abym nie zapomniała?
Jezu, Lila! Jezu wszyscy! Jezu zostawiłam ich! Z prędkością błyskawicy podniosłam się z ziemi chcąc jak najszybciej pobiec, jednak po chwili tego pożałowałam, gdyż leżałam na ziemi z pyskiem wbitym w piasek, a ból łapy niemiłosiernie dał mi się we znaki ze zdwojoną siła. 
Szlag by to... 
Powoli podniosłam się z twardego podłoża i otrzepałam futro z piasku, który dostał mi się do nosa, powodując napad nie pohamowanego kichania. Westchnęłam głęboko nabierając do płuc tyle powietrza, ile zdołam, a następnie wypuściłam je. Postanowiłam nie siedzieć w jednym miejscu, gdyż na nic mi się to nie zda. Prędzej czy później, albo stanę się pożywieniem dla innych drapieżników, albo sama tutaj zginę z głodu. Ignorujac piekielny ból, który ponownie przeszył łapę, ruszyłam przed siebie.
     Nie minęło dużo czasu, gdy poczułam, że mój żołądek wydaje dziwne pomruki. Domagał się jedzenia, którego ja na tę chwilę nie mogłam mu dostarczyć.
Sierota ze mnie jakich mało.Postanowiłam na tę chwilę zapomnieć o potrzebnie zaspokojenia głodu i ponownie ruszyłam przed siebie. Słodki śpiew ptaków wijących sobie gniazda w koronach drzew wprawiał w przyjemny nastrój. Lekki wietrzyk muskał mój pysk i bawił się kosmykami czarnego futra. Uśmiechnęłam się mimowolnie na wspomnienie o moim dawnym domu. Obiecałam przecież, że kiedyś tam wrócę. Muszę tam wrócić, prędzej, czy później. W tym momencie moją głowę zajmowały inne myśli.
Czy z resztą wszystko w porządku? A co, jeśli TO też ich dopadło i... zabiło? Pokręciłam przecząco głową próbując uwolnić się od umysłowych tortur, jakie zadawały mi TE myśli. W ten do moich uszu doszedł szelest, a następnie łamanie gałązki. Stanęłam jak wryta. Czułam, że moje serce zaraz wyskoczy i ucieknie gdzieś bardzo daleko.
Jeśli to ktoś większy ode mnie, to na pewno już po mnie.
- Panie Boże. Byłam grzeczna, pomagałam ludziom, śpiewałąm ballady, kochałam wszystkich, ale proszę o jeszcze jedną szansę. - Uniosłam łeb ku górze wymawiajac jak głupia modlitwę, która nic i tak by mi nie pomogła. Nagle zza krzaków wyskoczyła biało-niebieska waderka. Gdy mnie zauważyła zrobiła wielkie oczy cofając się o parę kroków. Już miałam krzyknąć, jednak powstrzymałam się widząc wilczycę, zamiast wielkiego potwora z horroru. Nie czekając dłużej, postanowiłam się przywitać. Może ona będzie wiedzieć coś więcej...

~~
Reili
Przepraszam, ale wena mi gdzieś uciekła ;_;  ogłaszam ten wpis moim najgorszym.. 

wtorek, 2 lipca 2013

Nowy szlak przygody.

