wtorek, 31 grudnia 2013

Szczęśliwego Nowego Roku

A więc tak, kochani, patrzcie kto się odzywa.
No więc... na początku życzę każdemu z Was Szczęśliwego Nowego Roku, niech nowy 2014 rok okaże się lepszy od tego (albo jeszcze lepszy, jeśli ten był już dobry).
A teraz nieco gorsza wiadomość... wraz z Amree odchodzimy z Watahy. Tak, wiem, co my sobie myślimy, szczególnie ja, założycielka bloga, ale... to już nie jest to samo. Chyba już pisanie z perspektywy magicznego wilka nie jest dla nas.
Tak więc blog nadal pozostaje, ale pod Waszą opieką, jeśli chodzi o rozgrywającą się akcję. My będziemy tylko zajmować się sprawami administratora. Reszta należy do Was.
Przykro nam, że tak to wyszło, ale chyba sami domyślaliście się, że to już dla nas koniec.
Weny życzymy!
Lila i Amree

Ślizgawka na jeziorze

-Ale mi się nie chce iść dalej!- krzyknął Eskel po raz tysięczny.
Położyłam po sobie uszy. Kiedy on przestanie jęczeć. Hmmmm..... Której to już przerwy żąda. Chyba dziesiątej. Tylko Kris umie iść cicho i nie narzekać.
-Przeeeerwa! Żądam przerwyyy!- krzyknął po raz kolejny i usiadł na ziemi.
-A kopniaka na rozpęd chcesz!?- spytałam zdenerwowana.
-Nie! Ja chce przerwę!
-No to tu zostań! Nie każe ci za sobą iść.- powiedziałam i poszłam w krzaki.
Kris szedł obok mnie. Miałam nadzieję, że plan wypali. Es niby taki odważny, ale nie lubi zostawać sam. Więc pewnie zaraz przyleci. Po chwili usłyszałam jak ktoś przedziera się przez krzaki. Obok mnie przeleciał Eskel. Plan wypalił. Yeah. Wilczek siadł na moim szlaku.
-STOP.- krzyknął.
-Czyli chcesz kopniaka. - powiedziałam i kopnęłam go z całej siły.
Poleciał przez krzaki. Weszłam w nie i stanęłam przed leżącym na ziemi Eskelem. On się podniósł i rozejrzał. Ja z resztą też. Byliśmy przy zamarzniętym jeziorze. Więc pewnie i na plaży.
-Tu możemy zostać?- spytał cicho Es, a Kris powtórzył.
Kontra dwóch braci nie mam szans więc się zgodziłam. Es usiadł , a Kris pobiegł poślizgać się na lodzie. Postałam chwilę i ruszyłam w stronę jeziora, by dołączyć do Krisa.
Es patrzył na nas cały czas. Chyba też chciałby się pobawić. Po chwili wstał i poleciał do nas. Zaczął się ślizgać.
-Bolały cię łapy.- powiedziałam.
-Już nie bolą.- odpowiedział.
-No to idziemy dalej.
-NIE!
Zaśmiałam się. Spryciarz mały. Ślizgałam się w okół braci. Trzeba ich pilnować. Przydałaby się opiekunka, miałabym w końcu trochę czasu dla siebie. Tak. W końcu poleniuchować. Nagle Es wpadł na Krisa.
-Mówiłam nie ma wywalania, bo inaczej pójdziemy dalej.- upomniałam Eskela.
-Dobraaa....- zakończył Eskel i pomógł Krisowi wstać. Kręciłam się w okół braci to dalej to bliżej. Zrobiłam kilka obrotów i znowu po prostu ślizgałam w kółko. Kris i Eskel jeździli i co jakiś czas się wywalali. Ale pomagali sobie wstać. Głównie wypadki były wynikiem wpadania na siebie młodych. Ślizgaliśmy się i nagle usłyszeliśmy w oddali krzyki i śmiechy. Kris schował się za mną, a Es stanął obok. Rozejrzałam się. W oddali na jeziorze zauważyłam wyspę. Dostrzegłam też kilka biegających kształtów. No to fajnie. Co jeśli to są złe wilki lub wilczyce. Będzie problem. A ja ich nie chce.
-Mogę iść przyjrzeć się bliżej??- spytał.
-Nie.- odpowiedziałam.
-Ale czemu?
-Bo nie. Co jeśli cię złapią.
-Nic mi nie będzie. Polecę siądę na drzewie, popatrze trochę i wrócę.
-Nie.
-Dobra lecę.-wzbił się do lotu.
-Powiedziałam nie!- krzyknęłam ale on już poleciał.
Obserwowałam go uważnie. Leci. Siada na drzewie. Zniknął mi z oczu przez te głupie gałęzie. Stałam spięta. Żeby się tylko nic mu nie stało.  Nagle zauważyłam jak coś spada z drzewa, na którym siedział. Na wyspie wszystko ucichło. Pewnie go zauważono.
-Eeelsaaaaa!- krzyknął z wyspy Eskel.
-No świetnie. Znowu muszę tego smroda ratować.- powiedziałam cicho i zaczęłam iść powoli i cicho po lodzie w stronę wyspy. Kris też cicho szedł obok mnie.

Elsa
W końcu coś napisałam. Weny brak xP ale taka cisza że szok... Ludzie co z wami! Żyje ktoś? Któraś z tych co są na wyspie może to kontynuować :) jak coś to ja kontynuuje... jeśli żadna nie będzie chciała....

czwartek, 26 grudnia 2013

Świąteczne drzewo i zabawy w śniegu

Obudził mnie chłód wpadający do jaskini. Podniosłam głowę i rozejrzałam się. Reszta spała. Tylko Reili nie było. Przy wejściu zauważyłam trochę śniegu. Zerwałam się z miejsca i wybiegłam na zewnątrz. Świat wyglądał cudnie. Wszędzie śnieg. Drzewa białe, ziemia biała i jezioro białe. Reili skakała w około. Czemu mnie nie obudziła?! Ulepiłam małą kulę i zaczęłam ją toczyć.
Jest śnieg. Trzeba to uczcić lepiąc bałwana.
- Pomoge ci! - zawołała radośnie Reili, merdajac ogonem.
-To lep drugą kulę!- odkrzyknęłam wesoło i dalej toczyłam największą kulę.
- Okej, okej! - Zaśmiała się czarna wadera.
Turlałam kulkę po śniegu. Nagle poczułam jak coś zimnego uderza w moją głowę. Usłyszałam śmiech Reili i spojrzałam na nią.  Zwaliłam śnieg z czoła. Zrozumiałam co się stało. Podbiegłam do drzewa pod, którym stała czarna wilczyca. Wdrapałam się na nie i zaczęłam trząść gałęzią, która była nad waderą. Śnieg na niej zgromadzony z dużą prędkością zaczął spadać na nieświadomą niżej Reili. Zaczęłam się śmiać.  Po chwili śnieg przygniótł ją do ziemi. Reili jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, a następnie wybuchła głośnym śmiechem. Szybko zlazłam z drzewa i zaczęłam się turlać w śniegu ze śmiechu. Reili również śmiała się i próbowała wyjść ze śniegu, w którym była. Wstałam i otrzepałam się ze śniegu. Pomogłam przyjaciółce wydostać sie z zaspy. Nagle z jaskini wyszła reszta.
-Czemu jak się budzę słyszę wasze śmiechy?- spytała Ana.
-Bo masz uszy!- odparłyśmy z Reili zgodnie.
Szybko chwyciłam śnieg i zrobiłam kulę. Nie celując rzuciłam nią w Gretę. Czemu ona się schyliła!? Zamiast niej trafiłam Sibunę. Ona łapą oczyściła oczy, na które poleciało najwięcej białego puchu. No to.......
-Wiać!!- krzyknęłam i zaczęłam uciekać.
Sibuna biegła za mną. Gdzie się schować, gdzie się schować. Mój mózg szukał pomysłu. Moje oczy również błądziły po okolicy. Odwróciłam się. Dalej za mną biegła i mnie doganiała. Na następny raz. Nie celuj w Sibune. Trza zapamiętać tę regułę. Nagle mnie dorwała. Mój mózg jednak miał już pomysł.
-Stój! Nie możesz mnie bić i dręczyć!- krzyknęłam.
-Niby czemu?- spytała mnie, a w jej oczach widać było chęć na łaskotkowe tortury.
-Bo... bo są święta. Nie można się bić. Jest taryfa ulgowa.
-No dobra odpuszczę ci.
- A jeśli tak! To trzeba zebrać wszystkie wilki lasu i ubierać choinkę!
Razem z resztą pobiegłyśmy w gąszcz drzew. Zwołać trzeba wszystkich. Nawet tych, których nie znamy. Po dwóch i pół godziny wszyscy byliśmy na dużej polanie. Stało już na niej piękne drzewo. Będzie ładna choinka. Wszyscy zaczęliśmy stroić pełne igieł drzewo. Ci co mieli skrzydła stroili najwyższe gałęzie. Ci co nie mieli brali się za dolne. W około śpiewane były kolędy. Składane życzenia. Jak ja kocham ten czas. Ciekawe co dostanę od pana z białą brodą. Do naszej wesołej świątecznej grupy dołączyła jakaś wadera. Znam już tu wszystkich, a jej nie. Trzeba się zapoznać.
-Wesołych Świąt- przywitałam się.- Jestem Nina.
-Wesołych Świąt.- odpowiedziała- Nazywam się Tanja Dijamora.
-Miło mi i witam cię w krainie radosnych świąt!- krzyknęłam.
Tanja dołączyła do strojących choineczkę. Zauważyłam, że..... Amree. Tak Amree gada przy krzakach z kimś jeszcze. Taaak. Kolejny gość. Z krzaków wyszedł kolejny wilk. Wyglądał mi znajomo. Mózgu. Znajdź informacje o nim. A no tak... To ten, na którego wpadła Emily. Quig.. Nie... Qiun.. Jakoś tak.. A Quinn już pamiętam gościa. Dołączyłam do reszty. Minęło kilkanaście minut i choinka była ubrana. Ale odlotowa. Moje paczałki wychodzą z orbit. Taka piękna. Taka kolorowa, taka świecąca, taka piękna, taka duża, taka kolorowa. Ups. To już było.
 
