niedziela, 30 czerwca 2013

SiBuNa- wilcza dziedziczka smoczej krwi


Imię: Sibuna
Płeć:  samica
Wiek: ok.7,5 wygląda na 1,5
Rasa: Smoczy wilk
Partner: Brak
Charakter: Jest nieśmiała i cicha. Rzadko przyłącza się do rozmów. Chodzi własnymi ścieżkami. Od zawsze była samotna i przyzwyczaiła się do tego. Radzi sobie sama, więc nie chce niczyjej pomocy. Woli zrobić po swojemu, a dobrze. Jest zazwyczaj rozsądna. Przez ten czas nauczyła się nie wpadać w tarapaty, a jeśli to się zdarzy to umie się z nich wydostać. Jest po prostu niezależna. Jej wadą jest to, ze czasami jest bardzo uparta. Rzadko się poddaje.
Historia: Mało wie o swoim pochodzeniu. Podobno urodziła się na gorących ziemiach, które należały dawniej do smoków. Gdy się narodziła trwała wojna z Watahą Wody. Jej matka uciekła razem z nią tuż po narodzinach. Wychowała się w małej jaskini. Matka zmarła w ciągu 4 miesięcy. Miała głęboką ranę, do której wdarło się zakażenie. Opowiedziała Sibunie o jakimś wewnętrznym smoku, lecz mała nie wiele z tego zrozumiała.
Ostatnie słowa matki jakie padły z jej ust było to: Odnajdź swoją siostrę, Anubis.
 Sama nauczyła się władania własnymi żywiołami, które ukazały się dość późno. Na początku ukazał się jej ogień, a później noc. Dopiero gdy skończyła 5 lat, odkryła trzecią moc- biała magia, zwana także czystą energią. Była wykorzystywana szczególnie od leczenia. Sibuna wiele razy wspomina cierpienia matki i to jak bardzo chciałaby ją uleczyć. Od tamtego czasu nie chce pozwolić na to by ktoś zginął przez głupi wypadek.
Wygląd: Biała wilczyca z niebieskimi tęczówkami. Końcówka ogona, łapy oraz uszy są w odcieniach morskiej zieleni/niebieskiego.  Na brzuchu ma symbol, który jak jej powiedziała matka, znaczy on o wewnętrznym smoku. Po tym pozna swoją siostrę. (symbol na zdjęciu siostry)
Moc: Ogień, noc, biała magia.
Lubi: Blask księżyca, motyle.
Nie lubi: Osób które łatwo się poddają.
Ciekawostki:
• Nie boi się wody, mimo iż ogień to jej przeciwność

• Nie spotkała nigdy żadnego maga wody od tamtego wydarzenia
***
Rasę smoczego wilka akurat ja wymyśliłam, gdyż wiem że moja ,,siostra,, uwielbia smoki ;)

Przekleństwo czy dar?

Mgła mnie oślepiła. Nie widziałem nic, ani jednego wilka. Słyszałem kroki i ciche skomlenia i czułem ich zapach jednak nic nie widziałem. I nagle się pojawił. Wyskoczył z mlecznej mgły tuż nad moją głową. Nie wiedziałem czy skoczył by zabić mnie czy kogoś innego. Nie myślałem wtedy w ogóle. I może dlatego stało się to co się stało. Skoczyłem w górę. Czarny wilk upadł w miejscu w którym się przed chwilą znajdowałem. I zniknął. Nie dosłownie. W miejscu w którym stał ziała wielka szczelina. Wylą dowałem obok i upadłem. Ziemia zaczęła się trząść. Krzyknąłem do Connor'a jednak nie odpowiedział. Mgła nie znikała więc nie mogłem nic zrobić. Bałem się że gdzieś wpadnę. A potem naszła mnie straszna myśl. To ja to spowodowałem. Skoczyłem na oślep chcąc uciec jak najdalej. Mimo że przecież nie mogłem uciec przed własnym przekleństwem.
~'~
Wiem że krócej to nie można było, ale po pierwsze piszę telefonem, a po drugie ciekawam reakcji.
.

Anubis - ostatnia z rodu Smoczych Wilków


Imię » Anubis
Płeć » samica
Wiek » ok. 15 lat, wygląda na 3 lata
Rasa » Smoczy wilk
Partner » brak
Charakter » Zazwyczaj jest małomówna i na ogół siedzi na uboczu, z dala od innych zwierząt. Lubi przesiadywać na drzewach i patrzeć w niebo niezależnie od pogody czy pory dnia. Pozornie opanowana i spokojna, ale łatwo daje się sprowokować do walki. Boi się paru rzeczy, jedną znich jest woda. Natomiast kocha bawić się ogniem, naturalnym żywiołem jej rasy.
Historia » Urodziła się na gorących ziemiach należących niegdyś do smoków. Gdy tylko otworzyła złote ślepia, już wiedziano, że będzie miała dodatkowe żywioły. Były nimi natura i noc. Naturalnie władała też ogniem. Sielanka trwała 7,5 roku. To tylko jedna noc. Na ich ziemie wtarła Wataha Wody. Woda to słaby punkt Smoczych Wilków. Mimo że wrogowie byli znacznie mniejsi i słabsi fizycznie, wybili niemal wszystkich za pomocą swej magii. Anubis udało cudem uciec z miejsca jatki. Pomógł jej w tym wewnętrzny smok, Slyth. Od tamtej pory wałęsa się po świecie, unikając wody i wilków władających tym żywiołem. Do tej pory nigdy nie spotkała innego przedstawiciela swojej rasy.