Mała biało-niebieska waderka spoglądała z daleka na ogromną wilczycę szykującą się do skoku. Zobaczyła jej maksymalny rozbieg i skok. Stanęła w bezruchu. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. A może to jej oczy kłamały? Czyżby tu nie było tak wysoko jak myślała? Powoli podeszła do krawędzi, lecz szybko się cofnęła. Była bardzo wysoko. Jeszcze raz spojrzała w dół. Zauważyła wilczycę, która jak widać wydostała się bez szwanku. Jak ona to zrobiła?  Jak ja mam się stąd wydostać? Rozejrzała się i w końcu znalazła małą krętą ścieżkę na dół. Była w sam raz na nią. Weszła na nią z wielką ostrożnością. Gdy była już w połowie, poślizgnęła się i zjechała na sam dół. Ał... była troszkę poobijana,ale nic większego się nie stało. Nic nie stanie jej na przeszkodzie jeśli sobie coś postanowi. Może ona zna Anubis? Jej celem było odnalezienie siostry. Cel który nadal tkwił na pustkowiu przez 7,5 lat. Niebieskooka zaczęła biec. Musiała szybko dogonić tę brązową. Spostrzegła ją parę metrów od niej.
-Hm..?Ktoś tu jest?- waderka szybko schowała się za sporym kamieniem. Jak na razie woli by nie widziała jej tutaj.
-Odezwij się!-warknęła na cały głos,a echo odpowiedziało jej ze zdwojonym dźwiękiem. -Może mi się tylko zdawało...-szepnęła i poszła na przód.
-Uff...-westchnęła cicho niebieskooka i wychyliła się ostrożnie. Brązowej nigdzie nie było. Gdzie ona jest?!
-Musiałam stracić ja z oczu.-powiedziała karcąc samą siebie.
-Jest bliżej niż myślisz.-usłyszała warknięcie. Spojrzała w górę. Na kamieniu, za którym się kryła stała w całej swej doskonałości brązowa wadera, która wyglądała na dosyć wściekłą,aby rozszarpać ją na strzępy. Mała szybko się skuliła. Jedynie przerażone oczy spoglądały ku niebu. Nigdy nie widziała tak dużego wilka, nie wspominając już o tym, że owa wilczyca stała na sporym kamieniu. Jej ślepia były całkowicie złote, a brązowe futro złowrogo nastroszone.
-Czemu mnie szpiegujesz?!-warknęła
-...-odpowiedziała jej cisza
-Odpowiadaj!-mówiła ostrym tonem- Chyba, że jesteś zwykłym, małym tchórzem...
Niebieskooka po chwili wahania wstała na równe nogi i spojrzała jej prosto w oczy.
-Nie jestem tchórzem.-powiedziała poważnym tonem. Rzadko mówiła takim głosem.
-Więc odpowiedz.
-...Znasz może wilczyce o imieniu Anubis?-po krótkim milczeniu zdała się na odwagę i wypowiedziała męczące ją myśli.
-...A po ci ona?
-...To ktoś dla mnie ważny...
-Ważny? W jakim to niby sensie?-wyglądała na trochę zdezorientowaną. Zeskoczyła z kamienia nad głową niebieskookiej i wylądowała tuż obok niej.
Ona...ma...ten...znak... Waderka popatrzyła na nią i nie wiedziała co ma takiego zrobić. Powiedzieć jej wszystko od samego początku czy zachować to w sekrecie. Szukała jej 7,5 lat ,a gdy już znalazła, nie ma pojęcia co powiedzieć.
-Ty...-wyszeptała, lecz złotooka zrozumiała o co chodzi. Zapewne zastanawiała się skąd ona o niej wie.
-Kim jesteś?! Szpiegiem z watahy wody?!
-...Twoją siostrą...
-ŻE CO PROSZĘ?<!  To...to nie możliwe...wszyscy zginęli...-zaczęła kręcić się w tą i z powrotem-.Kłamiesz!-wrzasnęła ze złością.
-Ja...-już chciała coś powiedzieć gdy do oczu naleciały jej łzy. Szybko wybiegła z kanionu,gdyż były bardzo blisko granicy. Znajdowała się na jakichś nizinach, lecz nie obchodziło ją miejsce. Chciała znaleźć się jak najdalej. Jak najdalej od NIEJ. Tyle lat poświęciła na poszukiwania, a ona nawet jej nie wierzy.
Byle jak najdalej...Jak najdalej stąd... Płakała. Strumienie łez przelewały się po jej policzkach.  Po długim biegu 'gdzie oczy poniosą'' uświadomiła sobie że jest gdzieś w lesie. Położyła się w małej norce  obok drzewa dębowego i zasnęła. Wyglądała jak mała biało-niebieska kulka.
***
No to chyba na tyle ;) 
Teraz wszystko zależy od ciebie Anubis.
Będziesz ją gonić, czy też zostawisz w spokoju i poźniej sie same spotkają ;P
*I tak cię lubię...-szepnęła Sibuna ;)*

,,Ty, robaku?!"