 Usiadłam obok reszty i patrzyłam ma drzewo. Wszyscy zaczęliśmy składać sobie życzenia. Trzeba coś wymyślić. Zaczęłam składać każdemu po kolei unikalne śmieszne życzonka. Gdy wszyscy dostali już ode mnie te wywołujące śmiech wierszyki usiadłam z boku. Jaka ja szybka. Gdy wszyscy złożyli sobie życzenia zaczęliśmy śpiewać kolędy. Ja i Reili najgłośniej. Później rozmowy, pogawędki i zabawy. Może bitwa na śnieżki. Nieee, bo znowu trafię kogoś groźnego. No to może w końcu ulepię bałwana. Nie nie chce mi się. W końcu zaczęłam wtrącać się w różne rozmowy. Wszyscy byli szczęśliwi i weseli. Tak. Gdyby wszyscy byli tacy codziennie. Życie byłoby piękne. Bardzo ładne. W końcu usiadłam spokojnie i zapatrzyłam się w choinkę. To najfajniejszy dzień w moim życiu. A teraz znam jeszcze tyle wilków i wilczyc, że wiem kogo mogę odwiedzać.

(: Nina :)
Jak ktoś chce to może pociągnąć jeszcze temat :D
A i życzonka ode mnie:

Wesołego Jajka! Oj, to nie ta bajka.
Przepraszam pomyłka - miała być choinka.
Wesołego ostatniego dnia świąt i sylwestra :)

Święta, święta...

Otworzyłem oczy i ujrzałem po kolei: jezioro, trzcina, plaża, kamyk, drzewo, krzak, krzak, drzewo, drzewo, krzak, śnieg i ooo... myszka. Uciekła. Głupia. I co ona sobie myśli? Dobra stop! Gdzie Tanja? Zacznijmy od tego może. Zacząłem węszyć i szybko złapałem trop. Biegiem ruszyłem w tamtym kierunku i nagle moją przednią łapę przeszył ból .Upadłem, przekoziołkowałem przez coś futrzastego i wpadłem w krzaki. Bosko. Świetny początek dnia. Wygrzebałem się z dzikiej róży cały pokaleczony. Otrząsnąłem się gwałtownie i poczułem jak kilka setek kolców odrywa się od mojego ciała, powodując okropny ból. Warknąłem wściekle przez swoją własną głupotę. Opanowałem się i ujrzałem... Tanję, a obok niej grubego jelenia:
- Wybacz - powiedziałem, spoglądając na nią niepewnie.
- W porządku. Nic nie było - odparła z uśmiechem. - Gdzie się tak spieszyłeś?
- Spanikowałem i zacząłem cię szukać - oznajmiłem również się uśmiechając. 
- To brawa za spostrzegawczość - powiedziała i rozchichotała się. Również zacząłem się śmiać, a po chwili uspokoiliśmy się. Nie do końca wiedziałem z czego się śmiejemy, ale do szczegół. - Chcesz? W sumie i tak wlokłam go na plażę, ale nie widzę przeszkód, żeby zjeść go tutaj.
Mówiąc to, patrzyła się na jelenia. Również spojrzałem na zdobycz i usłyszałem dziwne burczenie. Rozejrzałem się niepewnie. Nie byłem zdolny do walki po ostatnim starciu. Wciąż osłabiony. Po chwili zorientowałem się, że dochodzi z mojego brzucha. Tanja zaczęła się ze mnie śmiać, a ja wciąż w szoku wpatrywałem się w falującą powierzchnię mojego ciała. Po chwili ogarnąłem się i zacząłem jeść. We dwójkę pochłonęliśmy całego jelenia. Wtem do moich uszu dopłynęły jakieś dziwne dźwięki wydawane przez stadko jakichś wilków. Spojrzałem na waderę zdumiony, ona na mnie. Ruszyliśmy w kierunku dźwięków. Moim oczom ukazała się skąpana w kolorowych światełkach polana. Na jej środku stała choinka, którą przyozdabiały chyba wszystkie wilki z tych lasów. Jakiś mały, rudy, czarny z białym paskiem, czarna z zielonymi znakami, te wszystkie małe, co spotkałem, po tym jak jedna z nich we mnie weszła, jakaś rudo-brązowo-złota, jeden z zieloną grzywką, drugi z czarną, z turkusowym językiem. Wszyscy szykowali choinkę, jedzenie, sprzątali, wszystko było ładne. Cały czas ktoś składał sobie życzenia "Wesołych świąt". Masakra. Co tu się dzieje?! Spojrzałem zdumiony na Tanję, a ona jak urzeczona wyszła na polankę i natychmiast rzuciła się w wir przygotowań. Stałem jak wryty, kiedy podszedł do mnie bordowy wilk z czarną grzywką i oznajmił spokojnym głosem:
- Możesz wyjść, są święta! 
- Co jest?
- Święta - odparł. - No co ty nie wiesz, co to? To powiem ci tak. Masz taryfę ulgową przez 3 dni. Nikt cię nie zaatakuje, nie ruszy, nie wyzwie, bo wszyscy muszą być dla siebie mili. Nie powiem, że mi to pasuje, ale może być fajnie. 
Spojrzałem na niego niepewnie i powoli wyszedłem z krzaków. Rozglądnąłem się niepewnie, ale wszyscy byli tak zajęci, że nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Jedno, wielkie "WTF?!". 

____
To se tam kończcie. Magia świąt tralalala xd Nie chce mi sie dalej. 

środa, 25 grudnia 2013

Wspomnienia.

Wybaczcie, że tak długo nie pisałam. W ogóle się nie odzywałam  ani nic. Ale nie martwcie się, nie zapomniałam o Was. Za rekompensatę  wstawiam tu "trochu" dłuższą notkę. (Proszę, nie zabijcie mnie od razu >.<) I mam w zwyczaju (pewnie głupi, ale trudno), że najpierw piszę notkę, a potem zgłaszam się do kolejki. I dlatego tak wyszło. Jeszcze raz przepraszam.
_______________________________

 W gęstym lesie unosiło się pełno dymu, płonęło wiele drzew na wzorze pierścienia. 
Co się tu wydarzyło? Kto spowodował pożar? 
Odpowiedź znają dwie wilczyce. Jednak nie, jedna. Ta druga, nawet gdyby chciała, nie może powiedzieć. 
Umarła.
Wadera stała przed  młodą wilczycą, a trafniej mówiąc-jej martwym ciałem. Z oczu płynęły jej słone łzy, które spadały na zmarłą. Rozpaczając nad nieboszczykiem, jej ucho na czas nie zdołało zlokalizować zbliżające się kroki. Grupa trzech wilków zbliżało się do niej niby cienie. Paczka stanęła paręnaście metrów od niej.

-No, no, a kogo tu widzimy? Nasza panna a la włóczęga?-odparł przywódca grupy, szary wilk-Jaxom.
 Usłyszawszy go, wadera znieruchomiała. Jej źrenice zważyły się maksymalnie. Znała ten głos bardzo dobrze, więc z lekka jej sierść na grzbiecie się zjeżyła. Prawie niezauważalnym ruchem odwróciła łeb ku nim.
Oni patrzyli na nią wzrokiem pokazujący pogardę, może i nieufności. Ona zaś wpatrywała się, niczym nie ukrywając swych uczuć do nich-nienawiści.
 -Wy... czego ode mnie chcecie? Co ja wam takiego zrobiłam? I dlaczego zabiliście ją! Ona nic nie zrobiła!-odparła zdławionym krzykiem. Wymawiając ostatnie zdanie odwróciła głowę w kierunku martwej. Mimo woli z jej oczu spłynęły kolejne łzy.
-Och, przecież sama wiesz bardzo dobrze. Masz to, czego my potrzebujemy. A dopóki nam tego nie oddasz, pozabijamy wszystkich, kogo poznasz.-uśmiechnął się tryumfalnie. -O niewinnych się nie martw, ich  czeka to samo.
 -Jak śmiecie!...-nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej następny- Sardonyx
- Na twoim miejscu, nie unosił bym się tak. -tutaj znacząco popatrzył na wilczycę z ich grona-Vexę. Zza siebie wyjęła mały  przedmiot będący poszukiwany przez nią od wielu lat. Zielony kamień szlachetny, zwany szmaragdem.
-Jak wy to...Skąd wiecie!?-wilczyca nie mogła znaleźć słów.
-Wiemy o tobie wszystko. Bądź grzeczną waderką i nie sprawiaj nam kłopotu.
 Wadera nic nie odpowiedziała, jedynie jej wzrok był przesycony jadem nienawiści. Wtem wilczyca usłyszała ledwo, ale jednak-cichy, krótki jęk. Przez chwilę smutki wilczycy w jednej chwili odparowały. "Ona żyje, ona żyje"-krzyczały w niej myśli. Niestety, odruch życia zauważyli i jej nieprzyjaciele. Vexa uśmiechnęła się nikczemnie. Wpatrywała się w półmartwą.
  Na pewno miało to wiązek z wydarzeniami, które potoczyły się dalej.
U rannej dało się zauważyć jakby drgawki. Jej oddech był nierówny, płytki. Widać było, że każdy dla niej ruch był jak uderzenie kata. Dla jej przyjaciółki stojącej koło niej wszystko było jasne.
-Przestańcie do jasnego!-krzyknęła przerażona.
-Przecież to dopiero początek-odparł Jaxom. Potem wymownym spojrzeniem popatrzył na Sardonyxa.
   On, wziąwszy kamień od Vexy podał go przywódcy paczki. Szary podrzucił szmaragd do góry i jednym ruchem  rozbił go na milion kawałków. Wilczyca stała przerażona, nadal nie wierząc w to co się wydarzyło.
-Vexa, kończmy to przedstawienie.-odparł znudzony.
   Z ledwo żywej wilczycy wydobył się ostatni krzyk. Teraz było pewne,że już nie żyje.  Paczka wilków (zwanymi Pogromcami Szkodników) odeszli, zostawiając rozbitą wewnętrznie waderze samej sobie.
***