Charakterystyczne cechy » Złote bransolety na tylnej, lewej łapie oraz duży kolczyk w prawym uchu. Jest nienaturalnie szczupła oraz o prawie połowę większa od przeciętnego wilka.
Magia » Ogień, noc i natura
Ciekawostki »
° Anubis nie wie, czy ktoś jeszcze ocalał po pamiętnym ataku na jej watahę. Potem nie spotkała żadnego osobnika ze swojej rasy. Z tego powodu myśli, że jest jedyna ze smoczego rodu.
° Ma siostrę, Sibunę, ale nie ma pojęcia o jej istnieniu.
° Na brzuchu widnieje symbol, który tylko smocze wilki mogą odczytać.
° Nie musi pić wody, aby żyć. Potrafi zjeść ogień, ale niedużo.

Zabijać się dalej czy zmienić plan

         Przyglądałem się z góry całej akcji. Pode mną zgromadziło się pięć wilków. Nigdzie jednak nie dostrzegłem śladu Joysella. Reili jak zwykle próbowała zagadać, jednak wiewiór nie był skłonny do rozmów. Błagalna mina stojącej za nią Lilayne, wyrażała więcej niż tysiąc słów. Cynthia za to stała trochę z boku rozmawiając z nieznanym mi wilkiem. Jednak po opisie przedstawionym wcześniej przez brata zgadywałem że jest to towarzysz wiewióra.
          Zacząłem się zastanawiać, co powinienem zrobić w tej sytuacji. Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że mam to gdzieś. Zostanę tu gdzie jestem, a Joysell jeżeli raczy się pojawić niech się sam tym martwi. Osobiście mogłem iść  o zakład, że zaraz wyskoczy z jakiś krzaczorów i zacznie wszystkim skakać do gardła. Nie czekałem długo na jego pojawienie. Właśnie kiedy kończyłem tą myśl wyłonił się z zarośli z takim wyrazem pyska, że wszystko co żywe powinno wziąć nogi za pas. Wiewiór i drugi wilk spojrzeli na siebie porozumiewawczo po czym wbili badawczy wzrok w Joysella. Reili dalej trajkotała jak nakręcona nie zauważając nawet, że jej domniemany rozmówca odszedł. Wiewiór skierował się w stronę przybyłego basiora i zapytał:
-Coś ci nie pasuje?
-Skąd...wszystko jest w porządku.- przetoczył morderczym wzrokiem po całym towarzystwie.
-Hmmm dobrze.- obrócił się i chciał odejść.
Spojrzałem na brata i ujrzałem błysk w jego oczach, miał już skoczyć na nieświadomego wiewióra, kiedy postanowiłem się odezwać:
-Nie żeby coś, ale on zaraz rozerwie cię na strzępy.
Mój znudzony ton mówił sam za siebie, miałem to gdzieś. Jednak ostatnim razem wiewiór uratował mi życie, wyciągając mnie nieprzytomnego z tego piekielnego morza. Właśnie spłaciłem swój dług. Wiewiór spojrzał tylko przelotem w moją stronę, po czym musiał już zrobić unik przed kłami Joysella. Dwa basiory padły na ziemię i zaczęły się szarpać. Po chwili kłębowisko powiększyło się o towarzysza wiewióra, a na samym końcu do walki dołączyła się Cynthia. Reili stała z otwartym pyskiem, zamarła w pół słowa kiedy w końcu dotarło do niej co się dzieje. Z za niej wystawały wielkie oczy Lilayne. Po chwili wilczyce otrząsnęły się z szoku. Reili podbiegła do kłębowiska latającego wszędzie futra i zaczęła błagać ich o uspokojenie się, jednak po chwili sama została zmuszona do włączenia się do walki.
           Lilayne zaczęła oglądać się spłoszona dookoła, w końcu uniosła wzrok i zobaczyła że siedzę na gałęzi dębu ponad nią. Wspięła się na dwie łapy oparła się o kore sędziwego drzewa i krzyknęła:
-Zrób coś do cholery!
-Wybacz, ale dopiero co zagoiły mi się poprzednie rany. Nie jestem idiotą, nie mam najmniejszego zamiaru się tam pakować.-wskazałem pazurem na walczące wilki.
-Dupek!- warknęła, po czym skoczyła na pomoc Reili.
Złapała wilczycę za ogon i odciągnęła na bok. Czarna wadera zachwiała się delikatnie. Stała na trzech łapach, czwarta podkulona krwawiła obficie tworząc pod nią szkarłatną kałużę. Lilayne zaczęła coś krzyczeć do Reili, jednak nic z tego co powiedziała nie dotarło do mnie przez wszechobecny hałas.
           Nagle oślepiło mnie blade światło, zachwiałem się i runąłem w dół. Uderzyłem głucho w ziemię. Podniosłem się niezgrabnie i poczekałem aż miną mi czarne mroczki. Krajobraz zmienił się diametralnie, wszystko dookoła było skute grubą pokrywą lodu. Wszystkie wilki leżały na ziemi i starały się podnieść, jednak od razu lądowały z powrotem na zamarzniętej ziemi. Pomiędzy nimi górował zadowolony z siebie Joysell. Uśmiechnął się a z jego kłów ohydnie skapywała krew. Po chwili wbił we mnie swój pusty wzrok:
-Teraz zajmę się tobą!-warknął i rzucił się w moja stronę.z
Zrobiłem unik z trudem utrzymując się na łapach. Joysell przeleciał obok i pojechał dalej. W tym samym momencie usłyszałem dziwny syk. Basior który wcześniej rozmawiał z Cynthią stał chwiejnie na łapach z wzrokiem wbitym w ziemię. Lód wokół niego zaczął parować, syczeć i topić się. Poszedłem za przykładem wilka, po chwili lód zniknął, ale za to otaczała nas gęsta mgła.
