piątek, 27 września 2013

Kwiatuszki

Obudziły mnie jasne promienie słoneczne, które z uporem maniaka pchały się tam, gdzie nie potrzeba. Jęknęłam cicho, przewracając się na drugi bok, jednak i to również nie podziałało, gdyż słońce przekręciło się na drugą stronę obdarowując mnie jeszcze bardziej obfitą dawką światła. Westchnęłam głęboko i z wielkim ociąganiem zwlokłam swoje doczesne zwłoki z ziemi i wyszłam z jaskini omijając śpiącą resztę. Byłam jak ninja.
        Gdy wyszłam na zewnątrz mój pysk owiał przyjemny, delikatny wiaterek, który wplątał się w kosmyki mojego czarnego futra, bawiąc się nimi. Odetchnęłam głęboko świeżym, porannym powietrzem i rozciągnęłam mięśnie. Byłam gotowa do mojej wyprawy, gdy nagle poczułam jak coś tyka mnie w bok. Zdziwiona odwróciłam się i ujrzałam za sobą białą waderke.
- O! Emily, obudziłam cię? Przepraszam. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Nie, nie. I tak już nie spałam. Gdzie idziesz? - Spytała, podchodząc bliżej mnie. - I widziałaś gdzieś Sibune?
- Hm? A co? Nie ma jej? - Przekrzywiłam śmiesznie głowę na bok. Emily pokręciła przecząco głową i westchnęła.
- Nie bój żaby kochaniutka, znajdzie się, na pewno. - Objęłam ją łapą, przyciągając do siebie.
- Oby... - Westchnęła.
- No dobra no nie smutaj mi się tutaj bo i ja zacznę, a chyba tego nie chcemy, prawda? No, to może pójdziesz ze mną, hm?
- Gdzie? - Spytała trochę zdziwiona.
- Idę załatwić nam coś na śniadanko, a potem na mały spacerek. W sumie przyda mi się towarzystwo.
- Ok, niech więc będzie. - Przytaknęła głową i razem ruszyłyśmy w głąb lasu.
        W czasie naszej wędrówki towarzyszył nam słodki śpiew ptaków, które wiły sobie gniazda w potężnych koronach drzew, świergocząc wesoło. Przyjemne, ciepłe promienie przedostawały się przez baldachim z liści i padały na ziemię, oraz na nas. Zwierzątka ochoczo wychodziły ze swoich norek i szukały pożywienia, oraz witały nowy dzień.
        Po krótkim czasie znalazłyśmy niewielkie stado saren, pasące się na łące. Przyczaiłyśmy się obje w krzakach, czekając na odpowiedni moment.
- Em.. Reili?
- Ciiii... Bo je spłoszymy... - Przystawiłam jej łapę do pyska, uciszając tym sposobem. Emily jednak szybko ją zdjęła i szepnęła:
- Ja nie poluję raczej... - Odwróciła wzrok. Spojrzałam się na nią, lekko mrużąc zielone ślepia. Po chwili uśmiechnęłam się promiennie do wilczycy.
- Nie ma sprawy, ja to zrobię, a ty tu poczekaj. - Emily uśmiechnęła się lekko i przytaknęła głową. Wybrałam sobie na ofiarę najsłabszego osobnika ze stada, który kulał i ogólnie jakoś tak niewyraźnie wyglądał. Pewnie rutinoscorbinu nie brał, no ale to już nie będę się wtrącać w nie swoje sprawy.
        Gdy podszedł dostatecznie blisko, wyskoczyłam z krzaków wprost na zdezorientowane zwierzę. Uczepiłam się jego karku, wbijając w niego głęboko kły. Sarna rzucała się i wierzgała. Dość trudno było dobrze jej się uczepić i wkrótce potem zostałam zrzucona, obijając się o drzewo.
- Oszzz ty draniu! - Warknęłam i ponownie rzuciłam się na zwierzę. Tym razem nie chybiła i wbiłam kły prosto w tętnice. Polała się krew, która ubrudziła mi cały pysk. Po chwili puściłam sarnę, która spoczywała bezwładnie na ziemi.
- Emily! Jesteś tu jeszcze? - Rozejrzałam się za wilczycą, która po chwili wychyliła się zza krzaków.
- Wow! Super. - Machnęła radośnie ogonem.
- Ha! Wiem, bo ja polowałam. - Zaśmiałam się. - Oh, wiem. Szczera ja. Ok, ok - żartuję. Pomóż mi zaciągnąć ją do jaskini. Emily kiwnęła radośnie głową i ruszyłyśmy w drogę powrotną, która zajęła nam o wiele więcej czasu, niż wcześniej. Gdy już jednak dotarłyśmy na miejsce zostawiłyśmy śniadanko tuż przy jaskini.
- Te leniwce jeszcze śpią?! - Wytrzeszczyłam z niedowierzaniem gałki oczne. Biała waderka zaśmiała się cicho i popchnęła mnie dalej przed siebie.
- Choć, bo jeszcze ich obudzimy.
- I nam się dostanie po dupie. - Skwitowałam, zanosząc się śmiechem. Dobrze, że zdążyłyśmy trochę odejść od jaskini, gdyż w tym momencie na pewno by się już obudzili.
        Usiadłam przy jeziorze wraz z Emily i zaczęłam przemywać sobie pysk z krwi. Dziadostwo zejść nie chciało, no ale no cóż.
- A teraz jakieś plany? - Zagadnęła po chwili, wpatrując się w krystalicznie czystą taflę wody.
- Hm... - Zastanowiłam się przez chwilę. - Chodź, poszukamy jakiś ładnych kwiatuszków. - Wyskoczyłam w górę i zamerdałam radośnie ogonem. W podskokach pokonałam rzekę, która stanowiła nam przeszkodę, aby dostać się na drugi brzeg. Emily było łatwiej, bo miała skrzydła skubana.
- I gdzie my mamy tych kwiatków szukać? - Spytała po chwili.
- Tam! - Wskazałam łapą na wielgachną polanę pełną różnokolorowych kwiatuszków. Widziałam jak w oczach wilczycy zaświeciły się dwie małe gwiazdki. Popędziła przed siebie i zaczęła radośnie skakać. Ja również nie chcąc stać jak słup dołączyłam do niej.
        Po zebraniu kwiatków, na co oczywiście ja się bardzo uparłam, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Nagle usłyszałam chrapanie. Zaskoczona wychyliłam łeb zza krzaków i ujrzałam wielką Wiewiórkę, Connora i biało - czarną wilczycę.
- Zobacz, ktoś nowy. - Mruknęła Emily.
- Super! Choć, odniesiemy kwiatuszki i przywitamy się. - Wyszczerzyłam się wesoło i popędziłam w kierunku jaskini. Gdy dotarłam na miejsce wraz z Emily, reszta już zdążyła wstać.
- O! Śpiochy zdążyły wstać, patrzcie państwo! A ja myślałam, że już umarliście. - Zaśmiałam się - No i ten teges z Emily kwiatuszki przyniosłyśmy i śniadanko. Proszę się częstować i tylko potem kości sprzątnąć bo ja za sprzątaczkę robić nie będę no i... -  Zaczęłam nawijać jak katarynka na jednym wdechu, co mogło wyglądać nieco śmiesznie i idiotycznie.
        W końcu zabrakło mi powietrza i sama bezwładnie opadłam na suchą ziemię łapiąc łapczywie tlen. W ten jakby mnie coś olśniło.
Ciekawe, czy Connorowi lepiej. Ostatnio jak zbity pies wyglądał. Zastanowiłam się przez chwilę, a następnie wstałam z ziemi i również postanowiłam coś zjeść, gdyż pusty brzuch od samego rana domagał się posiłku. Byłam wykończona, toteż zapominając o wszystkich innych rzeczach (na przykład przywitaniem się) zasnęłam pod drzewem.