  Słabe promienie światła przebijały się do małej nory, gdzie spędziłam noc. Tańczące płomyki światła po żmudnych próbach w końcu wygrały, wybudzając mnie z koszmaru. Westchnęłam. Kolejny dzień pełen wrażeń i niespodzianek. Ciekawe, kto tym razem spróbuje mnie zabić, pomyślałam.
   Przez kolejne minuty próbowałam się zmusić do wyjścia i jednocześnie delektowałam się chwilą błogości. Chcąc nie chcąc, w końcu wstać musiałam. Burczenie w brzuchu robiło się coraz bardziej nie do zniesienia. Ostrożnie wyjęłam łeb z norki. Wchłaniałam wszystkie informacje z zewnątrz. Wiatr nie przyniósł żadnych gróźb a odgłosy przyrody nie zdradzały przykrej niespodzianki. Wydawało się, że każde zwierze, źdźbło trawy, żywioły są zajęte swoim własnym życiem, nie przejmujący się w ogóle moją osobą. Jednocześnie czułam więź do otaczającej mnie przyrody.
   W końcu wyszłam. Słuchem starałam się odnaleźć najbliższy zbiornik wody. Znajdowało się paręset metrów od mojego chwilowego noclegu. Zaspokoiwszy pragnienie, czas było znaleźć coś do jedzenia. Jednak nie zrobiłam tego od razu. Usiadłam i nasłuchiwałam. Drzewa, które posiadały jeszcze liście szumiały. Zauważyłam, że wiatr jest o wiele chłodniejszy, niżeli we wcześniejsze dni. Zaczyna szczypać w nos. Zima zbliża się wielkimi krokami. Choć chichocząc, ukrywając się w głębi lasu, nie zamierza prószyć śniegiem, jednak nie oszczędziła małych roślinek "ubrawszy" je w szron.
  Zrozumiałam, że za parę dni przybędzie. Możliwe, iż popołudniu mogą zacząć nieśmiało,  aczkolwiek-spadać pierwsze płatki śniegu. Nienawidziłam zimy. Zawsze kojarzyła się mi ze śmiercią wielu stworzeń, długim doskwierającym głodem, zimnem, wielu nieudanych polowaniach. I nie zapowiada się, aby i tym razem Panna Chłodu zrezygnowała ze swojego wachlarzu możliwości, nie używając wszystkich możliwości i walką ze swą siostrą wiosną.
   Żołądek wciąż uparcie przypominał o śniadaniu. Znów westchnęłam. Zaczęłam szukać tropu jakiegokolwiek zwierzęcia.
   Po półgodzinnych poszukiwaniach w końcu natknęłam się na trop pewnego zwierzęcia kopytnego. Ślad był świeży, co mnie ucieszyło. Na dodatek prawdopodobnie odłączyło się od stada. Zapowiada się dobry początek dnia, pomyślałam.
   Młoda sarna zajęta była jedzeniem. Coraz trudniej  było znaleźć świeżą trawę, a martwe liście zanadto to utrudniały. Nie tylko jej ale i innym, w polowaniu, pomyślałam. Cicho zaczęłam się do niej skradać. Jak się spodziewałam, liście nie były mi przyjaciółmi, więc po paru minutach sarenka pobiegła niczym błyskawica. I ja ruszyłam za nią. Gdy już ją doganiałam, wtapiając swe kły w ścięgno ofiary, uczułam nagły i bolesny ból głowy. Tak okropny, iż w pewnym momencie straciłam orientacje. Rozluźniłam chwyt, a sarenka wykorzystując to, pobiegła jeszcze szybciej. Na dodatek kopnęła mnie i poleciałam w przeciwnym kierunku. Padłam jak kłoda. Teraz wszystkie kolory wydawały się mi o wiele bardziej jaskrawe, jednocześnie kształty były rozmazane. Dodatkowo mój oddech był płytki, a każdy wdech zwiększał kłucie w klatce piersiowej. Dosłownie czołgałam się, by znaleźć się jak najbliżej jakiegokolwiek drzewa. Potem, zmuszając się, by usiąść i nabierać spokojniej i większe wdechy czekałam na poprawę. W końcu po jakimś tam ciągnącym się czasie mój stan zdrowia poprawił się na tyle, abym mogła normalnie oddychać i widzieć.
    Rozejrzałam się dookoła. Nie znałam dobrze tego terenu, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. Zachodni wiatr przyniósł mi dobrą wiadomość. Paręnaście metrów ode mnie znajduje się jedzenie, na które nie trzeba polować, gdyż sama padła. Więcej informacji mi do szczęścia nie było potrzebne i ruszyłam w kierunku śniadania. Po skonsumowaniu posiłku siedziałam beztrosko wsłuchując się w odgłosy natury. Czyż może być piękniejsza melodia od śpiewu leśnych ptaków?-pomyślałam. W błogim rozmyśleniu nie trwałam długo. Zza bliskiego krzewu usłyszałam szmer. Bez zastanowienia porzuciłam wszystko, biegnąc przed siebie. Potem, jak się okazało, że nie było czym się przejmować, aczkolwiek nie zamierzałam wracać.
   Szłam, nie wiedząc gdzie dokładnie, jak robiłam to od wielu lat. Moje łapy prowadziły mnie gdzie chciały, ja wówczas zbierałam informacje o danym terenie, przez który szłam. Coś sprawiło, że się zatrzymałam. Ślad kopyt młodej sarny, której wcześniej nie udało się mi upolować. Nie mając nic lepszego do roboty, podążyłam za tropem. I tak bym jej nie upolowała, bo byłam już pojedzona. Byłam ciekawa jej losów. Podążając dalej zauważyłam, że ślady mają większe odległości od siebie, co wskazywało, że coś zmusiło ją do nagłego biegu. Odpowiedź znalazłam paręnaście metrów dalej, gdzie oprócz tropu kopyt, znajdowały się i wilcze. Tak śledziłam historię. W końcu zatrzymałam się, gdyż ślady wydawały się mi za świeże. Wtem spojrzałam przed siebie. Ujrzałam czarną waderę zadająca ostateczny cios sarnie. Następnie zajęła się jedzeniem. Ten cios zadany w tchawice... kiedyś go widziałam, pomyślałam. Zaintrygowana wilczycą postanowiłam obserwować dalsze jej poczynienia. Z daleko słabo widziałam jej postać, ale coś mi mówiło, iż kiedyś ją widziałam. Może i kiedyś poznałam? 
   Czarna wzięła w pysk swą zdobycz i gdzieś niosła. Podążyłam w skryciu parę metrów za nią. Obserwując ją dokładniej dojrzałam niewyraźne, czerwone znaki. Chociaż w sposobie chodu, metody zabijania, było mi znajome, lecz nie przypominam sobie żadnych znamień. Sposoby są dwa. Albo pomyliłam ją z kimś innym, albo ona się zmieniła.
   Wadera była blisko drzewa. I nagle zniknęła. Wystarczyła chwila nieuwagi... Zamrugałam, zastanawiając się, czy tylko to się mi zdawało. Już miałam iść, gdy nagle usłyszałam rozmowę:
 -Jedzcie.-usłyszałam pewien głos. Był mi znajomy. Od razu uznałam, iż należy do czarnej wilczycy.
 -Skąd ta hojność?-usłyszałam głos innej wilczycy. Czyli jest ich więcej...
 -Ktoś musi dopilnować abyście nie umarli z głodu przez swoje lenistwo.-usłyszałam znajomy głos (o ile można tak powiedzieć z przesądu, który go rozpoznaje z przed paru lat).
 -Martwisz się o nas?- usłyszałam następny, tym razem głos basiora.
 -Jeśli nie chcesz, to nie jedz. – mruknęła prawdopodobnie Czarna.
 -Tak naprawdę, to sądziliśmy, że nic nie uda ci się złapać.-słyszeć było głos innej wilczycy.
 -Jak widzicie nie znacie mnie tak dobrze.- odpowiedziała wadera.
   Potem nie usłyszałam już nic. Westchnęłam. Coś mi mówiło, że lepiej, aby nikogo z usłyszanych głosów nie spotkała na swojej drodze. Tak lepiej będzie i dla mnie i dla nich. A szkoda, w sumie chciałabym ich poznać, chociaż z widzenia. Lecz coś mi mówiło, że jak to się stanie, może stać się coś złego. Lepiej ufać przeczuciom...
-A więc żegnaj czarna wadero. Oby los nie sprawił, abyśmy stały się wrogami, jak i twoich przyjaciół. Może kiedyś się spotkamy.-odparłam cicho. Wiedziałam, że mnie nie usłyszą, lepiej dla mnie i dla nich. Skręciłam w przeciwnym kierunku. Wtem chłodny, silny wiatr zawiał w przeciwnym kierunku. Pewnie kryje w sobie jakąś przestrogę, którą che mi przekazać. Nie zastanawiając cię długo, szybko oddaliłam się od nowo poznanego miejsca.  
 ___________________
  I wreszcie koniec. Mam nadzieję, że aż tak bardzo Was nie zanudziłam. Nie martwcie się, następne opowiadanie będzie miało więcej akcji. Już mam plany. :D 
A, i dialog, jak i pomysł na końcówkę wzięłam z notki Rose:  >link<

wtorek, 17 grudnia 2013

Ogłoszenie parafialne od Reili :)