Słoneczne promienie oświetlały wejście do nory i wchodziły do środka. Powoli docierały do smukłej wadery, która tam spała. Najpierw musnęły błyszczącą sierść na łapach, potem dotarły do zamkniętych ślepi. Ciche warknięcie wydobyło się z gardzieli ogromnej smoczej wilczycy. Schowała pysk w przednich kończynach, mamrocząc pod nosem nieprzyjemne dla ucha słowa.
Anubis. Wstawaj już. Musimy iść dalej.
Wal... się... Slyth...
Anubis!
Zabiję cię, popapr...
Nie dokończyła, bowiem ponownie mocno usnęła. Zwinęła się w kłębek i ogonem przykryła głowę. Tak spała przez kilkadziesiąt minut. Jej błogi sen przerwał głośny rumor. Gwałtownie podniosła łeb, uderzając się o sklepienie. Skwitowała to gniewnym warknięciem.
Kogo znowu niesie?!
Z małym trudem wylazła z nory i potknęła się o coś. Kiedy wylądowała pyskiem w wilgotnej ziemi, trawa wokół niej się zapaliła szkarłatnym ogniem. Ten incydent zdenerwował brązową waderę. Podniósłszy się, spojrzała nienawistnym wzrokiem na biało-niebieską kuleczkę. Końcówki uszu, łap i ogona były w odcieniach granatu.
Anubis machnęła wściekle ogonem i zjeżyła się, obnażając kły.
- Masz czelność mnie budzić?! Ty, robaku?!
Spod łap nieśmiało wyjrzały błękitne oczka. Po nich widać było, że była nieco przestraszona.
- P-przepraszam...
Brązowa wadera drgnęła, słysząc dziwnie znajomy głos. Sierść nieco opadła, schowała kły. Odwróciła w bok głowę. Głos... jakby należał do zmarłej matki. Zacisnęła zęby i odwróciła się, mając zamiar iść dalej.
- Jeśli chcesz jeszcze żyć... Unikaj mnie - rzuciła szorstko i pomknęła w las.
Wspomnienia, tak?
Choć raz w życiu bądź cicho...
Była trochę podobna do dziadków. Potrząsnęła gwałtownie łbem. To niemożliwe, żeby ktoś przeżył te piekło sprzed siedmiu i pół lat... Straciła całą rodzinę. Machnęła ogonem, zatrzymując się na krawędzi klifu. Gdzie ona była? Rozejrzała się wyprowadzona z równowagi. Coś się jej tutaj nie zgadzało... W dole rozprzestrzeniała się zalesiona kotlina. Jeśli wierzyć opowieściom, to była Kotlina Uru. Jedno z wolnych terenów, które nie były zajęte ani przez ludzi, ani wilków.
Przymknęła złote ślepia i uniosła łeb do góry. Wiatr delikatnie głaskał jej bujną i błyszczącą sierść. Z jej gardzieli wyrwało się wycie. Wycie pełne rozpaczy i nienawiści. Tkwiła w tym jeszcze samotność. Zerwał się mocny wiatr, który jakby wtórował jej pieśni...
Po chwili zerknęła w dół, strzygąc długimi uszami. Wzrokiem szukała drogi, chociaż jej nie potrzebowała. Kochała ryzyko. Zrobiła coś, co by normalnego wilka zabiło. Najzwyczajniej w świecie zrobiła rozbieg i tuż przy krawędzi odbiła się. Spadała w dół...
Schyliła się lekko, lądując na czterech łapach na dole. Potrząsnęła wielkim cielskiem i spojrzała z lekkim uśmiechem na miejsce, z którego skoczyła. Znajdowało się dość wysoko. Przekrzywiła z rozbawienie łbem i ruszyła na południowy zachód. Nie wiedziała, iż na klifie obserwowała biało-niebieska waderka...