~Reili~

czwartek, 26 września 2013

Greta

Obserwowałem Lanaya i tę waderę uważnie spomiędzy krzaków. Wybuchnął nagłym i niepohamowanym śmiechem. Szczerze mówiąc szczęka mi opadła i przeturlała się po piasku. Czy ja o czymś nie wiem? Westchnąłem cicho, zwracając na siebie uwagę samotnej wiewiórki, która przycupnęła tuż obok mnie i zaczęła śmiesznie ruszać uszami. Zachichotałem cicho i nagle tuż przede mną pojawiła się głowa tej wadery, która bawiła się przed chwilą na plaży z Lanayem:
- A kogo my tu mamy? - "Ogromna wiewiórka" wyszczerzyła w moją stronę kły.
- No i co się tak patrzysz? - zapytałem mrużąc oczy.
- Nie ładnie podglądać - odparł. - A gdzie ty byłeś? I którą łapą dzisiaj wstałeś, bo minę masz nie bardzo?
- Nie ważne - mruknąłem.
- Cześć, jestem Greta. - Wadera uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Greta? - Z trudem powstrzymywałem śmiech.
- Tak naprawdę to Annegret, ale większość mówi do mnie Greta albo Ana - odparła.
- GRETA! Hahahahahahahahahahahahahahaha - wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem.
- Z czego się śmiejesz? - zapytała nieco poirytowana wadera.
- Hahahahhahahahahahaha - śmiałem się dalej jak wariat. Nagle tuż nad nami zagrzmiało, a błyskawice poprzecinały niebo.
- Connor zamknij się! - warknął groźnie Lanay, a ja zdumiony przycichłem. Burza zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- Wybaczcie - powiedziałem cicho. - Nie śmiałem się od naszego ostatniego spotkania.
- Dlaczego? - Wilk przekrzywił łeb nieco zdumiony.
- Nie chciałem wywołać burzy - odparłem szczerząc się wesoło. Zdążyłem zapomnieć jakie to przyjemne uczucie.
- Musisz nauczyć się panować nad tą burzą, żeby nie wywoływać jej podczas śmiechu - oznajmił Lanay i spojrzał roztargniony na Gretę. Hahahahhaha.... Greta. Dobre. Mam ochotę na śliwki.
- Szybki jesteś - powiedziałem i zacząłem przestępować z łapy na łapę. Śliwki.
- Szogun ci się włącza? - Lanay cofnął się troszkę i ruszył w kierunku lasu.
- Gdzie tam. Greta idziesz z nami? - Mój zduszony chichot nie uciekł jej uwadze i spojrzała na mnie krzywo.
- Co cię tak w tym bawi? - warknęła poirytowana.
- Wybacz, nie chciałem cię zdenerwować. - Mój wrodzony gentleman kazał mi ją przeprosić. Zrobiłem najśliczniejsze wilcze oczka na jakie było mnie stać, a ona rozbawiona szturchnęła mnie łapą i skoczyła za Lanayem. To zawsze działa na kobiety.
- Connor spinaj zad i chodź! Muszę ci coś pokazać - usłyszałem krzyk Wiewióry.
- Tatooo Greta może iść z nami?! - odkrzyknąłem mu.
- Jasne, ale szybko! - Pobiegłem za waderą i wpadłem prosto w... drzewo.
- Dobry początek dnia - mruknąłem, kręcąc obolałym nosem. Greta chichotała z przodu i rozmawiała o czymś z Lanayem. Ślicznie razem wyglądali. Wskoczyłem pomiędzy nich kończąc te amory i zacząłem nawijać o śliwkach i o wszystkim, co przyszło mi na myśl. Jakoś weselej zrobiło mi się, kiedy ujrzałem stadko dorodnych jeleni.
Rozpoczęło się polowanie. Wspólnie upatrzyliśmy kulejącego przywódcę stada. Otoczyliśmy go z trzech stron, bo z czwartej stały trzy inne, młode jelenie odcinające mu jedyną drogę ucieczki. Szczerze to bardziej mi zależało na śliwkach, które rosły na drzewku nieopodal. Skoczyłem jako pierwszy, bo byłem największy i wbiłem kły w kark tego ogromnego kopytnego. Zaraz za mną przyczepili się do niego Lanay i hahahah Greta. Jeleń strasznie kopał i wierzgał, z trudem utrzymywałem się na jego grzbiecie, a chwilę później zawisłem u jego gardła z szyderczym uśmiechem na paszczy. Lanay i Greta hihihihi atakowali go i rozszarpywali jego ciało na strzępy, aż w końcu olbrzym upadł i przestał się ruszać. Wspólnie się posililiśmy, a mój brzuch był tak pełny, że nie dość, że go wywaliło to jeszcze prawie szorowałem nim po ziemi. Lanay i Greta wcale nie wyglądali lepiej ode mnie. We trójkę ułożyliśmy się w krzakach i zasnęliśmy snem leniwych.

Wybaczcie, że tak długo. Miałem dodać wczoraj, ale wypadł mi projekt do szkoły i dodaję dzisiaj ;) Connorowi wrócił humor ;D

niedziela, 22 września 2013

Pułapka.

Powoli kroczyłam przed siebie, coraz bardziej się oddalając od watahy. Bacznie nasłuchiwałam niepodążanych dźwięków. Nos miałam przytkwiony do ziemi, szukałam tropu łosia, który jakimś cudem zdołał mi umknąć. Po chwili zrezygnowałam i wyprostowawszy się, westchnęłam ciężko. Smagnęłam ogonem niczym biczem i spojrzałam w niebo.
Czemu matka kazała jej mnie szukać? Przecież mogłam paść trupem podczas walki z wilkami wody... Intuicja czy co?
Być może.
Potrząsnęłam wściekle łbem i warknęłam na rudą wiewióreczkę, która chyba była kuzynką wiewiórczego wilka. Umknęła w jednej minisekundzie. Położyłam po sobie uszy i zamarłam momentalnie, kiedy do mych nozdrzy dotarł ludzki zapach pomieszany z odorem lekarstw czy tym podobne. Ścisnęłam szczękę, by nie zawarczeć i z łatwością wtopiłam się między drzewa. Nie raz w przeszłości naukowcy łapali smoczych wilków do eksperymentów. Już sam nasz wzrost był dla nich zagadką, którą chcieli rozwikłać...
Bezszelestnie uciekłam od tamtego miejsca, który był obozowiskiem ludzi. Było to w pobliżu Jeziora Neo, a raczej po drugiej stronie. Od watachowej jaskini dzieliła tylko masa wody... A ja o tym nie wiedziałam. Uciekłam, jak tylko poczułam ich śmierdzący zapach.
To było zgubne dla mnie. Dlaczego? Bo skupiłam się na ucieczce. Toteż byłam zaskoczona, kiedy pętla zacisnęła się boleśnie na tylnej łapie. Nie zdążyłam zareagować, a nuż wisiałam głową w dół. Warknęłam wściekle, próbując użyć magii ognia. Bez skutku. Lina była odporna na magię. Jakim cudem? Nie wiem.
Dwunożni wszędzie zastawili pułapki, a ja właśnie wpadłam w jedną z wielu. Idiotka ze mnie! O ja pitolę... Naprawdę jestem głupia... Po co uciekałam od nich?! No po co?! Czy zawsze muszę być taką egoistką?! Dobrze, że Sibuna jest z nimi, a nie łazi za mną...
Slyth?
Odpowiedziało mi grobowe milczenie. Wytrzeszczyłam oczy, zaskoczona tym. Liny blokują też łączność ze smokiem?! Odruchowo zwróciłam łeb w kierunku hałasującego krzaka i obnażyłam zęby aż po dziąsła, warcząc złowrogo. Wylazła z nich czarno ubrana postać. Dostrzegłam jego proste zęby, które odsłonił w szerokim i psychicznym uśmiechu. Aż ciarki mi przeszły po grzbiecie.
- Wielki wilk, nie ma co. Dwukrotnie większy od przeciętnego... - Nie rozumiałam tego, co on mówił.
To się zdarzyło nagle. Upadłam na pysk, tracąc na chwilę racjonalne myślenie. Jak otumamiona chwiałam się, podnosząc się na łapy. Zaskowyczałam nagle, kiedy coś zaatakowało moje ciało, powodując okropny ból. Pręty wzbiły się niemal w skórę pod gęstym futrem.
Kiedy już mogłam normalnie myśleć, coś mną rzuciło i ponownie zawyłam z bólu. Kraty raziły prądem i odbierały mi moc magiczną. Czułam się coraz gorzej. W dodatku od bardzo dawna nie jadłam ognia... Jeśli tak dalej pójdzie, nie przeżyję nawet dwóch tygodni! Ja... nie chcę umierać!
Człek zniknął, pewnie wszedł do białego tego czegoś (namiotu). Zawyłam głośno, jak najgłośniej mogłam. Nie chciałam tutaj w przyszłości umrzeć... Skuliłam się na środku klatki i pełnym fizycznego bólu powiodłam wzrokiem po obozowisku.
Miałam cichą nadzieję, że mi się uda uciec... albo ktoś mi pomoże (niechętnie o tym pomyślałam)...
--------------
Ufff... Chyba starczy na dzisiaj :p

Anubis

sobota, 21 września 2013

Jaki ozór!