Kochani! Wybaczcie za błędy i, że tak szybko piszę i trochę bez sensu i bez planowania, jednak muszę :D Jak wiecie idą święta. Ten magiczny fajny czas, prezenty, pan z długą brodą, renifery i inne rzeczy ;) Jak każdy pożyczyłabym Wam samych dobrych rzeczy w święta, oraz sylwestra, jednak plany uległy zmianie i wyjeżdżam wcześniej, niż miało się wydawać. Chcę WSZYSTKIM bez wyjątku złożyć życzenia świąteczne i noworoczne! Mojej wilczej  rodzinie wypada pożyczyć trochę dobrego ;) Niech Mikołaj Was nie ominie i w sylwestra się bardzo nie opijcie, bo będę sprawdzać każdego alkomatem :D Powiedziałabym coś jeszcze fajnego, jednak nic im do głowy nie przychodzi już więcej :) Więc ja biorę urlop, aż do jedenastego stycznia i mam nadzieję, że wrócę do Was w kawałku, o ile przeżyję libację alkoholową w sylwestra :P No to ode mnie tyle, trzymajcie się kochani i do zobaczenia w nowym roku! :*


~Reili~

Frajerzy

Nie byłem pewien tego, co się ze mną działo. Laluś zniknął, a nade mną stała kupka brązowo-białego futra. Spojrzałem na wystraszonego wilczka i uśmiechnąłem się szeroko, po czym powiedziałem:
- Cześć. Oświecisz mnie, gdzie jestem?
To, co się stało kilka sekund później całkowicie zbiło mnie z tropu. Uciekł, a chwilę później usłyszałem krzyk.
-Scöll!
Przekrzywiłem łeb, podniosłem się z ziemi i stwierdziłem, że śmierdzę. Ruszyłem truchtem w poszukiwaniu zbiornika wodnego, który mógłbym skazić swoją nieczystością, wówczas ujrzałem śnieg, który przykrył trawę białym dywanikiem. Uśmiechnąłem się sam do siebie, po czym ruszyłem dalej. Unosiła się za mną zielona mgiełka smrodu i sam nie byłem w stanie tego wytrzymać. Wreszcie bogowie wysłuchali moich modlitw i trafiłem na... morze. Wrr... Nienawidzę tego miejsca. Szybko wskoczyłem do wody, a wyskoczyłem z niej jeszcze szybciej drżąc i warcząc na lodowatą ciecz. Musiałem się jednak przemóc, bo smród był nie do wytrzymania. Powoli łapa za łapą, krok za krokiem zanurzałem się w wodzie. Grypa i gorączka gwarantowane. Wreszcie zanurzyłem się cały, a chwilę później stwierdziłem, że jestem idiotą. Mogłem się zaśmiać i wywołać deszczyk, który zmyłby ze mnie cały ten syf albo jeszcze lepiej. Ogrzać się za pomocą magii ognia. Skorzystałem z tej drugiej opcji, bo jak już jestem w wodzie to, po co lać następną. Przyjemne ciepełko rozeszło się po całym moim ciele i pozwoliło mi spędzić w lodowatej cieczy dłużej niż dwie minuty.
Gdy wreszcie cały brud wraz z zapachem zniknął wyszedłem z wody, osuszyłem się i spokojnym truchtem ruszyłem w las, poszukując Lanaya, który gdzieś mi zniknął, a byłem ciekaw, co takiego się z nami działo po zjedzeniu awokado. Przeskakiwałem nad niższymi krzakami, zwalonymi pniami, aż w końcu przyspieszyłem do sprintu. Po kilkuset metrach biegu dostałem potwornej zadyszki. Zwolniłem nieco, po czym doczłapałem się do brzegu jakiejś rzeki. Nie chciało mi się pić, a mimo to zanurzyłem paszczę w wodzie i zacząłem gorączkowo chłeptać. Wewnętrzny instynkt kazał mi uzupełnić zapasy wody póki nie jest za późno. Nieco zaniepokojony pobiegłem dalej. Coś było nie tak. W lesie pojawiły się nowe zapachy. Cholera. Jak długo leżeliśmy nieprzytomni? W moim umyśle ziała pusta, biała dziura. Jakby wycinek w pamięci.
Złapałem trop jelenia i usłyszałem jednocześnie jak mój brzuch wibruje. Warknąłem, bo to wzbudziło moją niepewność. Ruszyłem truchtem w kierunku zapachu, zachowując względną ciszę, aż dotarłem do łąk, na których pasły się stada. Zdumiało mnie to, że ujrzałem tylko jednego starego jelenia, który spokojnie skubał to, co wystawało spod śniegu, a było tego całkiem sporo. Stado najwyraźniej go opuściło. Zacząłem skradać się w kierunku ofiary. Wiatr wiał w odpowiednim kierunku, czyli prosto we mnie. Stał blisko drzew. Idealnie. Gdy wreszcie odczekałem wystarczająco długo, rzuciłem się na zwierzę, powaliłem go nadzwyczajnie łatwo i zabiłem. Jego słodka krew spływała po moim języku, co napawało mnie radością. Zacząłem rozrywać ciało i wtedy łapy się pode mną ugięły, oczy wywinęły do tyłu. Upadłem bezwładnie i straciłem świadomość.
Ciemno, ciemno, ciemno. Nosz kurde. Wypuścicie mnie z tej ciemnicy. Nawet głupiego ogniska nie ma. Wrr... Zacząłem wyć, ale nikt mnie nie słyszał, aż nagle moim oczom ukazało się niewielkie, białe pomieszczenie. Zostałem zamknięty w metalowej klatce, ale takiej dziwnej, bo pomiędzy kratami było jeszcze coś przezroczystego. Taka bariera. Jaki czad! Zacząłem dźgać to jedną łapą i wpatrywałem się w przestrzeń z zaciekawieniem. Wtem moim ślepiom ukazał się jakiś stwór na dwóch łapach, łysy, w czarnym czymś na takim śmiesznym kikutku. Jego przednie łapy obróciły z trudem moją klatkę. Pomachał mi przed nosem takim czymś z ostrą końcówką. Moje fajne, niewidzialne barierki uciekły i dostałem tym ostrym czymś w tyłek. Poczułem ukłucie i zacząłem się wyrywać. NIE BĘDZIE MNIE JAKIŚ FRAJER DŹGAŁ W ZADEK! Zacząłem na niego warczeć, ale wtedy łapy znów się ugięły. To nie było przyjemne. Upadłem na dno klatki i zasnąłem.
Rażące w oczy światło to pierwsze, co przywitało mnie po długiej drzemce. Obróciłem się na brzuch i znów ujrzałem tego frajera z kikutkiem. Warknąłem na niego ostrzegawczo, a ten tylko się uśmiechnął i podszedł do drugiego. Z takim samym kikutkiem. Sami frajerzy? No błagam was. Weźcie mnie stąd. Mamooo! A nie ona już nie żyje.
- LAAALUUUŚ! - zawyłem głośno, zwracając na siebie uwagę frajerów. Spojrzeli na mnie. Jeden z nich zaopatrzony był w metalowo-drewniany kij. Dziwak. Po co mu kij? Nie wystarczą kły? Ewentualnie pazury? Pff... Frajerzy są słabi. - Wypuścicie mnie stąąąąąąd!
Wreszcie jeden z nich ten z kijkiem, podniósł moją klatkę i wpakował do jakiegoś dziwnego pudła, w którym było pełno wilków. Moim oczom ukazała się cała wataha oszalałych ze strachu pobratymców. Spojrzałem na nich wszystkich zdumiony. Zachowywali się jak... zwierzęta. No, co jak, co ale ja się tak nie zachowuję.
- Yyy... Cześć. - Uśmiechnąłem się do nich wesoło. - Mogę wiedzieć, gdzie nas wiozą?
Wszyscy ucichli na chwilę i wpatrywali się we mnie, jakby moje słowa nie do końca do nich trafiały. Tylko jeden basior, który leżał w klatce obok mnie, zrezygnowany i zrozpaczony spojrzał na mnie, po czym znów położył łeb na dnie klatki.
- A może ty? Powiesz mi? Bo oni chyba nie do końca wiedzą - oznajmiłem, szczerząc się.
- Chcą nas zabrać do le..lo... laborarorium czy coś takiego. I chcą robić na nas eksperymenty genetyczne, aby uzyskać idealne maszyny do zabijania pod kontrolą ludzi. No. Coś w ten deseń.
- Co to laborarorium? I ludzie? Albo genetyczne? Maszyny? O co chodzi? - Byłem całkowicie zdezorientowany.
- Laborarorium to takie miejsce, w którym jest czysto. Ludzie to te łyse, na dwóch nogach. A co do reszty sam nie jestem pewien - odparł i zamknął ślepia. Chyba nie było w nastroju do rozmów.
Westchnąłem głęboko, skorzystałem z jego taktyki i bezmyślnie wpatrywałem się w kraty i szalejących towarzyszy. No to pięknie.