~~~~~
Przepraszam za zwłokę, ale nie mam ani grama weny.

AMREE

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Powiedz kotku, co masz w środku?

Szłam wesoło nucąc piosenkę. Błąd. Ja jej nie nuciłam, jednak prędzej darłam ryja na całą okolicę. Z jednej strony współczułam z całego serca Lilayne, że musi ze mną wytrzymywać, a zdrugiej z kolei dziwiłam się, że JESZCZE ze mną wytrzymuje. Może to jest tylko kwestia czasu? Pokręciłam przecząco łbem chcąc odgonić od siebie te ponure myśli, które nieraz wpadały do mojej chorej głowy. Wiedziałam, że jej również jest ciężko. A może jednak źle zrobiłam, przyprowadzając Amree do nas? Jednak tak bardzo chciałam, aby wszyscy żyli ze sobą w zgodzie i byli szczęśliwi.
- Lila, a może zaśpiewać Ci piosenkę, o zboczonym bobrze? - Parsknęłam śmiechem.
- Nie, Reili. Ta piosenka w zupełności mi wystarczy. Boję się tylko o zdrowie zwierząt leśnych. - Pokręciła głową, a na jej pysku zawitał lekki uśmiech.
- E tam! Przecież ładnie śpiewam, prawda?
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się. W tym momencie gwałtownie zatrzymałam się, powodując, że Lila wpadła na mnie.
- Co znowu? - Jęknęła. Ja nie wypowiadając żadnych słów, wskazałam łapą na coś futrzastego wylegującego się w cieniu drzewa. Zauważyłam, jak wyraz pyska Lilayne gwałtownie się zmienił. Wiedziałam, czułam w głębi ducha, że nie na rękę jej kolejny nieproszony, sprowadzony przeze mnie gość.
- Załatwię to. - Uśmiechnęłam się szczerze i odeszłam parę kroków przed siebie. - Cześć! - Przywitałam się jak zawsze wesoło. Wilk przyjrzał mi się obojętnym wzrokiem.
- Więc to Ty pozbawiasz życia stworzeń. - Skwitował po czym stracił zainteresowanie mną. Przekrzywiłam nieco łeb niezbyt rozumiejąc, o co może mu chodzić.
- Ale ja tylko śpiewałam. - Wytłumaczyłam się.
- Właśnie o to mi chodzi... - Wykrzywiłam się udając obrażoną, co w gruncie rzeczy nie było prawdą. - Mogłabyś odejść? Zasłaniasz mi słońce.
- Jak masz na imię? - Spytałam ignorując jego prośbę. Widać było, że jakoś nie ma specjalnego zamiaru odkrycia tej tajemnicy dla mnie, gdyż nadal niewzruszony leżał wlepiając wzrok w jeden punkt. Postanowiłam więc sama odkryć dla niego tajemnicę mojego imienia.
- Jestem Reili. - Uśmiechnęłam się. - Teraz powiesz mi, jak masz na imię?
- Nie. - Warknął.
- A co Ty tak w ogóle robisz? - Nadal byłam nieugięta.
- Nie widzisz? Przytulam ziemię. Lepiej stąd odejdź, bo i Ty możesz zaraz przytulić ziemię, jednak w tych mniej przyjemnych okolicznościach. - Kątem oka spojrzał się na mnie, aby ocenić, czy na prawdę przejęłam się jego ostrzeżeniem.
- Ale ja nie lubię przytulać ziemi. - Odparłam bez entuzjazmu. Widziałam, jak wilk powoli traci cierpliwość. Jednak ja byłam w każdej chwili gotowa się wycofać.
- Ok, wiem jak Cię rozgryzę. Powiedz kotku, co masz w środku?
- Hm... Płuca, serce, nerki... - Odparł bez większego zainteresowania. Zgasił mnie...
- Ale to nie tak miało być?! - Krzyknęłam zrozpaczona. W ten doszedł mnie zapach jeszcze dwóch innych wilków. W jednym z nich rozpoznałam Cynthię, a drugi był mi zupełnie obcy.
- Przepraszam na chwilę. - Powiedziałam do futrzastego wilka i podbiegłam do Lily, która ze strachem i niepewnością w oczach obserwowała moje poczynania.
- I jak? - Spytała niepewnie.
- Hm... Na razie próbowałam rozgryźć, jak ma na imię. Nic z tego. - Westchnęłaam smutno.
- Ale nie zapraszałaś go do nas? - Widziałam w jej oczach nadzieję, że jednak moja odpowiedź będzie zadowalająca.
- Nie. - Odparłam. Wilczyca odetchnęła z ulgą.
- Jak myślisz. Co robimy?
- Nie wiem, Reili...

~~
Reili

Przepraszam, że krótkie, ale mi Cynthia nie daje pisać :x I mam nadzieję, że dobrze opisałam Twój charakter, Lanay ;) I mnie nie zabijesz :D Chciałabym jeszcze trochę pożyć ;) I ogólnie mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni xD

Był sobie niedźwiedź

Ten wilk mnie niepokoił, krótko mówiąc. Najpierw powiedział, ż to jego teren, w chwilę później postanowił się 'przyłączyć'. To dziwne i nienaturalne. Postanowiłem pogadać z Connor'em. Może i jest szalony, ale nie zagryzł mnie którejś nocy, prawda? Poza tym i tak był ode mnie silniejszy, więc gdyby chciał, to i tak mógłby łatwo się mnie pozbyć. Podreptałem w las kierując się jego zapachem. Posłyszałem szelest za sobą. Odwróciłem łeb i spostrzegłem Joysell'a.