Connor zniknął. Na szczęście znikła z nim i nawałnica i ten cholerny smok. Mogłem wrócić do domu, ale coś mnie powstrzymywało. Nie chciałem zostawiać Connora samego z całym tym majdanem- smokiem ,blablablą gatunkiem i blablablą. Postanowiłem że poczekam kilka dni i jeśli Connor się zjawi to porozmawiam z nim o tym co mamy zrobić z tym wszystkim. Nie było to łatwe- czekać wiedząc że cel jest tak blisko( wprawdzie dzieliło mnie gigantyczne morze, ale przecież już wiedziałem jak je przebyć i nie obchodziło mnie że wędrówka może potrwać miesiące i nie będę miał  jak polować) ale czułem czy to dlatego, że naprawdę zaczynałem wierzyć w pokrewieństwo moje i Connora czy to dlatego, że polubiłem tego nienormalnego basiora, ze powinienem przynajmniej się pożegnać, bo nie zakładałem,że tutaj wrócę kiedy odnajdę Nadię.
Kilka dni czekania postanowiłem poświecić na zbieranie pożywienia na pewien etap wędrówki i ćwiczenie utrzymywania się na powierzchni. Piątego dnia czekania, kiedy biegłem za wyjątkowo upartym jeleniem(upartym dlatego,że nie dał się zabić a już dwa razy na niego skoczyłem- jakby nie wiedział że to ja jestem Sprite, a on pragnienie i powinien zdechnąć) natrafiłem na Connora. Natrafiłem to dużo powiedziane. Mianowicie przeskakiwałem nad spróchniałym w środku pniem kiedy wyskoczył z tegoż  i począł pędzić przed siebie w las. Zatrzymałem się błyskawicznie i nie bacząc na uciekający posiłek pognałem za Skunksikiem. 
-Connor! Wołałem aż język zesztywniał mi od pędu-CONNOR!
Lecz zniknął gdzieś i mimo wielu godzin szukania nie znalazłem go. Zamiast tego znalazłem dobrze znaną mi zatoczkę, tą samą którą zamieszkiwałem jeszcze niedawno. Tym razem także był tu wilk. Wilczyca, sądząc po zachowaniu i to podobna do Reli, także sądząc po zachowaniu. Z piskiem wbiegała w morską wodę i rozchlapywała ją na wszystkie strony starając się niezdarnie złapać to co było w tejże. Patrzyłem na nią skonfundowany z otwartym pyskiem, aż w końcu ona, poderwawszy głowę spostrzegła mnie. Ryba którą złapała w pysk wypadłą na piasek.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA WIEWIÓRKA OLBRZYMIAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! JAKI OZÓR! -Odpowiedziałem. I zwinąłem sie ze śmiechu.
-Czemu się śmiejesz? -spytała skołowana. Zdecydowanie była podobna do Reli, chociaż- miałem nadzieję- mniej gadatliwa.
-Bo... hihi... bo tak!
-Kim jesteś?
Tym także spowodowała wybuch mojego śmiechu, gdyż przypomniałem sobie te niedawne czasy kiedy to było moje pytanie zwrócone do każdego wilka.
-La... hihi... la...
-Lala?
-La... łojeszu... Lanay- wystękałem w końcu- A ty?
-Greta... czym jesteś?

środa, 18 września 2013

Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętacie...

Imię: Annegret
Wiek: 4
Magia: Woda
Charakter: miła, skryta, trochę niecierpliwa .... lubi muzykę.
Historia:
Byłam w normalnej watasze nie posiadającej żadnych zdolności. Nie mieliśmy nawet pojęcia o ich istnieniu. Po prostu rodzina zwykłych wilków.
Pewnego dna udałam się wraz z rodziną nad rzekę. Już od szczeniaka uwielbiałam wodę, a pływanie sprawiało mi ogromną radość. Zadowolona z planowanej wyprawy, wyrwałam się do przodu i znacznie wyprzedziłam resztę towarzyszących wilków. Gdy tylko usłyszałam szum płynącej wody przyśpieszyłam jeszcze, a po chwili pędziłam jak szalona w stronę brzegu. I tu dała się we znaki moja wrodzona niezdarność, chociaż nie, mam wytłumaczenie... słońce mnie oślepiło i dlatego pośliznęłam się na krawędzi skał i wpadłam do rwącej wody. Starałam się walczyć z silnym nurtem jednak ten bezlitośnie niósł mnie na przód i nie chciał puścić z swych obrzydliwych macek. Po krótkiej walce z zawistnym żywiołem poczułam się wyczerpana: "Czemu nie zjadłam żadnego obiadu?!"-głupia ja. Porwana przez prąd co miałam robić, poddałam się.
Wszystko by było ok, gdyby nie rozpoczynający się, już za parę set metrów, wodospad. Podjęłam ostatnią, szaleńczą próbę ocalenia życia , jednak się nie udało. Zamknęłam oczy i zaczęłam się godzić ze swoją śmiercią ... i spadłam. To było najgorsze trzydzieści sekund w moim życiu. Koziołkowałam w dół wśród ogłuszającego huku i piany, a niemożność złapania oddechu przyprawiała mnie o potworne pieczenie płuc.
W chwili zderzenia z taflą wody myślałam, że to już mój koniec. Ale nie, wpadłam z powrotem do rzeki i było mi tam dobrze, a nawet lepiej. Zaskoczona wynurzyłam się z niechęcią i powoli obolała i ledwo przytomna wyczołgałam się na brzeg.
_______________________________________________________________
Siemka, witam wszystkim, a w szczególności moją starą ekipę... tak to ja, Hessa ;D Mam nadzieję, że mnie tu zechcecie, będę nawet z wami śpiewać! Jeśli mnie Amree nie zje xD

Podwójny wypadek i zmartwienie

Poleżałam jeszcze chwilę przy jaskini, ale było zbyt nudno. Poszłam więc na spacer. Tyle się zdażyło ostatniego dnia. Ucieczka z laboratorium, spotkanie Joysella i nowi przyjaciele. Fajni są. Najwięcej mogę powiedzieć o Reili i Sibunie reszty jeszcze tak dobrze nie znam. Reili wilczyca z zaawansowanym stopniem ADHD, a Sibunka to miła i spokojna wadera. Reili jeszcze tak jak ja uwielbia śpiewać. Już mi to udowodniła śpiewając:
Bo ja lubię piosenki i różne inne dźwięki
szczególnie jak mnie co wzruszy
rzuca mnie się na uszy.

Szczerze piosenka w prawdziwej wersji nie jest tak skoczna jak w jej wykonaniu. Uśmiechnęłam sie na to. Zaproponowała przecież założenie zespołu. No zgodziłam się. Wtedy nagle mnie olśniło. Nie mam co robić to może poćwiczę. Przyjęłam tę myśl z ochotą. Moje ulubione ćwiczenie hmmmm... A no tak przemiana w wiatr. Szybko się zmieniłam i poleciałam przed siebie.
- Lecę tak niczym ptak..- zaśpiewałam. Nagle.... Przywaliłam w drzewo.
Już w formie wilka uderzyłam o ziemię.
-Aaałaaaa- pisnęłam masując zbolałą łepetynkę.
Po chwili znów gnałam przed siebie. Tym razem uważałam i wypadek się nie powtórzył. Po kilkunastu minutach zmęczona położyłam się pod jednym z tych setek drzew w tym lesie. Wiem, że gdzieś w okolicy był reszta, bo ich słyszałam. Włączyłam karaoke i zaczęłam śpiewać moją ulubioną piosenkę:
-Idę sobie pustą drogą
Życie żyje obok mnie
Oo
Czuję, że donikąd mknę
Patrzę w cieniu stoją buty
Widzę je jakby przez mgłę
Oo
Kto to, co to, kto powie co dziwnego dzieje się...

- Muszę ci coś powiedzieć - powiedział ktoś obok mnie.
Chyba nigdy tak szybko nie zerwałam się z siedzienia. Już zaczełam biec i... znów przywalilam w drzewo.
-Aałaa- pisnęłam i znów masowałam moją łepetynkę i spojrzałam kto mnie nastraszył.
Pierwsze co zobaczyłam to była Reili. Spojrzałam na nią, a ona krzyknęła:
-Emiii!!! Sibunka dołączyła do naszego zespołu!!!!
-Na serio??- spytałam, by nie było, że ze mnie kpi.
-Tak. Wyglądało to tak- zaczęła- Podsłuchałam jak śpiewa zbyt spokojną piosenkę i skomentowałąm to. Zaprosiłam ją do naszego zespołu i, że ci powiem, że się zgodziła.
-Zwolnij to znaczy, że...
-Ona na to, że nie śpiewa, a ja, że przecież już się zgodziła. A ona, że nie. A ja, że tak i przybiegłam do ciebie.- zakończyła.
-Czyli ona nie powiedziała tak, a ty już, że się zgodziła.
- Tak i jest już z nami w zespole- wrzasnęła jeszcze głośniej- Reili i spółka podbiją świat. Będziemy znani i sławni.
Pobiegła do reszty, a ja poszłam za nią. Jejku ona nie daje dojść do słowa. Gdy wyszłam z krzaków. Reili skakała wokół każdego pokolei i wypytywała ich czy chcą dołączyć do zespołu. Matko ona chyba nie da im spokoju. Spojrzałam na Sibunkę. Wydawała się zmartwiona.
-Widział ktoś Anubis?- spytała wszystkich, ale wszyscy pokręcili przecząco głowami.
Coraz bardziej martwi się o swoją siostrę. może jej pomogę. Podeszłam do niej.
-Może niedługo wróci nie martw się- pocieszyłam ją.
-Nie martwię się, bo wiem, że sobie poradzi.
-Okej, okej, ale jak coś to możesz na mnie liczyć- powiedziałam i poszłam pod jedno z drzew. Po chwili leżenia, zasnęłam.