Wybaczcie, że tak długo na mnie czekaliście i że tak słabo to rozwinąłem, ale mam fajny pomysł ;D

niedziela, 15 grudnia 2013

Elsa i jej bracia Kris oraz Eskel

Imię: Elsa
Wiek: rok, dobra prawie brakuje mi tych dwóch tygodni
Płeć: Samica
Moc: Lodu. Mimo wieku umiem się nią dobrze posługiwać. Ale nie w celu walk. Zazwyczaj używam jej do zabawy. Umiem stworzyć ze śniegu zwierzęta i je ożywić. Najbardziej lubię tworzyć bałwanki. Zawsze tworzę je gdy czeka mnie podróż. Mam WIELKĄ wręcz GIGANTYCZNĄ wyobraźnię więc mogę też tworzyć to co nie istnieje. Uwielbiam też pokazywać bajki. Wystarczy, że opowiadam bajkę. Jak ma wola tak chce to wokół mnie z płatków śniegu lub samego śniegu pojawia się ta opowieść. Zazwyczaj ja opowiadam i pokazuje ten mini film, ale jak opowiada ktoś inny to też mogę to uczynić.
 Fajnie jest leżeć i patrzeć jak wokół dzieje się akcja, a ja narrator opowiadam.
Charakter: Jestem crazy. Tak jestem crazy. I mi się to podoba. Jestem wesoła i koleżeńska. Zawsze towarzyska i uśmiechnięta. Czasami wkurzająca i uparta. Odważna. Mam ultra wielką wyobraźnię, jak wcześniej wspomniałam.  Jestem... Hmmm.... Jaka jeszcze jestem. Dowcipna i gadatliwa. Jak wpadnę w temat mogę nigdy nie przestać. Na pewno hałaśliwa i lekkomyślna. Jestem pełną życia, nieogarniętą optymistką. I na koniec. Jestem pewna siebie.
Historia: Chcesz posłuchać bajki. Dobrze opowiem ci ją. Khem, khem... Mieszkałam za górami i lasami. Za rzekami też. Miałam ośmioro rodzeństwa. Byłam najstarsza, więc opiekowałam się resztą, gdy rodzice chodzili na polowania. Pewnego dnia nie wrócili. Ja i młodsi zostaliśmy sami. Miałam 9 miesięcy i musiałam polować dla młodszych. Codziennie wychodziłam wcześnie. Pewnego dnia gdy wróciłam zastałam pustą jaskinie. W okolicy czułam ludzi. Możecie się domyślić co się stało. Płakałam nad losem braci i sióstr. Nagle z małej nory wyszedł Kris, a za nim Eskel. Oni jako jedyni mnie posłuchali i nie wytykali nosa poza próg. Właściwie tylko posłuszny Kris, le on jeszcze w ostatniej chwili zatrzymał Eskela. Uspokoiłam ich bajką i zasnęliśmy. Następnego dnia ruszyliśmy w podróż.
Lubi: Szaleć, śmiać się, bawić, biegać, opowiadać bajki(słuchać też), zimę, śnieg
Nie lubi: zUych ludzi i wilków

Imię: Kris
Wiek: 2 miesiące
Płeć: Samiec
Moc: Jak na razie nie ma, ale mam nadzieję, że będzie miał taką samą jak ja.
Charakter: Prawie taki sam jak mój. W dużym skrócie. Kris jest trochę bardziej strachliwy i nieufny. Łatwo go wystraszyć. Jak komuś zaufa to jest taki jak ja. Zawsze trzyma się mnie. Nigdy mnie nie opuszcza. Posłuszny jest bardziej niż ja crazy. Staram się nauczyć go samodzielności, ale mi to nie wychodzi
Historia: Już ci ją opowiedziałam, a on nie lubi do tego wracać..
Lubi: Gdy ktoś mu opowiada bajki, zwłaszcza ja
Nie lubi: ludziorków; gdy go zostawiam nawet na kilka minut; 
Imię: Eskel, można mu też mówić Es 
Wiek: 5 miesięcy
Płeć: Samiec
Moc: powietrza
Charakter: Strasznie młody nieposłuszny jest. Trudno jest mi go utrzymać. Mimo spotkania z ludźmi jest odważny. Nawet bardziej niż ja. Łatwo zdobyć jego zaufanie. Sprytny jest i spostrzegawczy. Wykorzystuje to do wkurzania. Głównie mnie. Ale tak to wesoły i żywiołowy jak ja. Szybko się skrada. Trudno go wystraszyć. 
Historia: już wam ją mówiłam, ile razy mam powtarzać.
Lubi: Latać, słuchać i oglądać moich bajek, wkurzać mnie, ale innych też
Nie lubi: Gdy go nadmiernie pilnuje, Gdy mu ktoś czegoś zabrania

Kris i Eskel będą bardziej postaciami trzecioplanowymi. Tak więc dodaje nowe postaci :D znów xD

Lanayek i Connorek

Powrót świadomości był bardzo bolesny. Zwłaszcza, że odbył się z głową wpakowaną w jakieś śmierdzące nadgniłymi awokado futrze. Po otwarciu oczu skonstatowałem, że należy ono do Connora. Z obrzydzeniem odskoczyłem na bezpieczną odległość. Wilk uniósł powoli głowę, jednak zaniechał dalszych ruchów i ta ponownie uderzyła w piasek.
-Con...con... wor...- mój język mnie nie słuchał, majtał się między zębami jak jakaś niewyżyta dżdżownica.
-La...Lanuś!-wydyszał, a na paszczę wylał mu się ogromny uśmiech.-Lanuś, to na prawdę ty??? Jak się cieszę! Nie widziałem cię tak dawno!
-A... gdzie byłem niby?!
-Na drzewku. Drzewko uroooooosło. Było tak wysokie że zniknąłeś. A potem grałem w szachy na zamarzniętym jeziorze... e, ja przecież nie wiem jak się gra... a może już umiem? Laluś kiedy ty na to drzewko wlazłeś?
-Wczoraj...- głos zamarł mi w krtani. To na pewno było wczoraj? Czuję się jakbym przesłał z ryjkiem w connorowym futrze przynajmniej z miesiąc.-Boszu niewiemolaboga!
-Co? Laluś...-począł zbliżać się od mnie wlekąc cielsko(utył nawet trochę ostatnio) w moją stronę.
-Nie zbliżaj się!- wrzasnąłem i począłem uciekać ile sił w łapach. Pędziłem a liście i gałęzie chlastały mój pysk, miedzy zębami miałem grudki ziemi i kawałki kory, nagle spostrzegłem przede mną coś żywego i począłem z trudem hamować... łup. Ciemne wilczysko spojrzało na mnie  zdumione a potem wrzasnęło:
-EMILY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! TU JEST JAKAŚ WIEWIÓRKA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
-Ups.
***
Chłód wnikał między włoski sierści, oszroniona trawa raniła łapy kiedy rodzeństwo przemierzało chłodną polanę. śpieszyli się, czuli tu inne wilki, których nie chcieli spotykać. Po co? Przecież sami sobie wystarczą. Sköll upolowała zająca i z radością nasycili się jego czerwono-fioletowym mięsem. Nie jedli od dłuższego czasu, zbyt blisko byli ludzie, a i chłód robił swoje- zwierzyna ruszała ku cieplejszym terenom. Dni stawały się coraz krótsze, a z nieba sypały pierwsze płatki śniegu. Freaki nie czuł się z tym dobrze. Futro miał cieńsze od siostrzanego i gorzej znosił gwałtowne zmiany temperatury, a przecież zaledwie miesiąc wcześniej ogrzewały ich żółte promienie pustynnego słońca. 

Freaki zbudził się gwałtownie. Był już późny ranek, tak więc zerwał się na cztery łapy przeklinając sen i wszystko z nim związane. Śniła mu się burza i pioruny, lecz pogoda poza snem sugerowała raczej burzę śnieżną. Śnieg sypał znacznie gęstszy niż poprzedniego dina i zacinał, tak więc nawet Freaki, który siedział pod zwalonym pniem dostawał nim raz po raz w nos. Jego siostry nie było. Zawahał się chwilę, czy jest sens ja wołać i w celu sprawdzenia tego począł węszyć. Nie wyczuł w pobliżu Sköll, ale dziwny kwaśny zapach, jakby zepsutych owoców i starego futra. Zaniepokojony podążył za zapachem. Po przejściu może dwustu metrów natknął się na leżącego na błotnistym piasku czarno-białego wilka, w którego sierści wśród łupin jakiegoś zielonego owocu wyraźnie odbił się profil innego wilczego pyska. Z wolna obwąchał znalezisko i już miał zawracać, kiedy łeb leżącego basiora niespodziewanie się uniósł i począł mówić. Freaki zamknął oczy w panice i uciekł. Teraz nie wahał się wołać siostry.
***
Yea, I know ze krótko, ale chciałam zostawić inicjatywę Connorkowi. Lubię moje rodzeństwo.


sobota, 14 grudnia 2013

Chyba...