-Nie idź za mną!-warknąłem. Najchętniej nie miałbym z nim nic wspólnego.
-Pójdę-odparł.
-Wiesz co? Idź na polanę i sprawdź czy nie ma cię tam.
Nie czekając na odpowiedź, pomknąłem za zapachem nie patrząc czy Joysell za mną podąża czy nie. Dotarłem na wzgórze. Nie widziałem wilka, lecz z długiego pnia wystawała końcówka ciemnego ogona. Podkradłem się z boku, odwróciłem i wierzgnąłem z całej siły w pień. Podskoczył i zaczął się staczać z ogromną szybkością. Popędziłem za nim. poczułem się radosny, pomimo niepokoju i poczucia wyobcowania. Pień uderzył w końcu o drzewo, a z jego wnętrza wyłonił się chwiejąc się i bełkocząc mój towarzysz.
-Nie.. wiempf, ależos, mówilesz żes to ja. Ja, idiogą, sjestemp. A ty?
Zachichotałem. Odczekałem chwilę, aż wilk odzyska władzę nad kończynami i językiem i zaproponowałem polowanie. Zgodził się niechętnie, ale po chwili, kiedy wyczuliśmy tłuste sarny ożywił się i znowu, jak to on zaczął gadać. Przerwałem mu chwytając za kark i przyciskając do drzewa.
-Zamknij jadaczkę i dla odmiany posłuchaj mnie. Czujesz Joysell'a?
-Nie-odparł patrząc na mnie jak ciele.
-Nie ufam mu. A ty?
-Ja... no niby... nie mam mu nic do zarzucenia... ale... jakiś taki... zmienny. Dziwny. A w ogóle po co pytasz?
-A mnie ufasz?
-Niby czemu nie? Sztywny jesteś, ale w porządku. Fajny jesteś, szkoda że jesteś zwykły.
-Więc czemu nie ufasz mu?
-Zmienny jest. Mówiłem. Możemy już iść po te sarny?-spojrzał błagalnie mi w oczy.
Puściłem go. Gadał resztę drogi. Zamilkł dopiero wtedy, gdy zobaczył zwierzęta. Przyczailiśmy się, chcąc skoczyć na jedną ze słabszych sztuk, lecz sarny musiały nas wyczuć, bo rzuciły się do ucieczki. Popędziliśmy za nimi. Kontem oka dostrzegłem jakiś kształt, który nie mógł być Connor'em. Skoczył tuż obok mnie na sarnę. Zwaliliśmy się na zwierze łamiąc mu kości. Potrząsnąłem głową i rozpoznałem Cythię. Ona także mnie poznała, bo zjeżyła się i zawarczała. Nie czekając naj je ruch zacząłem szybko mówić:
-Nie szukam kłopotów, Cythia, naprawdę niechcący na ciebie wpadam, poznałaś już Connora?-spytałem kiedy zobaczyłem, ze ten się zbliża. Płynnie minąłem waderę, która już zaczęła rozmowę z Connor'em. Odbiegłem stamtąd. Chciałem trochę pomyśleć, lecz rzeczywistość nie dała mi oczywiście, szansy. Kiedy tylko położyłem się pod drzewem usłyszałem radosny śpiew nad uchem. Brzmiał okropnie niemelodyjnie, jeszcze gorzej od mojego wycia:
-Był sobie nieeeeeeeeeeeeedźwiedźźźźźźźźź wierz jeśśśśśśśśśli chceeeeeeeesz czaaaaaaaaaarno brązowyyyyyyyyyyyyy kudłaaaaaaaaaaaaaaty zwierz!-('Niedźwiedź i Dziewica Cud' z 'Pieśni Lodu i Ognia') odwróciłem się i spostrzegłem dziarsko maszerującą czarną, śpiewającą wilczycę i drugą, granatową, kuląca się obok jej boku.

Zaraza

     Lekko otworzyłam oczy patrząc na Reili biegającą dookoła drzewa, pod którym leżałam. Śpiewała coś. Nie interesowało mnie to. Nic mnie nie interesowało. Moje życie również. Ptaki śpiewały, a raczej wkurzały mnie ich krzykliwe odgłosy. Wydzierały się latając bez celu po niebie. Gdzie tu sens? Wstałam i nic nie mówiąc odeszłam. Nie mam zamiaru wracać. Jestem tam zbędna. Pewnie uważają mnie za nienormalną, albo dziwną. Każdy tak uważa... Ale czy to moja wina, że ich nienawidzę? Tak... moja...
     Szłam już parę godzin przed siebie, bez celu mijając kolejne identyczne drzewa. Cały czas myśląc o tym śnie. O co chodziło z tymi znakami? Wskoczyłam na jakąś skałę i usiadłam podziwiając widok. Byłam ponad mgłą, która zalała świat. Słońce powoli zachodziło pozostawiając świat ciemności. Pełnia. Zawyłam, a w mojej głowie pojawiły się szepty. Nienawidzę tego uczucia. Masa szeptów, niepotrzebne informacje. Jeden szept różnił się od innych, powtarzał tylko jedno słowo: zaraza. Zdziwiona zaczęłam biec w tamtą stronę. Szepty były coraz wyraźniejsze. Było ich więcej i cały czas powtarzały słowo: zaraza...