Emily
Coś takiego nabazgrałam, bo mi wena padła. Myślę, że wszystko jest okej. Za błędy z góry przepraszam.

poniedziałek, 16 września 2013

Piosenka, zespół, Anubis

Leżałam przed jaskinią. Głowa bolała mnie okropnie, a do tego Reili dodała mi swoją piosenką. Chyba zaniedbałam ćwiczenia białej magii skoro po takim małym patrzeniu ran głowa mi pęka.
Spojrzałam na nową. Wyglądała całkiem przyjaźnie. Była nawet troszkę podobna do mnie, gdyż ona również miała białe futro z niebieskimi elementami, jednakże miała tego drugiego koloru o wiele mniej.
-Widziałyście gdzieś Anubis? -zapytałam Reili i Scythe. Obie przecząco pokiwały głowami.
-Kto to Anubis? -biała wilczyca nieśmiało zapytała.
-To...-nie wiedziałam czy odpowiedzieć że to moja siostra czy też że po prostu członek watahy, jednak Reili szybko mnie wyręczyła.
-To jest jej siostra! Są nawet trochę podobne do siebie...
-Reili! -warknęłam na nią. Jakoś nie miałam ochoty aby mówiła dla każdego o Anubis i ich więzach rodzinnych.
-Właśnie o tym mówię...-spiorunowałam Reili wzrokiem i odeszłam od jaskini i gromadki wilków.
Spojrzałam na drzewa, trawę i słońce. Nawet ono zaczęło zwiastować jesień, która dawała o sobie znać szczególnie na liściach roślin.
Zamknęłam oczy i zaczęłam nucić moją pieśń.

Lato z ptakami odchodzi,
Wiatr skręca liście w warkocze...
Dywany pokrywa szlakiem,
Szkarłatne zwiesza na zbocza...
Przyobleka myśli w kolory,
W liści złota, buków purpurę...
Palę w ogniu, letnie wspomnienia,
idę wymachując kosturem...

Snułam moją pieśń, piosenkę życia, gdy nagle usłyszałam za sobą szelest.
-Reili?!-wrzasnęłam zaskoczona. -Co ty tu robisz...?!
-Słucham jak śpiewasz...Trochę smutna ta piosenka, ale da się ją podreperować i będzie jak ulał do naszego zespołu!-krzyknęła zachwycona-Tak, tak Reili i Spółka podbiją świat! Będą nam wiwatować i bić brawo! Już lecę powiedzieć o tym Emilce. Na pewno ucieszy się że się zgodziłaś!
-CO?! Reili! Czekaj! Ja nie śpiewam!
-Teraz już nie ale przed chwilą śpiewałaś, a zresztą już się zgodziłaś.
-Na nic sie nie...
-Super! A więc załatwione! Jeszcze tak dalej a będziemy mieć całkiem spory zespół!-Reili gadała jak najęta i nie dawała mi dojść do słowa. Odpuściłam sobie i weszłam do jaskini rozmyślając gdzie podziała się Anubis.
Chyba...nie odeszła...prawda?

niedziela, 15 września 2013

Nowa wilczyca

Zawyłam radośnie jak samotny wilk w okresie wiosennym, gdy ujrzałam jak sylwetka Joysella znika mi z pola widzenia. On to jak zwykle musi wszystko zepsuć. Parszywy dziad z niego. Prychnęłam pod nosem, przenosząc swój wzrok na drobną, białą wilczycę, która zbierała swe zwłoki z ziemi. W podskokach znalazłam się przy niej i spojrzałam na nią do góry nogami z odwróconym łbem.
- Hej! - Machnęłam parę razy wesoło ogonem, czując, że zaraz złamie mi się kark. - Jesteś ranna? Jak się czujesz? skąd jesteś? Łaaał! Super skrzydła! Jak masz na imię? Skąd jesteś? A nie! To już było? Gdzie spotkałaś Joysella? A... - Nagle mój pysk zatkała mi łapą Sibuna, która znalazła się w sekundę obok.
- Reili chciała tylko powiedzieć, że miło jest cię poznać. - Uśmiechnęła się znacząco i spiorunowała mnie wzrokiem. Szybko zdjęłam jej łapę ze swojego pyska, która ponownie została obśliniona. Sibuna skrzywiła się lekko i wytarła swoją kończynę.
- A jak masz na imię? - Spytałam ponownie, powstrzymując śmiech.
- Jestem... Emily. - Odparła cicho, podnosząc się z ziemi chwiejnie.
- Miło mi! - Uścisnęłam jej łapę mocno. - Jestem nieustraszona Reili! Możesz mi mówić sir Reili, kapitanie Reili, albo po prostu Reili! - Krzyknęłam wesoło, na co dostałam po łbie od białej wilczycy, której obśliniłam przed chwilą łapę.
- Reili! Ona jest ranna, nie męczże jej! - Wydarła się na mnie, podchodząc do Emily i opatrując jej rany. Zrobiłam smutną minkę i udałam, że płaczę.
- Lila, bo ona mnie bije! - Przytuliłam się do niebieskiej wadery, która poklepała mnie pokrzepiająco po plecach.
- Reili, nie mocz mi futra twymi łzami... - Westchnęła. Spojrzałam się na nią, a po chwili wybuchnęłam głośnym i niepohamowanym śmiechem, który rozniósł się echem po lesie tak, że aż wszystkie ptaki poderwały się do lotu. Wszyscy spojrzeli się na mnie dziwnie i wzruszyli ramionami.
        Gdy opanowałam się nieco, wyczarowałam pięknego niebieskiego kwiatuszka i zrywając go, podałam Emily.
- Na przeprosiny. - Wyjaśniłam, kłaniając się szarmancko.
- D-Dziękuje. - Biała wilczyca uśmiechnęła się nieśmiało i przyjęła prezent. Zamachałam ponownie radośnie ogonem.
- Patrzcie jakie ze mnie dobre serce!
- Przepełnione dobrocią, Reili. - Pokręciła głową Lilayne, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Usiadłam sobie na kamieniu, próbując choć na chwilę się uspokoić od nagłego napadu ADHD. Tego jednak nic nie mogło uspokoić, nawet ja nie mogłam nad tym zapanować.
- Mogę cały czas mówić?
- Nie... Głowa mnie boli. - Mruknęła Sibuna, kładąc się na trawie.
- A śpiewać?
- Nie!
- No to zaśpiewam! - Zeskoczyłam z kamienia, podskakując co chwilę. - To jasne, że już wyruszać czas, gdy świat dał ci wyraźny znak! Nad głową mieć słońce, lub pełno gwiazd, by zrozumieć, że życie ma smaak! To jasne, że już wyruszać czas, krok za krokiem pragnę cieszyć się! Słońce śle promień swój do mnie raz po raz, a ja wciąż czuję, że śmiać się chcę! - Objęłam na chwilę łapą Sibunę, śmiejąc się przy tym i ponownie ruszyłam swoje struny głosowe. - Bo najlepiej, gdy bliską zobaczysz znów twarz, choć wiele trzeba było przejść mil! Opowiedzieć tyle byś od razu chciał, serce byś na dłoni daaał! - Nagle zachwiałam się i potykając o kamień przygrzmociłam o twarde podłoże. Przez chwile wydawałam się, jakbym za chwilę miała się rozpłakać, jednak zamiast tego ja znowu zaczęłam się głośno śmiać, a wraz ze mną cała reszta. Sama nie wiedziałam co tym razem we mnie wstąpiło, jednak ja nigdy nic nie wiem.
- Popracuj jeszcze nad równowagą i możesz zakładać kapele. - Wtrąciła się Scythe, siedząca na drzewie.
- Kapele weselne! Tak! Kapele weselne Reili i spółka! - Poderwałam się gwałtownie z ziemi z wielkim bananem na pysku. Reszta pokręciła z politowaniem głową.
- Ok, ja idę coś wszamać bo czuję jakbym mogła zjeść wilka! - Wykrzyknęłam, na co wszyscy cofnęli się parę kroków.
- Wilkojad? - Mruknęła Lucy, wyłaniając się zza Lilayne.
- Nie, nie! Żartuje! Nie odchodźcie ode mnie, przecież mnie to zabije! - Zaśmiałam się, wskakując między krzaki.