Niepewnie rozglądałem się po okolicy. Tanja albo Dijamora już sam nie wiem, kto to był zniknęła w krzakach, zostawiając mnie zdezorientowanego na brzegu. Chyba poprzestawiała mi żebra. Ałłł... Nie miałem siły nigdzie iść. Skryłem się w korzeniach potężnego dębu i zmęczony usnąłem.
Usłyszałem trzask gałęzi, zastrzygłem uszami i rozglądnąłem się. Moje ciało było poobijane, a tylna łapa oblepiona krwią.Westchnąłem głęboko i podniosłem się niepewnie. Spróbowałem położyć ją na ziemi, ale ból był okropny. Doczłapałem się jakoś do jeziora, po czym zamoczyłem łapę w wodzie. Ulga jaką poczułem jest nie do opisania. Uśmiechnąłem się błogo, kiedy usłyszałem szelest krzaków za moimi plecami. Podskoczyłem gwałtownie wyrwany z letargu i zapomniałem o nodze. Z mojego gardła mimowolnie wydobyło się warknięcie, gdy ujrzałem kolorową waderę o czerwonych ślepiach:
- Wybacz. Instynkt - odparłem i znów odwróciłem się w stronę wody.
- Dijamora ci to zrobiła? - zapytała, siadając obok mnie.
- Tak - powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej.
- Wybacz mi za nią - odpowiedziała ciszej.
- Nie ma sprawy. Dalej się jej nie boję. Myślę, że to słyszy hm?
- Tak - odparła, śmiejąc się. - I jest wściekła.
- Och... wcale nie jest mi przykro - oznajmiłem, szczerząc się szyderczo. Ruszyłem się znad tafli jeziora i znów ułożyłem wygodnie w korzeniach drzewa. - Chodź tu. Razem zawsze cieplej.
- A nie boisz się, że cię zagryzę? - zapytała, chichocząc. Miała chyba wyjątkowo dobry humor.
- Mnie? Ale ja jestem taki uroczy - odparłem również z zacieszem na paszczy. Ułożyła się obok mnie, a ja prawie natychmiast się wzdrygnąłem. Biła od niej niechęć do mojej osoby. Spojrzałem na waderę niepewnie, ale ta uśmiechała się promiennie.
- Wszystko w porządku? - Spojrzała na mnie i przekrzywiła głowę.
- Tak, tak - odparłem, ale wciąż czułem, że Dijamora mnie obserwuje.
Przez resztę dnia byłem spięty. Dopiero wieczorem, kiedy ujrzeliśmy pierwsze płatki śniegu rozluźniłem się nieco. Rozpaliłem ognisko, które przyjemnie nas ogrzewało. Wciąż, jednak czułem się obserwowany. Tanja ziewnęła głośno, wyrywając mnie z letargu.
- Gadam do ciebie od piętnastu minut, a ty nie odpowiadasz. Idę spać - oznajmiła, ułożyła się w korzeniach mojego drzewa i zasnęła.
- Przepraszam - odparłem, kiedy słyszałem już tylko jej miarowy oddech.
Zjeżyłem się i czekałem, aż jakaś bestia wyjdzie z krzaków, ale nic się nie działo. Słychać było tylko trzaskanie gałązek w ognisku i cichy szmer wody. Warknąłem niecierpliwie. Energia w tym miejscu była zdecydowanie dziwna. Wtem w krzakach coś zaszeleściło. Momentalnie zerwałem się z miejsca i ujrzałem czarną waderę o czerwonych ślepiach i krwistym sercu między oczami. Powoli wyszła z zarośli. Była mniejsza ode mnie, ale czułem się skrępowany w jej towarzystwie. Spoglądała na mnie z szyderczym uśmiechem na paszczy. Z pomiędzy śnieżnobiałych kłów wilczycy wysunął się różowy język, którym oblizała wargi z apetytem, spoglądając na mnie. Powoli ruszyła w kierunku wody. Jej krok był... majestatyczny. Poruszała się jak księżniczka. Ale to zło, które od niej biło przerażało mnie. Pierwszy raz się tak bałem. Po moim ciele przebiegł dreszcz. Futro stanęło dęba, a z gardła wydobyło się ostrzegawcze warknięcie. Wadera ani trochę się tym nie przejęła. Spokojnie zaczęła pić wodę. Nie mogłem tak bezczynnie stać. Zacząłem cofać się w kierunku Tanji, która ku mojemu zdumieniu stanęła ze mną ramie w ramie i zaczęła groźnie warczeć. Rose. 4 lata. Moc cienia i umysłu. Niesamowicie niebezpieczna. Dwie wadery kotłowały się na piasku. Ognisko zostało ugaszone. Teraz tylko księżyc i gwiazdy oświetlały brzeg jeziora. W moim gardle narastał ryk. Wściekle rzuciłem się na Rose i odrzuciłem ją od Tanji, która nie spodziewała się tego i kłapnęła w powietrzu zębami. Wpadliśmy do wody. Nie. Nie woda. Szybko zacząłem się wycofywać. Ujrzała w moich oczach strach. Źle. Zasada numer jeden. Nigdy nie pokazuj śmiertelnemu wrogowi, że się czegoś boisz, a więc skoro już wszystko stracone wyskoczyłem z wody i otrzepałem dokładnie wszystkie łapy. Czarna, warcząc powoli wyłaniała się z jeziora. Wokół mnie pojawiła się zupełna ciemność. Nic już nie było. Tylko ona i jej czerwone ślepia. Skoczyła w moim kierunku, ale ja w ostatniej chwili przesunąłem się w lewo i przeleciała obok mnie. Usłyszałem zduszony chichot. Na naszej "arenie" pojawiła się Tanja. Wadera uśmiechała się szeroko najwyraźniej czymś rozbawiona.
- Co cię tak bawi? - Rose zbliżała się do niej. Była już niebezpiecznie blisko, a chwilę później zniknęła. Rozejrzałem się niespokojnie. Chyba czas użyć mocy. Skupiłem się, a chwilę później widziałem już wszystko, co się poruszało. Czarna stała dziesięć centymetrów od czubka nosa kolorowej. Spiąłem się, a z mojego ciała zaczęła ulatywać czerwona mgła. Zwróciłem tym uwagę Rose, która wbiła swój wzrok we mnie. Macki dymu owinęły się wokół niej. Straciła zupełnie widoczność, a chwilę później wiła się na ziemi z bólu. Moje oczy lśniły błękitem. Stałem w pozycji bojowej. Moja rana na łapie zniknęła w momencie, w którym zacząłem używać mocy. Mgła snuła się wokół niej jeszcze przez kilka minut, aż rozpłynęła się zupełnie. Znów byliśmy w lesie. Wadera leżała nieprzytomna. Cisza, która owładnęła jezioro była wręcz nienaturalna. Tanja wpatrywała się we mnie niepewnie. Byłem wyczerpany. Spojrzałem na nią umęczonym wzrokiem, a chwilę później sam osunąłem się na trawę i zasnąłem. Chyba już wszystko w porządku. Chyba.