Anubis

poniedziałek, 1 lipca 2013

Pobojowisko

Poczułam nagły ból w lewej łapie, tak potworny, że nie mogłam dłużej na niej stać. Podniosłam ją do góry w momencie gdy któryś wilk wparował na mnie z impetem. Straciłam równowagę i upadłam, a on razem ze mną. W tej wszechogarniającej mgle nie widziałam nawet, kto to był, ale z pewnością jakiś samiec. Jęknęłam cicho, tracąc oddech pod wpływem nagłego ciężaru. Chciałam go z siebie zrzucić, ale bez sprawnej łapy byłam w kropce. Słyszałam w oddali skomlenia i powarkiwania, mgła stawała się coraz to rzadrza. W końcu zobaczyłam wilka, który na mnie leżał. Amree. Miałam ochotę prychnąć, ale nie miałam oddechu, by to zrobić.
- D-dhurniu, złaź.... - warknęłam ostatkami sił, próbując go jakoś ocudzić. Musiał w coś uderzyć i dlatego tak na mnie wpadł. Miał zamknięte oczy i leżał na mnie całym ciężarem. Pięknie. Był nieprzytomny.
W moich oczach pojawiły się łzy, a ja z wielkim trudem przewróciłam się na bok. Dzięki temu kilogramy wilka przeniosły się z mojej klatki piersiowej na bok i mogłam wreszcie odetchnąć. Łeb Amree leżał bezładnie na moim ramieniu. Zaczęłam szukać kogoś po pomoc, ale nigdzie nie widziałam ani Reili, ani Cynthii. Majaczyły mi jedynie rozbiegane sylwetki, ale nie miałam siły by krzyknąć.
Nie wiem ile tam leżałam, ale czułam jakby była to wieczność. W końcu zobaczyłam Reili, szukała kogoś. Miałam głęboką nadzieję, że mnie, bo już dłużej nie mogłam utrzymać na sobie wilka. Wadera rozglądała się pospiesznie po okolicy, nie mogłam jednak odczytać jej wyrazu twarzy. Nagle Cynthia coś do niej krzyknęła, obie rozejrzały się nerwowo, wzrok jednej z wilczyc spoczął na moment na nas, to była chyba Cynthia. Powiedziała coś szybko Reili, a ta zrobiła zbolałą minę, zerknęła w naszą stronę i nie minęła sekunda, jak obie zniknęły w lesie.
Nie mogłam uwierzyć, że mnie tu zostawiły. Przede wszystkim, że Reili nawet do mnie nie podeszła. Przecież nas widziały, musiały widzieć! Dlaczego więc odeszły? I co je tak spłoszyło?
Poczułam jak moje serce zaczyna coraz to szybciej bić. Złość i rozczarowanie skumulowały we mnie nową siłę. Ignorując ból łapy i żeber, zrzuciłam wciąż nieprzytomnego wilka z siebie, czując wszechogarniającą ulgę. Nagle poczułam zmierzającego w naszą stornę wilka. To jego musiały się przestraszyć. Niewiele myśląc stanęłam na równych łapach, próbując zignorować piekielny ból łapy. Nie wiedziałam co mi się w nią stało, ale krwawiła i była nieco wykrzywiona. Może ją złamałam? Nie miałam czasu, żeby nad tym teraz myśleć. Musiałam wykombinować jakąś kryjówkę, zanim przybysz mnie znajdzie. Rozejrzałam się wokoło. Było to prawdziwe pobojowisko, wrażenie potęgowała wielka szczelina, która znalazła się tu znikąd. Głęboko odetchnęłam, spróbowałam skupić się na znalezieniu jakiejś nory, czegokolwiek.
W końcu wyczułam niewielką norę, prawdopodobnie po wilczej matce. Była nieduża, ale z pewnością bym się w niej zmieściła. Znajdowała się niedaleko, spokojnie bym tam dobiegła.
Wtem mój wzrok napotkał Amree. Z jego łba sączyła się strużka krwi, leżał bezwładnie na ziemi. Nie lubiłam tego wilka, ale nie mogłam go tak zostawić. Pewnie nic mu by się nie stało, ale sumienie mi nie pozwalało go tu najzwyczajniej w świecie porzucić. Przeklinając w duchu samą siebie, złapałam go zębami za skórę na karku i zaczęłam ciągnąć w stronę nory.