~Reili~


Swoim sposobem oficjalnie witam Emily :3 No cóż, takie życie jeśli ma się watę cukrową, zamiast mózgu i najprawdziwsze serduszko zamiast kamienia :D Jakoś takoś znowu mnie na piosenkę wzięło. Jeśli ktoś chcę to mnie może w przyszłych notkach za to zbić ;D Ja zmyka, a tutaj macie jeszcze o to piosenkeczkę: piosenka

Depresja

Spojrzałem zdumiony na Joysella, który dosłownie kilka sekund wcześniej wyleciał z krzaków i przybił do ziemi małą, niebiesko-białą waderę z jakimś metalem na plecach. Instynktownie zacząłem warczeć głośno, a razem ze mną reszta watahy, ale basior nic sobie z tego nie robił. Wtem poczułem nagłą potrzebę wyładowania się na kimś. Skoczyłem na niego i wbiłem swe kły w jego gardło. Puścił wilczycę, która skamlała głośno i z podkulonym ogonem uciekła w krzaki. Zaczęliśmy szarpać się, gryźć, warczeć i drapać. Udało mi się rozszarpać mu ucho i pokiereszować lekko łapy, ale nic ponadto. Wściekły rzuciłem się na niego z niewiarygodną ilością energii, która powaliła go na ziemię. Buchnął ode mnie ogień. Płonąc skoczyłem na mojego przeciwnika, ale ten przeturlał się unikając zabójczych płomieni. Skupiłem swą moc na nim. Chwilę później czuć było w powietrzu swąd palonego futra. Przerażony zaczął tarzać się po ziemi gasząc płomienie, które ni stąd ni zowąd pojawiły się na jego ogonie i plecach. Kilka sekund później wilka już nie było, a ja ruszyłem w las nieco zdziwiony tym, co przed chwilą się wydarzyło. W mojej głowie szalała burza i to chyba całkiem trafne określenie. Pojawiały się obrazy moich starych alf, których ciała pewnie, użyźniają gdzieś glebę. Wszystkich tych, którzy uważali mnie za gorszego, za Syna Zdrajczyni. Potrząsnąłem gwałtownie łbem. Nie, nie będę teraz o tym myślał. Wtem mój żołądek zaczął drżeć i wydawać z siebie dość osobliwe dźwięki. Pełen energii ruszyłem na polowanie. Jedyne, co mnie niepokoiło to, to, że dużo rzeczy ostatnio zrobiło się jakichś straszniejszych. Nie żebym bał się na widok wiewiórki czy jelenia, ale inne wilki zaczęły mnie przerażać. Jedynie Reili nie. Przy niej jakoś było mi lepiej. Stawałem się obojętniejszy w jej towarzystwie, co niezbyt leżało w mojej naturze, ale no cóż. Nawet wariaci miewają gorsze dni, a ten był tylko ciszą przed burzą.
Zacząłem węszyć i szukać śladów jeleni, saren, dzików... o nie, nie dzików... zajęcy, myszy ewentualnie jakichś łosi, ale raczej nie dałbym rady takiemu wielkiemu kopytnemu. Truchtałem spokojnie dopóki do moich uszu nie dotarł dosyć dziwny dźwięk. Szybko skryłem się w wysokiej trawie i czekałem. Do moich uszu dobiegały strzępki rozmowy jakichś dziwnych stworzeń na dwóch nogach, ale wyczuwałem również coś znacznie większego od nich. Wtem światło na chwilę znikło, kiedy tuż nad drzewami przeleciał wielki, czarny cień ze skrzydłami. Skuliłem się w trawie jeszcze bardziej. Co do cholery działo się w tym lesie?
Nagle z krzaków po mojej prawej wyszły te dwa stworzenia na koniach. Siedziały sobie spokojnie jak, gdyby nigdy nic, a ich wierzchowce kłusowały powoli. Lanay by się ucieszył. Miał tu tych swoich "ludi". Czy jakoś tak. Poczekałem, aż przejdą i ruszyłem na dalszą część polowania. Ruszyłem w stronę, z której przybyli "ludi" i zacząłem węszyć.Wreszcie udało mi się wyniuchać zapach zajęcy. Zacząłem truchtać za tropem, aż wreszcie trafiłem na polankę pełną tych małych kulek mięsa. Zacząłem starannie wybierać swoją ofiarę, którą w końcu został tłusty samiec z nadgryzionym uchem. Zbliżyłem się do niego tak, że jednym susem byłem w stanie do niego doskoczyć. Skoczyłem na niego i przygniotłem do ziemi, wgryzając się jednocześnie w jego gardło. Reszta zwierzątek uciekła w popłochu. Udało się. Nie miał już szans. Zmiażdżyłem jego delikatne kostki i zacząłem rozszarpywać go na strzępy. Posiliłem się i szybko opuściłem miejsce zbrodni. Wrócić do nich czy poszukać Lanaya? Pytanie dnia. Chciałbym posiedzieć sobie teraz przy ognisku, które ogrzewałoby mnie, moją partnerkę i nasze szczeniaki. Ułożyłbym sobie życie i żył. Dalej ten sam, ale nieee... Co by to było jakby Connor miał normalne życie? Musiał pojawić się jakiś pieprzony smok, z jakimś pieprzonym proroctwem i zniszczyć całe moje dotychczasowe życie. Lanay niby jest moim kuzynem, ale taki z niego członek rodziny jak ze mnie ten jego "czwiek" czy jakoś tak. Czyli żaden. Nie wiem czy w ogóle mnie lubi, a co dopiero mówić o rodzinnej miłości i cieple. Pfff... a w sumie. Nie powinien mnie on w ogóle obchodzić. Warknąłem cicho i wtedy z krzaków wyłoniła się Lila. Spojrzała na mnie zmartwiona. Nie zdumiona tylko zmartwiona. Spojrzałem na nią tym samym obojętnym wzrokiem, którym obdarzałem Reili:
- Connor powiesz mi, co się z tobą dzieje?
- Sam nie wiem - westchnąłem głęboko i ruszyłem dalej przed siebie.
- Do nas w tamtą stronę - oznajmiła cicho. Zatrzymałem się i ruszyłem w kierunku, z którego przyszła.
- Dzięki - mruknąłem.
- Proszę. - Zapadła między nami niezręczna cisza. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zatkało mnie. Pierwszy raz od baaaaaaardzo długiego czasu. - Connor, dlaczego się tak zachowujesz? Przecież do wczoraj wieczorem byłeś normalny. Wesoły, zadowolony z życia, a teraz wiecznie się boisz albo olewasz wszystko i wszystkich. Dołączyła do nas kolejna wadera. Emily. Chciała ci podziękować za to, że ją uratowałeś.
- Powiedz jej, że nie ma za co. Zrobiłem to, co zrobiłybyście wy, gdybym was nie uprzedził. Mam taki swój mały problem, z którym muszę uporać się sam. Mogę przez kilka dni nie pojawiać się na wspólnych posiłkach i polowaniach. Po prostu muszę być teraz sam rozumiesz?
- Dobrze - odparła. Chyba ją zadowoliłem tą odpowiedzią. - A teraz, co zamierzasz robić?
- Teraz idę spać. Jestem wyczerpany - powiedziałem cicho. Zaczynało się ściemniać. Słońce powoli zachodziło, a zanim doszliśmy do jaskini całkowicie zaszło. Ułożyłem się w kącie najdalej od wszystkich, zwinąłem w ciasny kłębek i zasnąłem jak dziecko.