czwartek, 12 grudnia 2013

Odwiedziny, dobre maniery i mokra woda

Przewróciłam się na bok, ziewając leniwie. Poczułam jak resztki snu odchodzą ode mnie i nikną w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Otwarłam lekko powieki, mrugając nimi szybko. Powoli wracał mi kontrast widzenia i wszystkie kontury nabierały normalnych kształtów i kolorów. Uśmiechnęłam się szeroko, rozglądając po lekko przyprószonym śniegiem krajobrazie. Wszystko wyglądało teraz tak ładnie i bajkowo. Bez wątpienia przyszła zima.
        Wolnym krokiem podeszłam do niewielkiego jeziorka, po czym nachyliłam ku niemu mordeczkę. Po chwili jednak mój zamiar napicia się wody przerwał cichy szelest w krzakach. Moje ucho drgnęło lekko, wyłapując każdy dźwięk. Kątem oka dostrzegłam przyczajoną w krzakach postać, która uważnie mnie obserwowała. Uśmiechnęłam się szatańsko, dając postaci fałszywy obraz tego, co robię. Usiadłam sobie na ziemi, wpatrując się w swoje odbicie. Lekko falowało, jednak jak zawsze widziałam w nim czarną wilczycę i nic poza tym.
- Buuu! - po chwili z krzaków wyskoczyła kolorowa waderka, która wpadła na mnie i wepchnęła do wody. Na początku przeszło mi przez myśl, aby jak najszybciej wyłowić się na brzeg. Woda była niemiłosiernie lodowata i aż ała. Zamknęłam oczy i zaczęłam opadać na dno. Po chwili jak przewidziałam Nina wskoczyła za mną do jeziora. Szybko złapała za futro i wyłowiła na brzeg. Ledwo co powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem i jakoś mi się to udawało. Wilczyca jednak widocznie była tak przerażona, że zaczęła walić mnie łapą po pysku, krzycząc przy tym wniebogłosy:
- Nie umieraj! Przepraszam! To było nie chcący!
- Nina! Ja żyję! - parsknęłam śmiechem, szybko wstając z ziemi. Wilczyca przyglądała mi się wielkimi, przerażonymi oczami, a gdy tylko doszło do niej to, co się stało, mocno uderzyła mnie w czubek głowy.
- A to za co? - zrobiłam smutną minkę, masując obolałe miejsce.
- Za to, że mnie tak nastraszyłaś! - skrzyżowała łapy, nadymając buzię.
- Oj przepraszam no. Więcej tak nie zrobię - zapewniłam ją, salutując. Nina uśmiechnęła się, machając wesoło ogonem.
- To co dziś robimy? O, wiem! Odwiedźmy Josia!
- Żę ćwę? Kogo? - uniosłam wysoko brwi do góry.
- Tego źłego, zielonego wilka! No wiesz, którego.
-.... Aaaa! O Joysell'a ci chodzi - zaśmiałam się - okej, agencie Nino, mamy jakiś plan?
- Żadnego...
-... Nieważne, będzie śmieszniej! - złapałam ją za łapę, pociągając za sobą. Wilczyca zachwiała się, z trudem łapiąc równowagę i pognała za mną. Sama do końca nie wiedziałam, gdzie biegnę. Mój wilczy zmysł podpowiadał mi jednak, że kręci się tu gdzieś blisko nasz kochany poszukiwany wilk.
        Truchtałam z nosem przytkwionym do ziemi, niuchając nowe zapachy. Nina dzielnie człapała za mną, co chwilę wpadając na mój tyłek, gdy ja gwałtownie się zatrzymałam.
- Daleko jeszcze? - spytała po chwili, podskakując wkoło mnie.
- Hmm... - zamyśliłam się przez chwilę - jakiś ocean i rzut beretem od "zamarznij na śmierć... Czy on się teleportuje, czy jak? - jęknęłam, skrobiąc się łapą po głowie. Nagle Nina gwałtownie przykucnęła w krzakach, po czym mi kazała zrobić to samo. Zamilkłam, spoglądając się w cień, który wyłaniał się zza zarośli.
- Pacz, tylko na to czekałyśmy.. - zaśmiała się "szyderczo" pocierając łapę o łapę. Na mojej mordce również zakwitł szatański uśmieszek. Po chwilowym zastanowieniu się wyczarowałam pnącze, które rozwiesiło się tuż nad ziemią. Nagle za moją sprawką zielone liny napięły się mocno, a basior potknął się o nie, o mało co nie całując ziemi. Razem z Niną zdusiłyśmy w sobie napad śmiechu, roniąc łzy. Joysell warknął wściekłe, rozglądając się uważnie. Zamilkłyśmy na amen, wstrzymując oddech w obawie, że i tak nas usłyszy. Po chwili jednak odwrócił się powolnie, mając zamiar odejść. Nina jednak nie miała dość zabawy. Szturchnęła lekko piękny, niebieski kwiat, który rósł blisko nas. Jego pyłek rozniósł się w powietrzu i spowodował nagły napad kichania u Joysella.
- Na zdrowie - palnęłam głupio. Wilczyca szybko zatkała mi łapą pysk, jednak było już za późno. Basior obnażył kły, kierując się w naszą stronę. Przypomniała mi się scena, gdy również powiedziałam Joysellowi na zdrowię, on mnie zaczął gonić, a potem wpadłam na Connora. Co ja mam poradzić, ze próbuje być uprzejma?
- Nina? - szturchnęłam ją łapą, a mój głos zadrżał lekko.
- N-no?
- WIEJEMY! - wrzasnęłam, pociągając ją za futro, po czym razem wyskoczyłyśmy z krzaków, w które teraz wpadł wilk. Zaśmiałyśmy się pod nosem, biegnąc przed siebie co sił w łapach. Jedyne co pozostało po nas to dymki z kurzu. Pokonałyśmy denerwujące, kolące krzaki i razem sturlałyśmy się do wody wprost z górki. Teraz już nie wytrzymałam i wybuchałam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Mimo tego, iż byłam cała mokra, w liściach gałęziach, mokra, brudna, wspominałam już, że jestem mokra? Jak nie, to właśnie mówię.
- To jak, wracamy? - spytała po chwili Nina, ocierajac łezki z kącika oka. Kiwnęłam tylko głową, nie zdolna wypowiedzieć nic więcej. Razem chwiejnie zwlokłyśmy sie z wody, kierując w stronę domciu. Tylko las cały huczał od naszych pięknych piosenek...

~Reili~

Ekhem.. No w sumie nie wyszło jak chciałam, ale wena nie wybiera >.<

środa, 11 grudnia 2013

Porozumienie

Historia Quinna była zaiste ciekawa.. Co, by mu powiedzieć o sobie. Słuchać to łatwo, ale samemu coś powiedzieć. Zabij go i nie będziesz musiała nic mówić. Ignoruj. Jej tu nie ma. Jestem choćbyś bardzo chciała, by tak nie było. Nie odpowiedziałam, bo nie chce mi się z nią rozmawiać. Dziwi mnie, że Quinn się mnie nie boi. Każdy kto słucha moich rozmów po prostu ucieka. A on... To chyba u niego normalne. No w końcu to wariat. 
-Przymknij się.-warknęłam, a Quinn tylko się uśmiechnął- Dobra teraz moja kolej.-zawiesiłam się.
-Może mi powiesz jak to się stało, że Dijamora siedzi w tobie, bo charakter to raczej przez spędzony z nią czas.-powiedział basior, a ja tylko przytaknęłam.
-No wiesz... A skąd się we mnie wzięła to nie wyjaśnię, bo sama nie wiem. Po prostu, zmarła i kilka dni później odezwała się w mej głowie.
Dziwiło mnie czemu Dijamora milczy. Zazwyczaj nie lubiła takich, którzy pytali mnie o nią.  Chyba, ze coś planuje. Jeśli tak to nie chcę myśleć co dalej. Od zawsze chce zabić tych, którzy ze mną rozmawiają i się nie boją. Czuje, że on nie będzie wyjątkiem.
-A ile czasu ona w tobie jest? -spytał.
-Około 4 lata.
Nagle poczułam jakby coś mnie wciągało od wewnątrz. No nie... Nie teraz. Zaczęłam się świecić, a to znaczyło jedno. Diji zechciało się spaceru. Lekko uniosłam się do góry. Moje futro pociemniało i wydłużyło się gdzieniegdzie. Quinn cofnął się nieco, ale dalej patrzył z ciekawością. Mój ogon się wydłużył i wyrosły pióra. Kolor oczu też się zmienił po chwili.
-Uciekaj!!! -krzyknęłam i moja dusza wycofała się do umysłu.
Stałam się tymczasowym więźniem swojego mózgu. Ech jak ja tego nie lubie.....

Ach... Wolność. Trzeba z niej korzystać. Co by tu zrobić..... Rozejrzałam się. Ten wariacik dalej stał i patrzył się na mnie. Co za mania. Nie boi się mnie. Zaraz tego pożałuje.
-Nie boisz się mnie.- warknełam i zaczęłam się do niego zbliżać.
-Wiesz. Raczej nie.- odparł i uśmiechnął się głupio.
-Twój błąd. -warknełam i skoczyłam na niego.
Złapałam go za kark i rzuciłam w bok. Ooo tak. Uwielbiam przemoc bez powodu. Podniósł się i rzucił w moją stronę. Odskoczyłam zgrabnie. Złapałam go za tylną łapę, gdy przelatywał obok. Padł jak długi, a ja poczułam jego krew. Ponownie się podniósł i odskoczył. Rzuciłam się na niego, ale chybiłam. Za to on złapał mnie za łapę. Zaczęłam się szarpać. Wiem, że to pogarsza sytuację, ale mam dość. W końcu użyłam ogona. Wywinęłam nim i odrzuciłam basiora na kilka metrów. Przeturlał się po ziemi. Podniósł się ku memu zdziwieniu. Zazwyczaj jak kogoś tak potraktuje to ucieka lub nie wstaje. Kontynuowałam walkę. Po kilkunastu minutach postanowiłam to zakończyć. Miałam dość. Miałam trochę ran, ale on miał ich więcej. Odskoczył trochę dalej. Chyba chciał się wycofać. Już zamierzałam zakończyć jego żywot.
Zostaw go!! Proszę!
-Spadaj siostro. Zasłużył sobie.
Proszę!! Zrobię  co chcesz!!
-Hmmm... Przemyślmy.. Nie!- powiedziałam i zerkłam na wilka. Ten uśmiechał się głupio. Skoczyłam na niego i już miałam wykonać ulubiony ruch, ale Tanja zaczęła się rzucać po umyśle. Nienawidze jak to robi. To przeszkadza i dekoncentruje. Często też osłabia. Zostaw go!! Zostaw!! Nie zabijaj! Czemu zabijasz tych co się mnie nie boją!? Czemu!? Czemu skazujesz mnie na samotność?!
-Masz mnie!-powiedziałam i uśmiechnęłam się szyderczo.
Ona jednak dalej szalała.
-Dobra!! Zostawię go, ale masz przestać.- warknełam i odsunęłam się od wariata. Popatrzył na mnie zdziwiony, ale po tym znów się uśmiechnął. Warknełam i poszłam w krzaki. Jak najdalej od niego. Tanja sie uspokoiła. W końcu spokój.  Nie minęło kilka godzin, a poczułam głód. Jeszcze on mi psuje humor. Zaczęłam szukać jelenia. Taaak. Jest w okolicy. Pobiegłam w jego kierunku. Mniam, obiad pomyślałam, gdy go tylko zobaczyłam. Szybko skoczyłam na niego i zabiłam. Od razu zasmakowałam jego krwi. Zaczęłam jeść. Gdy się najadłam ruszyłam dalej. Gdzie by tu zamieszkać. Jakieś nieprzyjemne miejsce. Szłam przed siebie oglądając okolice. Jak na razie żadnej ładnej dzielnicy lasu. Same drzewa. Nagle wyszłam na przyjemnie chłodną polanę. Jak fajnie mroźno. Uwielbiam te klimaty. Nagle spod drzewa wyszła trójka wilków. Błagam nie wariaci. Gdy mnie zauważyli zaczęli warczeć. A nie mogą być fajni. Warczenie zawsze pomaga mi rozpoznax jaki kto jest. Co za niespodzianka. Przyjrzałam się im. Dwie wadery i basior. Wielka zła trójka zapewne. Chyba z nimi zostanę. Ale nie na długo.  Meh. Nienawidzę jak Tanja wraca, a ja w umyśle znów siedzę. Chyba, że.... W mej głowie zawitał mini plan. Skoro zostało mi na razie mało czasu to co mam robić....... Marnować siłę.