      Zaczynało coraz bardziej śmierdzieć. Zapach śmierci? Drzewa bez liści zastąpiły soczystą zieleń, czarna spalona trawa i ciernie, które raz po raz przecinały skórę. Mgła powoli zaczęła ustępować i moim oczom ukazał się cmentarz. Ten sam co w moich snach. Pełno trupów leżących przy nagrobkach. Zwierzęta i ludzie. Dzieci... Niepewnie podeszłam do jednego chłopca. Blond włoski opadały na twarz, a niebieskie oczy przyglądały mi się. Może on wcale nie był martwy. Ale z pewnością był porośnięty czarnym grzybem. Tak jak reszta. Nagle jego usta delikatnie się poruszyły.
-Zaraza...
Po czym umarł. Jaka zaraza do cholery?! Ze wszystkich ciał wyrastały grzyby, pyłkowały... Te grzyby były zarazą!! Teraz do mnie doszło.... też muszę być zarażona. Jestem już tutaj za długo. Nagle zrobiło się jeszcze mroczniej, a przede mną pojawiła się wilczyca, a raczej duch wilczycy. Widzę duchy!? Od kiedy?! Uśmiechnęła się jadowicie i powoli zaczęła iść w moją stronę. Z oczu kapała jej krew.
-Kim jesteś? -zapytałam bez grama emocji. Nie mam uczuć.
-Jestem śmiercią... jestem twoją matką Cynthia...
      Obudziłam się z piskiem. Futrzaste stworzenie zwane Reili podbiegło do mnie.
-Wszystko w porządku? Co ci się śniło? Zaśpiewać ci piosenkę? - zaczęła skakać naokoło mnie.
-Nie. Zostaw mnie w spokoju... -odpowiedziałam chłodno i zniknęłam między krzakami...



Wybaczcie, że przez tydzień mnie nie było, ale cierpiałam na brak neta. Nie gniewacie się na córkę śmierci prawda? :3 Mam nadzieję, że notka jakoś wyszła ^.^
~Cynthia

niedziela, 23 czerwca 2013

Czarny

Zdumiony spojrzałem na wilka, który zaatakował Lanaya, który z kolei zaczął się przed nim bronić. Cofnąłem się o dwa kroki zupełnie zdezorientowany, ale szybko się opanowałem i skoczyłem na pomoc mojemu towarzyszowi.
- Wiewióreczko uratuję cię! - wrzasnąłem i skoczyłem na czarnego. Przeturlałem się z nim kilka razy po ziemi i wgryzłem w szyję. Zacząłem dusić mojego przeciwnika. Jakoś za łatwo mi poszło. Wtem zostałem kopnięty prosto w genitalia. Automatycznie puściłem czarnego i zwinąłem się w kulkę na ziemi. Lanay skoczył na niego, ale wtedy zamknąłem oczy i czułem już tylko potworny ból.
- Czego od nas chcesz? - warknęła moja Wiewióreczka.
- Weszliście na mój teren - odparł wściekle czarny.
- Kłamiesz! - wrzasnąłem z ziemi. Udało mi się dźwignąć na wszystkie cztery łapy. - Nic nie czułem jak tu wchodziliśmy.
- Kim jesteście? - zapytał tamten.
- Jam jest Connor, a to Lanay i podróżujemy w poszukiwaniu schronienia, pożywienia i uciekamy od wrednych mrówek, które pragną obleźć nas w nocy, a następnie skonsumować, a ty? - odezwała się we mnie moja wewnętrzna gadatliwość.
- Jesteś idiotą - stwierdził Lanay, krzywiąc się nieco.
- Wiem - odparłem szczerząc się wesoło.
- Nazywają mnie Joysell. Mieszkam tu - odparł zdawkowo.
- Możemy się na trochę u ciebie zatrzymać? - zapytałem uśmiechając się wesoło.
- Connor to chyba nie jest dobry pomysł - oznajmił Wiewiór.
- Co? Czemu? - zapytałem zdumiony.
- Zostańcie, jeśli chcecie - odparł Joysell.
- Miło z twojej strony - powiedziałem. - Lubisz mrówki? Powiedz, że nie lubisz. Błagam.
- Raczej nie - odpowiedział czarny nieco zdziwiony.
- Już cię lubię - oznajmiłem szczerząc się. Zacząłem skakać i biegać w kółko ciesząc się.
- Co on brał? Dałeś mu coś? - zapytał Joysell patrząc na Lanaya.
- Nic - westchnął Wiewiór. - Wiesz coś o tym morzu, o ludziach i o tym jak się dostać na drugą stronę?
Mój nos ciągnął mnie w lewo, w prawo, do tyłu, w górę i na ukos cały czas wychwytując zapachy saren. Miałem ogromną ochotę na taki pyszny posiłek, ale niestety Lanay najwyraźniej nie był głodny. Wtem moim oczom ukazała się mysz. Chyba szukała mamy, bo piszczała strasznie:
- Hej mała - powiedziałem, kładąc się przed nią. - Szukasz mamy, taty, babci?
- Pi, pi, pi - odpowiedziała, węsząc.
- Connor, co ty robisz? - Wiewiór patrzył na mnie zdumiony.
- No czekaj. Widzisz chyba, że próbuję pomóc tej małej - odparłem oburzony, że mi przerywa konwersację z myszką.
- A co jej się stało?
- Zgubiła mamę! Ty serio nie widzisz?
- Yyyy... ja nie chcę ci nic mówić, ale ona jest dorosła i właśnie zamierza uciekać - oznajmił, a ja spojrzałem na niego zdumiony. Chwilę później myszy już nie było.