No to wszystko ;) I o takiego wilka mi chodziło. Nie srającego na widok wilczycy z watahy tylko smutnego ;x ;D To pozostawiam go wam. Tylko nie zepsujcie mi go >.< ;D

,,Swój szlak przemierzam, dzień po dniu, wciąż sam. I tylko na pysku przybywa szram..."*

Westchnęłam ciężko, siadając na głazie. Powiodłam wzrokiem po drzewach i krzakach. Gdzieś dziesięć metrów dalej płynęła mała rzeczka. Szczerze nienawidziłam wody i starałam się jej unikać za wszelką cenę. Odetchnęłam cicho i spojrzałam w niebo, kładąc po sobie uszy.
Towarzystwo innych mnie przytłacza...
Nie marudź. Jesteś szczęśliwsza niż wcześniej.
Ja, szczęśliwa? Nie kpij sobie ze mnie!
Machnęłam wściekle ogonem i mimowolnie warknęłam w przestrzeń. Obnażyłam kły i przejechałam po nich rozwidlonym językiem.
- Aaa! Wąż, nie wilk! - Nagły, dziwnie mi znajomy, krzyk zaskoczył mnie.
- Hę? Jaki wąż, nie wilk? - Odruchowo skierowałam łeb w kierunku dźwięku.
Mrugnęłam kilkakrotnie ślepiami, zanim skupiłam swój wzrok na ,,skunksie". Jego oczy były utkwione w mój pysk i były pełne strachu. On się mnie boi? A to nowina. A może to sprawka tamtego smoka, która uczepiła się jego i wiewiórki? Walę to, niech sobie pogram na jego nerwach. Obnażyłam kły i wysunęłam język, aby oblizać swój czarny nos. Jego mina była bezcenna. Pysk zastygły w autentycznym przerażeniu.
Sadystka.
I za to mnie kochasz.
Odgryzłam się Slythowi i z satysfakcją stwierdziłam, iż on nie może znaleźć właściwych słów. Owinęłam chwostem swe łapy i rozwarłam pysk, ziewając głośno. Przekrzywiłam łeb, kiedy zauważyłam, że malucha już nie ma. I dobrze dla niego, ale źle dla mnie. Akurat zachciało mi się wyżyć na kimś.
Skubaniec jeden...
Mówiłaś o mnie?
Nie, o skunksie.
Aha, rozumiem.
Uniosłam pysk do góry i przymknęłam ślepia. Z mej gardzieli wydobyło się ciche wycie. Wilcza pieśń była przepełniona smutkiem, samotnością i utratą nadziei...
*****
Kilka minut później oddalałam się od miejsca, na którym przebywała wyimaginowana wataszka. Truchtałam przed siebie i co chwila skakałam na drzewa, żeby szybciej się przemieszczać, przeskakując z gałęzi na gałąź innego. Może towarzystwo mi się podobało, ale wolałam ich nie ryzykować. Hah, to zabawne. Jednak zdołali wlać w kamienne serce smoczej wilczycy nieco uczucia dla innych. Potrząsnęłam łbem, chcąc odgonić myśli i powoli narastające poczucie winy.
Sibuna. Nagła myśl wkradła do mej głowy niczym intruz. Nie, nie będę jej prawdziwą siostrą, bo nie potrafię. Przełknęłam ślinę i przyspieszyłam. Teraz to biegłam, nie truchtałam. Zacisnęłam zęby, kiedy przypomniałam sobie, jak niebieskobiała kulka wtulała się we mnie po uratowaniu jej. Omal nie wrzasnęłam wtedy tych słów ,,Co tutaj robi ta kulka, ja się pytam?!"
Wróć, jeśli tego pragniesz.
Nie! Nigdy nie wrócę!
Anubis. Nie znoszę patrzeć na twoje cierpienie.
Przestań, Slyth. Proszę, nie utrudniaj mi tego...
An...
Przełknęłam ślinę, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
Swój szlak przemierzam, dzień po dniu, wciąż sam. I tylko na pysku przybywa szram...
Nadal miałam świeżo w pamięci te motto smoczych wilków. Z reguły zawsze byliśmy samotnikami ze względu na naszą niebezpieczną magię oraz wewnętrzne smoki. U niektórych się trafiały takie, że ciężko było im zdobyć zaufanie gadów. Często u nich dochodziło do utraty kontroli nad duszą w sobie.
Dość tego! Koniec wspomnień o zakopanej przeszłości.
Slyth, mogę użyć twych skrzydeł?
Możesz. Jednak wciąż uważam, że źle robisz.
Mój wybór, jasne?!
Tak...
Przymknęłam ślepia, czując przyjemne mrowienie na barkach. Po chwili miałam ciemnobrązowe, naznaczone zielonymi plamkami, ogromne skrzydła. Machnęłam nimi kilkakrotnie i po chwili odbiłam się od ziemi. Z gardła wydobyło się szczeknięcie, kiedy latałam coraz wyżej. Leciałam ku wolności, ku samotności i ku życiu bez niepotrzebnych trosk...

-----------------------
Beznadzieja.
Jeśli chcecie, to możecie ją szukać ;)

* Cytat wzięty ze serwisu cytaty.info

Anubis

piątek, 13 września 2013

Karaoke i MEGA problem

Biegłam przez las. Wejście do kotliny już dawno zniknęło mi z oczu. Dym i ogień też. Wolność nareszcie wolność. Kieszonkowe karaoke przyjemnie ciążyło mi na szyi. Szczerze nie wiem po co je wzięłam. Może przeczucie, że mi się przyda spowodowało, że wybiegając z płonącego budynku chwyciłam je w zęby i wyrwałam z ręki mijanemu naukowcowi. Co tam jak się będę nudzić to pośpiewam. Disco polo najlepiej. Jak jakieś będzie. Muszę tylko uważać, by go nie zniszczyć. Biegłam przez jakiś czas, puki się nie zmęczyłam. Zatrzymałam się przy strumieniu. Ugasiłam pragnienie. Poleżałam chwilę, ale było zbyt nudno. Rozejrzałam się po okolicy jednak wszędzie były tylko drzewa, krzaki , trawa i ziemia. Nagle usłyszałam lekkie burczenie. O co chodzi.... A no tak głodna jestem. O kurde jaka ja jestem odkrywcza. Odkryłam tajemnicę, której nie mogli rozwikłać wilczy filozofowie. Czemu w brzuchu burczy. Heh. Zaczęłam węszyć. Wyczułam coś i pobiegłam w tego czegoś stronę. Tak gnałam, że nie zauważyłam jak wbiegłam na jakąś polanę. A to co czułam to były....... wilki. Wpadłam na jednego, a on zaczął wrzeszczeć jak opętany. Po chwili znów byłam w krzakach i gnałam dalej, a za sobą słyszałam tylko jak ktoś inny pyta wilka na, którego wpadłam ,,Connor co się stało??''. Biegłam najszybciej jak mogłam mimo tego, że ,,Zmysł wróg- przyjaciel'' szeptał mi tylko jedno słowo co do spotkanych wilków. Przyjaciele, przyjaciele. A brzuch jeszcze głośniej niż zmysł darł sie ,,głodny jestem, głodny jestem''. Po kilku minutach wybiegłam na kolejną polanę, na której leżał zabity jeleń. Nagle wpadłam na kogoś. Kurde, czemu ja akurat dzisiaj na wszystkich wpadam. Przeturlałam się i jak stanęłam na nogach zobaczyłam kogo potrąciłam. Wilk był ciemny, ale wygląd mnie nie martwił. Raczej mój zmysł i to jak obcy na mnie patrzył, czyli przepełniający mój mózg krzyk ,,wróg, wróg'' i pełne nienawiści spojrzenie. Wtedy też zauważyłam, że ma rozciętą skórę na barku, a na ziemię kapie krew. Zerknęłam na moje skrzydła i zauważyłam na metalowej części trochę krwi. O cholera tym to pewnie wkurzyłam go jeszcze bardziej. Zaczęłam się cofać, a on skoczył na mnie. Zrobiłam unik i znów wbiegłam w krzaki. Trochę niechętnie, bo jeleń wyglądał smakowicie, ale życie ważniejsze. Nie chcę go stracić pierwszego dnia wolności. Muszę jeszcze wystąpić na koncertach disco polo, zostać sławną wilczą piosenkarką, założyć duet, trio czy coś w tym stylu. Ja nie mogę umierać. Dobra trochę przesadziłam z marzeniami. Słyszałam i czułam, że biegnie za mną. Zaczęłam się rozglądać w nadziei, że zobaczę jakiegokolwiek wilka, który mi pomoże. Nic jednak takiego się nie zdarzyło. Co dokładnie widziałam: drzewo, drzewo, drzewo, drzewo, krzak, drzewo, drzewo i tak dalej. Już miałam zamiar drzeć się pomocy, ale przypominałam sobie spotkane wilki. Zaczęłam biec w ich stronę. Gdy już prawie wpadłam na polanę poczułam jak obcy łapie mnie za skrzydło i ciągnie w swoją stronę. Zamachnęlam tym wolnym i przeturllaliśmy się na środek polanki. Wilki, gdy zobaczyły mnie i obcego wyglądały jakby były z kamienia. Oj, chyba nie tylko ja się go boję..
-Dorwałem cię- warknął i zerwał mi karaoke z szyi.
Nie wiem co mi się stało, ale wtedy zawładnął mną gniew. Zepchnęłam wilka z siebie robiąc tornado. Wykorzystałam chwilę i z powrotem założyłam karaoke, które się włączyło. Nie wiedziałam, że ma wbudowane radio. Co dokładnie leciało:
Bujaj się bujaj się nie zobaczysz więcej mnie, bujaj się bujaj się tak bez końca,
i ja też bujam się nie zobaczysz więcej mnie, bujam się bujam się tak bez końca!