Był ciężki, a ja cała obolała, przez co czołganie go nie wychodziło mi zbyt dobrze. Z każdym krokiem miałam coraz mniej siły. Już miałam opaść na ziemię, gdy wreszcie zobaczyłam swój cel. Zaledwie parę metrów ode mnie. Był opuszczony, nie wyczuwałam nikogo w środku. Ostatkami sił zaciągnęłam wilka do środka po czym bezceremonialnie wepchnęłam go w głąb nory tak, bym i ja się zmieściła.
Dla nas obojga było ciasno, musiałam przyciskać ciało do jego, ale nie widziałam innego wyjścia. Wyczułam, że nieznajomy dotarł już na miejsce walki. Odetchnęłam z ulgą. Tu nie powinien nas znaleźć.
Nagle cały ból wzmocnił się dwukrotnie. Nie miałam siły by ruszyć jakąkolwiek kończyną, łapa okropnie pulsowała bólem, całe ciało było obolałe. Nie minęło parę sekund, jak mój łeb opadł bezwładnie obok wilka, a ja zapadłam w głuchy sen.
~~~
Brak weny to czysta katorga...
Lilayne

Scythe and Lucy


Nazwa obiektu: Anomalia 69
Numer obiektu: 69
Imię: Scythe
Wiek: Prawie 2 lata
Płeć: Wadera
Urodzona: 5 czerwca
Rasa: Aciddarak
Opis Rasy: Obiekty tej rasy powstają w probówkach. Łączy się DNA różnych zwierząt i tak powstają Aciddaraki, czasami jednak po prostu tworzy się jedno zwierze.
Partner: Brak.
Potomstwo: Brak.
DNA: Wilk i smok.
Moce: Panuję nad ogniem i ciemnością.
Pochodzenie: Laboratorium na wyspach Tum Devil.( Tych wysp już nie ma.)
Historia: Dawno, dawno temu ludzie prowadzili badania nad stworzeniem doskonałych zabójców. Łączyli oni DNA różnych zwierząt tworząc potwory. Jednak w pewnym momencie wymknęło się to spod kontroli. Przez jeden wypadek wszystko zostało zniszczone. Obiekty zginęły tak samo jak ludzie. Szybko o tym zapomniano. Ale jeden obiekt przeżył. Była zamrożona przez wiele lat, aż pewnego razu się uwolniła.
Charakter: Jest kim jest. Obiekty takiej rasy powinny być niezależne, agresywne i złe, ale ona taka nie jest. Mimo przeciwności losu zawsze stara się patrzeć na świat optymistycznie. Jest przyjazna, a zarazem jednak nieśmiała. W czasie walki jednak jest bezwzględna i nie odpuszcza. Rzadko się wścieka i czasami walczy, no chyba że musi. Broni swojej siostry Lucy. Pragnie odnaleźć siebie w tym okrutnym świecie. Uwielbia wyć do księżyca i latać( posiada skrzydła.), a nie znosi patrzeć na cierpienia niewinnych.
Cechy charakterystyczne: 
- Fioletowe oczy.
- Szkielet bardzo wytrzymały.
- Szkarłatna krew( zmienia się w szafirową, trującą.)
- Łzy uzdrawiają po jej truciźnie
- Szybka Regeneracja.
-  Pentagram na czole.
- Obroża z kolcami na szyji i bransoletka z numer obiektu na prawej przedniej łapie. 




Nazwa obiektu: Uradium 70
Numer obiektu: 70
Imię: Lucy
Wiek: Poniżej roku
Urodzona: 5 czerwca
Rasa: Aciddarak
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
DNA: Wilk i lew.
Moce: Panuję nad wodą i trochę naturą.
Historia: Taka sama jak Scythe. To ona uwolniła ją z zamrożenia. Resztę obiektów zniszczyły razem.
Charakter: Cały czas trzyma się przy Scythe. Nie lubi walczyć, ani zabijać. Jest dopiero szczeniakiem więc kocha się bawić. Przyjazna i wesoła. 
Cechy charakterystyczne:
- Srebrne oczy
- Szkielet bardzo wytrzymały.
- Szkarłatna krew( Złota- trująca)
- Łzy, które uzdrawiają po jej truciźnie.
- Szybka Regeneracja.
- Księżyc na czole.
- Na szyi ma naszyjnik z srebrnym kryształem.
 Ciekawostki: Aciddaraki nie są nieśmiertelne, ani nic takiego. Cały czas doszkalają swoje umiejętności, ale nadal oby dwie są na poziome przeciętnego wilka. Łatwo je zabić, a najprościej wbijając im metal w serce.

*   *
Mam nadzieje, że KP jest dobrze napisane.
Witam was wszystkich serdecznie.
KP może się zawsze zmienić.