Siedziałam spokojnie w umyśle, gdy nagle znów znalazłam się na zewnątrz. Tak szybko. Przemiana szybko się skończyła. Stałam tak skołowana. Minęło ledwie kilka godzin. Coś tu nie gra. Usłyszałam warki. Pięknie mnie Dijamora wystawiła. Stałam przed trójką wilków. Niezbyt przyjaznych. No super. Szybki zaczęłam się cofać. Po chwili byłam w krzakach i szybko odchodziłam od terenu nieprzyjemniaczków.
- Mogę wiedzieć czemu tak szybko zmieniłaś mnie?- spytałam.
Tamta trójca była taka fajna. Postanowiłam więc nie marnować energii, a uzbierać jak najwięcej na kolejny raz. Aby jak najdłużej być u władzy.
-Czyli możemy dojść do porozumienia.- powiedziałam.
Wytłumacz.
-Ja chce mieć przyjaciół, a ty poznać tamtych. Więc proponuje, że ty nie będziesz mordować jak leci tych co się mnie nie boją. A ja nie będę szaleć po umyśle w czasie twych rządów.
Stoi umowa.
Udało się. Zgodziła się. Myślałam, że nigdy się to nie stanie. Nie będzie zabijać. Taaak. Jaka radość. Skierowałan swe łapy w kierunku jeziora w nadziei, że Quinn jeszcze tam jest. Jak nie to poszukam innych, którzy nie będą się mnie bać. Może znajdę w tym lesie wielu przyjaciół.... Kto wie.... Przyjdzie przyszłość, zobaczymy.....

niedziela, 8 grudnia 2013

Goodbye

Przepraszam was wszystkich za to, że tak dawno nie pisałam.
Gimnazjum to nie przelewki i ja nie mam na nic czasu
Ciągle tylko Nauka, Nauka i Nauka.
Dlatego zdecydowałam, że muszę odejść.
W pełni możecie korzystać z postaci Lucy
nawet ją zabić
lub z kimś zeswatać. (♥)
A Scythe? Chciałam, żeby zginęła, ale nie wiem, czy warto pisać ostateczną notkę
I tak już dawno pogubiłam się w tym wszystkim
Miło było mi was wszystkich poznać
Może kiedyś wrócę
Może
Jeśli starczy mi na to czasu.
Życzę wam, żeby ta wataha naprawdę długo przetrwała.
Gomen Nasai *przepraszam.
A tak na pożegnanie wrzucam wam małe zdjęcie
przedstawiające rodzinkę mojej innej postaci.
Goodbye!
Będę za wami tęsknić!
Szkic nie mój. Ja tylko przerobiłam.
P.s możliwe, że dodam jeszcze niespodziankę. :*
~Scythe

sobota, 7 grudnia 2013

Są żołędzie jest impreza

Maszerowałam obok Reili, a za nami szła reszta. Genialny pomysł, z tym spacerem. Każda z nas się dotleni i będzie lepiej śpiewać. Taak! Więcej piosenek! Za nami Sibuna, Ana i Emily prowadziły jakąś rozmowę. Zaiste interesujące. Żart! Nuda! Skręciłam i zatrzymałam się. Reszta przeszła obok mnie, a ja zaczęłam iść za nimi. Szybko podbiegłam i klepnęłam Emily po plecach.
-Berek!- wrzasnęłam i zaczęłam biec, a ona zaczęła mnie gonić.
Biegłam ile sił w łapach. Ona mnie doganiała. Zauważyłam, że biegnę w krzaki i nie zdążę wyhamować. A może zdążę. Zaparłam łapy w ziemie i szybko na nią padłam. Udało się! Zatrzymałam się! Emily najwyraźniej skoczyła, by mnie złapać, bo po chwili przeleciała nade mną. Wpadła w krzaki. Wstałam i spojrzałam na resztę. Nagle usłyszałyśmy warczenie. Szybko wyszłyśmy z krzaków i stanęłyśmy obok skulonej Emily, a naprzeciw jakiegoś wilka o niebiesko-czerwonych ślepiach. Zaczęłyśmy warczeć. Wtedy Reili wyszła przed nas.
- Kim jesteś? - zapytała.
-Jestem Quinn.-odpowiedział, usiadł na trawie i dalej patrzył na Emily.
- A ja Reili. Miło mi. Co tu robisz? Czego chcesz od Emily? - zapytała pełną listą pytań.
- Idę sobie, a ona na mnie wskakuje, powala na ziemie i się kuli. Nie bardzo wiem, o co chodzi - spojrzał na Emilkę.
- Emily? Przyjaciel? - Reili zerknęła na Emily.
- Nie wiem. Nie potrafię tego określić - powiedziała Emily. Jej mina pokazywała teraz bogate zasoby mimiczne. Nie chce mi się ich wymieniać.- Nie wiem.
Spojrzałyśmy po sobie wszystkie naraz. Zachciało mi się śmiać, gdy Quinn śmiesznie przekrzywił głowę. W końcu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Reszta chwilę po mnie. On tylko się uśmiechną.
- To jest Nina, Ana i Sibuna. Ta, co w ciebie wleciała to Emily, a ja ci się już przedstawiłam - powiedziała Reili do wilka.
- Yyyy... miło mi - powiedział.
Roześmiałyśmy się jeszcze głośniej i cofnęłyśmy się za krzaki. Teraz ja szłam przodem. Reili trochę z tyłu. Po kilkunastu minutach byłyśmy przy naszej jaskini. Rozejrzałam się po okolicy. Zero drzew z liśćmi. Łeee. Ja chcę liście. Są takie ładne zielone. Wpadłam na pomysł. Wyczarowałam drzewo. Jak się zorientowałam jakie szybko na nie weszłam. Słaba jestem z biologii. Po chwili wiedziałam, że to dąb, bo pomogły mi w tym żołędzie. Jak to fajnie wygląda. Wszystkie drzewa bez liści, a tu ładny liściasty dąb. Chwyciłam kilka żołędzi. Rozejrzałam się po celach. Najbliżej stała Sibuna. Właściwie podeszło i przyglądała się mojemu dębkowi. Trzy, dwa, jeden. Odpalam! Po chwili wadera uciekała przed gradem naboi. Muahahahahaha. Ja zła. Wycelowałam w Anę, czyli kolejną tarczę cel. Ta wystraszona wskoczyła do wody. Po chwili Reili i Sibuna były w jaskini, a Greta i Emilka w wodzie. Mimo tego jak karabin pozbywałam się kolejnych żołędzi. Ja jedyna jestem bezpieczna, bo kto będzie rzucał czymkolwiek w słodką i grzeczną Ninicię. Zaczęłam się śmiać. Zamknęłam oczy, bo nie mogłam wytrzymać. Zachwiałam się i zleciałam z mojego drzewka. Nieee! Już nie żyje! Jednak wadery dalej siedziały w swoich kryjówkach. Wstałam i rozejrzałam się. Radość mnie rozpiera! Me zabawy nie są karane. Już nie wytrzymam trzeba śpiewać.
-Baiao bongo, Hej!
Baiao bongo, Hej!
Baiao bongo, bongo baja.
Baiao bongo, Hej!
Baiao bongo, Hej!
Przez świat wzdłuż i wszerz,
Płynie dzisiaj pieśń.
Baiao bongo, Hej!
Baiao bongo, Hej!
Baiao bongo, bongo baja.
Uhuhu! Kto ten piękny taniec zna,
Wtem tańczy go jak ja,
O baiao bongo, o bongo baja.
Bongo la, bongo la,
Bongo la la la.
La la la la la la la.
Bongo la, bongo la,
Bongo la la la.
La la la la la la laaaaaaaaaa! -zawyłam, a w między czasie Reili dołączyła do mnie i śpiewałyśmy w kółko to samo.
Kręciłam piruety. Złapałam Ane, a Reili Sibunę. Emily pokładała się ze śmiechu tarzając się w trawie. Po chwili została złapana przez Gretę. Wszystkie tańcowałyśmy hałasując przy tym niemiłosiernie. Po chwili zmęczona padłam na trawę. Reszta wilczyca po wilczycy również. Ledwo się podniosłam i rozejrzałam. Szybko z wielkim zacieszem podbiegłam do drzewka mojego. Wlazłam na nie. Rozglądam się w poszukiwaniu żołędzi. Naboje są. Komendancie Nina rozpocząć ostrzał. Po kilku minutach reszta już była schowana w swoich kryjówkach. Buahahahaha. Zeszłam z drzewa i w tej samej chwili pożałowałam tego. Zostałam zestrzelona! Łaskotkami! Marny mój los. Wszystkie cztery napadły na mnie i męczyły torturami. Starałam się wydostać. Nie! Już nie baja bongo. Zostawicie mnie jestem niewinna. Co ja wam zrobiłam!? Po kilku minutach męczycielki same przestały. Z ulgą położyłam się przy jaskini. Reszta też zajęła się swymi sprawami. Nagle poczułam coś zimnego i mokrego na nosie. Szybko otrząsnęłam się i zobaczyłam coś co napełniło me serce radością. ŚNIEEG PADA!!! TAAK! Będą bałwany, śnieżki, bitwy, sanki z kłody. Zaczęłam tańczyć taniec radości.
-Pada śnieg, pada śnieg, sypie granatami!!- zaśpiewałam i łapałam śnieżynki na język.
 Mój entuzjazm znów podzielała Reili. Tak śpiewając i słysząc śmiech reszty tańcowałyśmy po całym terenie.
(: Nina :)