O Boziu disco polo 0.0 Już kocham to karaoke. Nikomu nie oddam. Moje.Gdy trąba powietrzna zniknęła, a muzyka ciągle grała wilk znów skoczył. Mój gniew minął i znów byłam bezbronną wilczycą, która nie umie walczyć. Skoczył na mnie, a ja nie zdążyłam zrobić uniku. Jedynym co mi pozostało było tylko jedno.
- Pomocyy.... Zawyłam w nadziei, że ktoś ze ,,skamieniałych'' obserwatorów mi łaskawie pomoże, a radio grało dalej.
Bujaj się, bujaj się.....

^Emily^

No pierwszy post mam nadzieję, że was nie zanudziłam. Tytuł dziadowy, ale nie mogłam nic wymyślić. Pierwsza piosenka, która przyszła mi na myśl. Może trochę nie pasuje, ale co tam. Ważne, że disco polo. Tak ja obiecałam karaoke załatwione :D Connor ja też skorzystałam z drugiej formy twego zachowania. Help!!!!

czwartek, 12 września 2013

Dzień jak każdy. Na pewno?

Dziś tak jak jutro nie powtórzy się dwa razy,
więc nie marnuj dnia, tylko ciesz się nim i tym co jest teraz.

Następnego dnia wyszło piękne słońce. Niebo miało odcień delikatnego błękitu. Nie widać było żadnej chmurki. Chociażby jednego, małego, białego obłoczka. Wyszłam przed jaskinię, aby napawać się słonecznym dniem. Wczoraj gdy się zbudziła z głębokiego snu, Anubis nie było już przy niej. Teraz już sama nie wiedziałam co ma myśleć o swojej siostrze. Pomogła jej. Może jednak nie jest taka zła?
Wczoraj trochę rzeczy mnie ominęło. Reili miała dość ciekawą potyczkę z Joysellem, jak się okazało przez swoją uprzejmość wpadła w małe tarapaty. Ciekawe dlaczego tak w ogóle Joysell jest taki zły. 
Rozglądnęła się po watasze. Kogo by tu najlepiej zapytać? Anubis odpada- też mało wie, a po ostatnim incydencie jakoś nie zamierzam z nią rozmawiać o takich rzeczach. Scythe i Lucy też zapewne nie wiele mi powiedzą, a znając Reili, zacznie opowiadać wszystkie potyczki z nim, zanim przejdzie do sedna. A może Connor?! Tak. Od niego może uda mi się uzyskać sensowną odpowiedź. Chociaż jeśli tak dobrze się zastanowić, to od wczoraj wygląda trochę nieswojo. Może źle się czuje? Hm...
Moje myśli były jak worek Mikołaja bez dna. No ale świąt, ani zimy ani widu ani słychu, więc na razie oddalmy ten świąteczny klimacik ;D. Wróciła do jaskini. W kącie leżał Connor, jednak było widać że nie spał. Podeszłam po cichu z tyłu. 
-Connor...-zaczęłam.
-AAAaa!-zawyl z zaskoczenia. Podskoczył i uderzył się o ścianę jaskini. Masował sobie obolałą głowę. 
-Nic ci nie jest? -zapytałam. 
-Nie-ee-odpowiedział trochę podenerwowanym tonem. 
-Na pewno wszystko w porządku?- zachowywał się trochę dziwnie.
-Taaa-aaak. Co cię sprowadza...?-zapytał jednak zdawało mi się, że w oczach ma tylko plan ucieczki.
-Wiesz moze czemu Joysell jest taki... 
-Joysell?! Aaa! -krzyknął i zwinął się w kłębek. Cały drżał. - zostawcie mnie...zostawcie mnie...ja nie jestem...nie....zostawcie mnie...-jęczał. 
-Connor to tylko ja! -krzyknęłam. Mój głos musiał do niego dotrzeć gdyż przestał się trząść. 
Lepiej już pójdę... Jak pomyślałam tak zrobiłam. Położyłam się na gorącym kamieniu i zasnęłam otulona przez promienie słońca. W mojej głowie powstało drugie pytanie. Co się stało z Connorem?!
~♥~
Notka tak jakby o wszystkim i niczym, ale jest ;D 
Tak jak obiecałam, dałam swoje ''BU!'' i skorzystałam z drugiej opcji charakteru Connora ;D
~Sibunka

środa, 11 września 2013

Jednorożec

Jedna jedyna myśl, która w tym momencie zapalała mi się w głowie niczym czerwone światełko - "uciekaj".
Stałam jak wryta niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Joysell najwidoczniej coś wyczuł, gdyż zaczął intensywnie węszyć. Szybko wskoczyłam w najbliższe, wysokie krzaki i obserwowałam go na wstrzymanym oddechu. Basior podszedł dość blisko i rozejrzał się. Był dokładnie na wyciągnięcie mojej łapy, więc jeden, nieostrożny ruch i może ze mnie zostać dywanik.
        Nagle wszechobecny kurz i pył spowodował u wilka napad kichania.
- Na zdrowie. - Palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Z-Znaczy chszzzzzszzz... - Zaszeleściłam jak prawdziwy, najprawdziwszy krzak, który szeleści. Wilk warknął i rzucił się na mnie. W ostatniej chwili zdążyłam wyskoczyć z zielonego gąszczu na suchą ziemię.
- Więc to ty. - Prychnął z jadowitym uśmieszkiem na pysku.
- No pacz ci no jaka niespodzianka! Ha, no nawet się nie spodziewałam ciebie tutaj! - Uśmiechnęłam się nerwowo. Wilk wydał z siebie głośne warknięcie i ponownie rzucił się na mnie. Zdążyłam jednak w samą porę uskoczyć, a Joysell najadł się tylko piachu. Wyczarowałam mocne pnącza, które unieruchomiły go, podczas gdy ja dałam nogi za pas.
- Miłej zabawy, przykro mi, ale nie mogę zostać, jeszcze dużo spraw na mieście! - Odkrzyknęłam w czasie biegu instynktownie wymijając przeszkody. Słyszałam zmagania Joysella z pnączami, które po krótkiej chwili puściły, a wilk podążył moim tropem. Zatrzymałam się na chwilę, gdyż w oddali zauważyłam znaną mi sylwetkę.
- Connor! - Zawyłam, dobiegając do niego. Wilk spojrzał się na mnie zdziwiony. Ja bez większego namysłu wdrapałam mu się na plecy.
- Ratuj! Nie chcę być dywanikiem! Jestem za młoda, za piekn... No dobra, piekna to nie ale za młoda, żeby umierać! - Wydarłam mu się do ucha. Connor skrzywdził się lekko.
- Ciszej nieco... Słuch mi się jeszcze przyda.
- A no, przepraszam.
- To gdzie cię kto goni?
- Joysell! No bo ja mu kulturalnie na zdrowie mówię, a ten mnie chcę potyrpać! Ale chyba się mnie wystraszył, bo już mnie nie goni! Ha! Odważna ja! - Wilk spoglądał na mnie jeszcze przez krótką chwilę, a następnie pacnął się łapą w łeb.
- Powiedziałam coś nie tak? He?
- Nie, jest okej. - Westchnął i odwrócił się i zaczął powoli odchodzić. Zdziwiona podażyłam za nim podskakując co chwilę, na co on praktycznie nie zwrócił uwagi.
- Dosypali ci coś do jedzenia? Zły dzień? A może nie jadłeś śniadania?
- Nie... - Odparł, idąc dalej ze zwieszonym łbem. Przysiadłam na chwilę, przekrzywiając śmiesznie głowę na bok, dalej obserwowałam wilka. Connor przeszedł jeszcze parę kroków, po czym ułożył się pod jakimś drzewem.
       Po chwili dopiero również wstałam. Wskoczyłam na drzewo i ułożyłam się na nim wygodnie. Może ma po prostu zły dzień. Jak ja mam zły dzień, to zawsze śpię. Może to głupie, ale mi pomaga. On niech się więc prześpi, a ja będę stróżować. Odważna Reili na posterunku!
        Śniło mi się, że jestem w jakiejś przedziwnej krainie. Znaczy kraina była okej. Ogólnie rzeczka z czekolady, cukiereczki na drzewach, jakieś różowe chmurki i tym podobne. Nawet zwierzątka fajne były. Widziałam krzyżówkę krokodyla i orła, ryby i żółwia, różowe bociany? No żyć nie umierać. Przeszłam parę kroków i wpadłam wprost do rzeki z czekolady. Pełna szczęścia i niepełni rozumu zaczęłam chlipać czekoladkę. Nie wiedziałam zupełnie co robię, chociaż czekolada dobra. Nagle pojawił się jednorożec. Rzygam tęcza normalnie. Podszedł on do mnie i wtedy... Obudziłam się, gdy przywaliłam o twardą ziemię. Jęknęłam przeciągle i otrzepałam się z kurzu. Kątem oka zauważyłam sylwetkę Connora, która była nadal w tym samym miejscu. Westchnęłam i ponownie wdrapałam się na drzewo. Może tym razem dośpie do rana.