- I jak tu być miłym dla innych? Jedni ci wmawiają, że jesteś idiotą, a drudzy okłamują, że zgubili rodziców. Świetnie. Po prostu cudownie. Zaraz mnie coś trzaśnie - warknąłem poirytowany. Lanay spojrzał na mnie z politowaniem. Musiałem przypominać małego wilczka, który strzelił focha, bo nie udało mu się złapać wiewiórki.
- Zamknij się lepiej - warknął.
W tamtym momencie przestałem ich słuchać. Wskoczyłem na jakąś skałę i rozejrzałem się. Głód przejął nade mną kontrolę i podążyłem za zapachem sarny. Wilki zostały z tyłu rozmawiając, a ja ruszyłem na polowanie zadowolony z siebie. Stanąłem w krzakach. Nikt mnie tu nie widział. Po mojej prawej leżał zwalony pień drzewa, w którym z łatwością bym się zmieścił. Wszedłem do środka i przeczołgałem się na drugą stronę. Wszystko porośnięte było miękkim mchem. W powietrzu czułem dużo wilgoci. Bardzo dużo. Tak dużo, że się w głowie nie mieści. Sarna. Pachnie. Wtem do moich uszu dotarł skrawek rozmowy Lanaya i Joysella:
- A ten skunks, co tak za tobą łazi to kto? Po co ci on tak w ogóle? Zachowuje się jakby nawąchał się jakichś ziółek i teraz mu coś odwala.
- Szczerze to nie wiem. Przyczepił się do mnie jak rzep, kiedy spotkałem się z nim na plaży i od tamtego czasu nie daje mi spokoju. On chyba jest taki z charakteru albo po prostu oszalał. Może za długo był sam.
- Dziwny jest. Tak właściwie to wiesz, gdzie zniknął?
- Nie wiem, ale pewnie mnie znajdzie. Zna już mój zapach bardzo dobrze. Podróżuję z nim od jakiegoś czasu i zdążył się przyzwyczaić.
Co to przesłuchanie? Ten Joysell jest jakiś dziwny. Nie ufałem mu. Ani trochę. Czyli jestem szalony? W tamtym momencie moją paszczę rozświetlił obłąkańczy uśmiech. Niech tak myślą.

Przepraszam ;x Wena uciekła mi w połowie. Kijowo wyszło ;/
Connor :D

sobota, 22 czerwca 2013

Pierwsza kłótnia

Miałam wielką ochotę wybuchnąć. Jak to możliwe, że Reili była tak pozytywnie nastawiona do wszystkich wilków, jakich spotka? Nawet do takiego wilka? Serio?
- Nie wiem o co ci chodzi, Lila. Naprawdę - mruknęła cicho Reili, po raz pierwszy wykazując się odrobiną dyskrecji. - Moim zdaniem Amree nam się przyda. Im więcej nas, tym lepiej, prawda? Weselej jest i w ogóle!
- Tak, tak - prychnęłam cicho, zerkając na wilka. Siedział niedaleko nas, wpatrując się w jakiś punkt. Zdawał się nad czymś rozmyślać.
- No, ja tam go lubię - odparła wesoło, uśmiechając się przy tym szczerze.
- Tak, wiem. Ale nie zapominajmy, Reili, że ty lubisz wszystkich.
- Bo wszyscy są fajni - powiedziała, machając przy tym radośnie ogonem. - Nie wiem jak ty, ale ja tak leżeć w miejscu nie mogę. Idę do naszego gościa. Zaproponuję mu może naszą jaskinię, co?
Pokiwałam łbem, nie bardzo jej słuchając, a gdy ona już w podskokach oddalała się w stronę Amree, dotarły do mnie jej słowa.
- Jezu, Reili, NIE! - wrzasnęłam za nią, ruszając w jej kierunku biegiem.
- A więc, drogi przybyszu imieniem Amree, czy chciałbyś może umilić nam życie swym pobytem w naszej zacnej jask...
- Cholera, Reili! - krzyknęłam, przerywając jej w pół zdania i ostro hamując, jako że nabrałam niezłej prędkości. Zatrzymałam łapy w ostatniej chwili, bo jeszcze centymetr i zderzyłabym się z tym, pożal się Boże, wilkiem.
- Nie wiesz, że nie ładnie tak przerywać czyjąś wypowiedź? - spytała ze śmiechem, szturchając mnie łapą.
- Właśnie, to bardzo niegrzeczne - dodał Amree, uśmiechając się przy tym z kpiną. Patrzył na mnie tymi jego niebieskimi oczyma z widoczną wyższością, jakbym była jakaś niedorozwinięta. Skończony cham. Ale ja mu jeszcze pokażę.
- Och, bo wciskanie się komuś nieproszonym nie jest już niegrzeczne, tak? - warknęłam, patrząc mu prosto w oczy. Nasze spojrzenia mierzyły się przez chwilę w cichej walce, którą w ostateczności przerwała zaniepokojona nieco naszym zachowaniem Reili.
- Ej, dzieci, bez kłótni! Skoro mamy tu razem mieszkać, to musimy się jakoś zaprzyjaźnić, prawda? - rzuciła wesoło, próbując załagodzić sytuację.
- Ja nie mam zamiaru mieszkać z tym bałwanem - prychnęłam, robiąc się coraz bardziej zła.
- A ja wręcz przeciwnie, z chęcią doprowadzę cię do szału swoją osobą - uśmiechnął się perfidnie, by po chwili mnie wyminąć i bezceremonialnie wejść do naszej jaskini.