~ Reili~

No to ten ja tu notke publikuje, żeby już kolejki nie trzymać :D Connor mam nadzieję, że chociaż w 1% dobrze opisałam twój charakter i dywanika ze mnie nie zrobisz, bo jeśli będą jakieś zastrzeżenia, to mów ;) I z góry przepraszam za wszystkie błędy :)

Emily


Imię: Emily
Płeć:Samica
Wiek:2 lata
Historia: Pochodzi z watahy płonącego wiatru. Wataha ta znajdowała się w kotlinie Uru. Była jedyną wilczycą, która posiadała jakieś moce. Gdy miała rok ludzie, którzy od dawna obserwowali wilki zabili watahę, a ją ze względu na skrzydła i moce zabrali do laboratorium. Poddawali ją różnym bolesnym testom. Przez to jej skrzydła stały się częściowo metalowe i w niektórych miejscach ostre jak brzytwa. Trzymana w klatce nie mogła biegać i ćwiczyć, wiec powoli zapominała jak się poluje i walczy. Rok później wszystko się zmieniło. W laboratorium wybuchł pożar. Naukowcy uciekali z budynku zostawiając tam badane zwierzęta. Tylko jeden praktykant zlitował się nad stworzeniami. Wypuścił je, a one rozbiegły się po kotlinie. Emily uciekła w stronę lasu, który wyglądał jej na przyjazny.
Moce: Powietrza i wody
Charakter: Jest nieśmiałą wilczycą. Trudno zdobyć jej zaufanie, które straciła w laboratorium. Jest miła i wesoła. Jest też trochę naiwna i strachliwa. Jednak gdy niebezpieczeństwo grozi jej przyjaciołom jest odważna i zrobi dla nich wszystko. Nie jest samotniczką, ale czasem woli pobyć sama. Jest wrażliwa, łatwo ją obrazić. Na, niektóre obrazy potrafi uciec z płaczem, ale woli się odgryzać lub nie reagować na tego, który ją obraził. Jest też szczera. Bywa, że musi kłamać, ale stara się jak najrzadziej. Jest też strasznie współczująca. Zna się lekko na opatrywaniu ran. Uwielbia pocieszać, podnosić na duchu i pomagać. Panicznie boi się ludzi. Lubi pływać, latać, biegać, skakać. Jej ulubionym zajęciem w wolnym czasie jest jednak śpiewanie(ale twierdzi, że fałszuje).
Cechy charakterystyczne: skrzydła gdzie nie gdzie metalowe, niebieskie znaki
Ciekawostki: Rok w laboratorium spowodował, że nie potrafi walczyć. Z polowaniem jeszcze sobie jakoś radzi. Posiada instynkt, który pozwala jej rozpoznać czy ktoś ma dobre czy złe zamiary. Nazywa go ,,Zmysł wróg-przyjaciel’’.
Witam wszystkich bardzo serdecznie :)
Mam nadzieję, ze wszystko dobrze uzupełniłam.


niedziela, 8 września 2013

Pan Psychiczny

- Panowie nie bijcie się. W każdym razie nie przy mnie - oznajmiłem wskakując między nich. Spojrzeli na mnie ślepiami, które ciskały błyskawice, a ja stanąłem dumnie, wypiąłem klatę i powiedziałem. - Najpierw musicie rozszarpać mnie.
- Nie ma problemu - warknął Lanay, zabijając wzrokiem Tronido. Spojrzałem na niego z wyrzutem.
- No dzięki kuzynku - oznajmiłem obrażony.
- Nie jestem twoim KUZYNEM! - wrzasnął wściekle. Burza, na którą się zbierało od jakiejś godziny zabrzmiała głośno. Pierwsze błyskawice przecięły niebo. Przerażony spojrzałem na smoka, który wpatrywał się w chmury z nieprzeniknioną miną. Kilka metrów ode mnie strzelił piorun. Huk jaki się rozniósł był ogłuszający. Lanay wciąż dyszał wściekłością, ale jaszczur nie zwracał na niego uwagi.
- Hihihihihiihhihihiihihihi - zacząłem chichotać. I wtedy piorun strzelił tuż obok Wiewióreczki. Wilk spojrzał na mnie przerażony, a  ja zacząłem chichotać jak wariat. Błyskawice przecinały niebo, a deszcz i wiatr uderzały w nas z niewiarygodną mocą. Rozpętało się piekło. Drzewa wyrywał wiatr, pioruny waliły. Trzy moce złączyły się ze sobą, tworząc śmiercionośną nawałnicę. Ogromne fale zalewały plażę. Moje łapy zanurzone w niej były od początku, aż do końca, a ja wciąż nie potrafiłem przestać się śmiać. Tronido szybko ruszył w las, aby uniknąć deszczu, a Lanay razem z nim. Wciąż chichocząc pobiegłem za nimi. Masakra na kółkach. Jelenie, sarny, dziki, wiewiórki, szczury, myszy i inne cuda na kiju. Wszystkie zwierzęta kryły się przed burzą w jaskiniach, norach, na drzewach. Głośny grzmot rozbrzmiał tak jakby tuż nad nami. Na moment przestałem chichotać, ale wtedy wybuchłem tak donośnym śmiechem, że nic nie było w stanie mnie powstrzymać.
- Connor! Przestań do cholery! - wrzasnął Lanay przerażony. Piorun powalił jedno z większych drzew tuż obok niego.
- Hahahahahah! A-ale hahaaha ja hahhaha nie moge hahahahhaa - wyjąkałem. W moich oczach pojawiły się łzy. Płakałem ze śmiechu.
- Przez twój śmiech jest jeszcze gorzej! Zamknij się! Kontrolujesz tę burzę! - krzyknął i z całej siły przywalił mi w twarz. Upadłem, ale dalej chichotałem.
- Widzisz? - powiedział Tronido. - Posiadacie tę umiejętność. Połącz ze mną siły, a powstrzymamy go od dalszych zniszczeń. On nad tym nie panuje. Nie może przestać się śmiać, a ty dalej jesteś niesamowicie wściekły prawda?
- Tak, no i co z tego? - Lanay przekrzywił lekko łeb i spojrzał nieco zagubiony na smoka.
- Wasze i moje emocje oddziałują na tę burzę. Uspokój się, a jej moc znacznie osłabnie. Connor! Słyszysz mnie?
- Hihiihi nooo hihihiihhiih - odparłem wciąż się śmiejąc.
- Pamiętasz jak wywalili się z watahy? - zapytał, szczerząc się złośliwie.
- No hahahahaha. Najzabawniejszy dzień w moim życiu hahahahhaa - odparłem ucieszony.
- Pamiętasz jak wołali na ciebie Syn Zdrajczyni?
- Zamknij się! - warknąłem wściekle. Zerwałem się z ziemi i spojrzałem na niego tak podle jak tylko umiałem.
- Ach więc pamiętasz? Jak uroczo. Powiem ci, że to prawda. Twoja matka była zdrajczynią - oznajmił wciąż złośliwie się szczerząc. Burza zaczęła cichnąć. Spojrzałem na niego przerażony. Zacząłem cofać się w głąb lasu.
- Connor? - Lanay spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie podchodź do mnie - odparłem. W mojej głowie szalała burza myśli. To prawda? Zacząłem się trząść.
- Tak Skuniś. Pamiętasz jeszcze jak cię tak nazywali? A dzień później wywalili z watahy za czyny twojej matki. Zdrajczyni. - Ten smok chyba nie miał serca. Jego lodowate spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Spojrzałem na niego przerażonymi, wielkimi gałami, a potem uciekłem w las. Nie chciałem go więcej widzieć na oczy. Nigdy. Biegłem długo, aż wreszcie padłem wyczerpany pod jakimś drzewem. W oddali słyszałem głosy. Lanay? Amree? Reili? A może Lila? Nie wiedziałem. Z wielu ran na moim ciele płynęła krew. Kaleczyłem się o różne krzaki i drzewa podczas biegu. Zwinąłem się w kłębek i zasnąłem wciąż drżąc.

Tak więc Connor jest okaleczony psychicznie i proszę zrobić z niego w kolejnych notkach przerażonego i nieufnego wilka, który czasami gada od rzeczy ;) Dziękuję za uwagę i wybaczcie, że tak długo. Nie miałem po prostu czasu ;(