Aż odebrało mi mowę.
- No... więc, sprawa się wyjaśniła, tak? - spytała, patrząc na mnie błagalnie. Naprawdę jej zależało, by wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Nie miałam serca, by ją uświadamiać, że ten wilk z pewnością nie jest dobrym kandydatem na członka Watahy, jeśli miała takowa powstać.
- Oczywiście, że tak. - Uśmiechnęłam się do niej z trudem, choć miałam ochotę ciskać przekleństwami.
- Będę jednak ci wdzięczna, jeśli pójdziesz do Amree i z nim na spokojnie pogadasz - powiedziała z wyjątkową powagą-
- Jasne - mruknęłam, niechętnie idąc w stronę jaskini. Nie wiedziałam dlaczego to robię, ale chyba za bardzo polubiłam tą bezsensownie radosną wilczycę, by teraz ją rozczarowywać.
I to była moja wada. Gdy już kogoś poznam, to zbyt szybko się przywiązuję.
Z cichym westchnięciem weszłam do ciemnego wnętrza jaskini, zauważając wilka zaraz przy ścianie. Siedział wyprostowany, a jego oczy były utkwione prosto we mnie.
~~~
Lilayne

Wielka trójca

       Cały mokry i w nienajlepszym humorze biegłem w stronę zapachu wader. Przed chwilą słyszałem ich nie tak odległe głosy, które jednak nagle ucichły.
       Postanowiłem zrobić sobie krótka przerwę i po raz setny otrząsnąłem się z wody, jednak nadal miałem denerwujące uczucie jakbym cały ociekał. Wtem z bardzo bliska dobiegły mnie słowa:
-To chyba wilk.
-Nie ważne kto to, chodźmy lepiej stąd.-zabrzmiał naglący ton.
-Właśnie! Wyjdźmy na powitanie, czuję, że jest już blisko.
Podszedłem po cichu kilka kroków, wysunąłem pysk z zarośli i szepnąłem:
-Bliżej niż ci się wydaje.
Postać odskoczyła, lecz po chwili usłyszałem radosny śmiech:
-No i spójrzcie mamy gościa.
Wyszedłem z ukrycia i przyjrzałem się waderą. Dwie względnie czarne, no a pomiędzy nimi siedziało moje ulubione granatowe uosobienie popłochu:
-Cześć, jestem Reili.- przedstawiła się jedna z czarnych i zaśmiała się.-Już od dłuższego czasu czułam, ze się zbliżasz, ale nie wiedziałam, że byłeś tak blisko, naprawdę mnie zaskoczyłeś jak zacząłeś mówić z za tych krzaków. Ostatnio poznałam już jednego gadającego krzewa.-przechyliła głowę i spojrzała rozbawiona na granatową waderę, kończąc tym samym swój słowotok.
-Tak, ja też miałem tą nieprzyjemność.- mruknąłem, zerkając kontem oka na niezrównoważoną.
-Oooo znacie się, super!- wykrzyknęła rozradowana Reili, która chyba nie dosłyszała przedrostka "nie".
Wadera nadal coś mówiła, jednak straciłem nią zainteresowanie przenosząc swoja uwagę, na drugą czarna wilczycę siedząca w cieniu. Była najmniejsza z całej trójki i miała speszony wyraz pyska. Nie była w ogóle zainteresowana tym co dzieje się wokół niej tylko błądziła gdzieś w oddali nieprzytomnym wzrokiem. Zdawała się być dosyć nienormalna:
-Hej panie ładny!- wyrwał mnie z zamyślenia krzyk Reili. Spojrzałem na nią zaskoczony.- Tak, tak do ciebie mówię. Pytałam się o twoje imię.
-Amree.- odpowiedziałem krótko.
-No, a więc jesteśmy teraz na ty.-rozejrzała się.- No nie całkiem, nie znasz jeszcze imion towarzyszących mi dam. A więc to jest Cynthia.-wskazała łapą na nienormalną.- A tu przy mnie-objęła wilczycę- siedzi Lilayne... zapomniałam wy się już znacie.
-To nic, nie miałem okazji poznać jej imienia. Była wtedy mało mówna.-zakpiłem i spojrzałem na waderę, która zabijała mnie teraz wzrokiem.
Posłałem jej krzywy uśmiech, a ona ostentacyjnie odwróciła wzrok udając żywe zainteresowanie korą drzewa. Zaśmiałem się cicho, litując się nad nią:
-Kurczę, jesteś naszym gościem, a my cię nawet nie zaprosiłyśmy do naszej jaskini, tylko siedzimy tutaj jak jakieś kołki.
W tym momencie Lila gwałtownie się obróciła i spojrzała z wyrzutem na waderę:
-Myślę, że to nienajlepszy pomysł.-szepnęła do towarzyszki.- On wygląda jak by mu się śpieszyło.
-Oj przestań, będzie fajnie.-zignorowała niepokój Lilayne.-Mamy upolowanego zająca, a na deser dorodnego bażanta. Skusisz się, prawda?
-Przekonałaś mnie tym bażantem.
-Wiedziałam, że ci ślinka pocieknie!-zawołała uradowana.-No to w drogę!
Wilczyca zaczęła wokół nas energicznie podskakiwać, zmuszając każdego po kolei by wstał w tempie natychmiastowym. Po chwili stanęła przed nami, zmrużyła oczy i pokręciła głową:
-A może pójdziemy gęsiego? W szeregu marsz !- po czym zaczęła nas ustawiać.- Ja na czele pochodu! Albo nie...- podeszła do mnie.- muszę cię o wszystko wypytać. A pytań mam bardzo, bardzo dużo! Naprawdę... Nie będzie ci to przeszkadzać, co?
-Nie skądże.-odparłem z nutą ironii w głosie.
-Wspaniale!-zawołała z radością i zawaliła mnie gradem pytań.
Starałem się nadążyć za nią, lecz przychodziło mi to z wielkim trudem. tym bardziej, ze wilczyca podskakiwała, kręciła się i zmieniała tematy. Była potwornie nierozgarnięta, aż mnie głowa rozbolała. Wątpiłem żeby coś bardziej mnie denerwowało niż mokra sierść. Teraz dostałem dowód na to że poważnie się myliłem.
         W końcu udało mi się pozbyć Reili, która zajęła się rozmową z Lilą. Mówiły ściszonymi głosami, jednak nie paliłem się wcale by dowiedzieć się o czym rozmawiają. Zająłem się raczej rozmyślaniem nad wykonaniem mojego zadania.
         Ttrzy wadery:niezrównoważona, nienormalna i nierozgarnięta. Trzynaście dni by dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Wyczułem wyzwanie.
~~~~~
AMREE

czwartek, 20 czerwca 2013

Piosenka.


Był letni, upalny dzień. Wszystkie zwierzęta wkoło znalazły sobie skuteczne schronienie przed piekącymi promieniami słońca w swoich domkach. Tafla wody na jeziorze spokojne falowała odbijając od swojej powierzchni liście nachylające się, aby spojrzeć w swe odbicie. Wszystko było, a raczej wydawało się takie spokojne…
- Lila! A słyszałaś o kolorze, który się zwie gumigot? Podobny do musztardy! – Zaśmiałam się skakając naokoło wilczycy.
- Musztardy? – Powtórzyła zdziwiona spoglądając na mnie kątem oka.
- Mhm... A guanabana to owoc!
- Em… S-super…
- Guanabana, gumigot, guanabana, gumigot, guanabana, gumigot! – Powtarzałam co chwilę wyskakując w górę. Wilczyca pokręciła tylko głową i westchnęła głęboko idąc dalej przed siebie.
- Masz mnie dość? – Spytałam po chwili milczenia.
- Skąd…
- No powiedz! Przecież się nie obrażę!
- Nie, Reili. Nie mam Cię dość. – Uśmiechnęła się delikatnie.
- To świetnie! Bo mam zamiar towarzyszyć Ci przez ten cały czas! – Wyszczerzyłam zębicha.
- N-naprawdę się… Cieszę. – Wydukała rozglądając się na wszystkie strony. W ten obie usłyszałyśmy szelest, który dochodził zza zarośli tuż obok. Wytrzeszczyłam wielkie oczy i wskoczyłam wilczycy na plecy.
- Złodziej! Pedofil… Nie! Pewnie gwałciciel! – Wstrzymałam oddech w wyczekiwaniu. Ku mojemu zdziwieniu zza krzaków wyszła Cynthia. Wilczyca przyjrzała się nam badawczo.
- Gwałciciel? – Spojrzała się na mnie idiotycznie.
- Cynthia! Słoneczko Ty moje! Tutaj jesteś! – Uśmiechnęłam się zeskakując z pleców Lily. Obie przewróciły bezradnie oczami.
- Gdzie byłaś? Szukałam Cię. Byłaś na polowaniu? Daleko? Widziałaś inne wilki? Czemu Cię nie było? Już mnie nie lubisz? Hm?
- Byłam na spacerze. Serio? Tak, byłam na polowaniu. Daleko. Nie, nie wiedziałam. Ponieważ byłam na spacerze. Chyba… Cię lubię. Hm? Wszystko? – Odparła lekko ironicznie, jednak ja w najmniejszym stopniu nie zwróciłam na to uwagi. Jednak mojej uwadze nie uszło to, jak obie mierzyły się wzrokiem.
Czas wkroczyć do akcji…
   - Zaśpiewać Wam piosenkę? – Spytałam siadając naprzeciwko obu wilczyc. Spojrzały się po sobie pytająco nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Jeśli już musisz…
- Świetnie! – Zaśmiałam się wskakując na kamień. – Gdy twe życie to cierpienie, jedno znam wytłumaczenie. Świat to tylko przedstawienie, w którym Cię obsadził los! Nie wypływaj przecie fali to i tak Cię nie ocali, więc żebyśmy się nie bali, zaśpiewajmy chociaż raz!
- Ale co?...
- Z rodzicami żyłam sobie, pożar wybuchł i oboje w grobie. Więc do sierocińca wysłali mnie! Powiedzieli „Wstecz nie oglądaj się!” Wśród czterech ścian by zabić żal ruszyłam w tan na sierot baaal!
- Gdzie?...
- Pamięć zamazała się twarze widzę jak we mgle, ale wciąż znam na pamięć ich pieśń! Jeśli dom Twój diabli wzięli Wszyscy bliscy Ci zginęli, niech Cię piosenka rozweseli i cygański porwie czar! Wtedy widać jak na dłoni cały świat żyje w harmonii, niechaj nikt już łez nie roni i zaśpiewa jeszcze raaaaz! – Skończyłam śpiewać, a następnie z wyczekiwaniem spojrzałam się na Lilayne i Cynthie. Obie siedziały z wytrzeszczonymi oczami i przyglądały mi się, jakby były w jakimś transie.
- Ha! Wiedziałam, że poprawię Wam humor! – Zaśmiałam się. Nagle doszedł mnie obcy zapach wilka. Wyostrzyłam wszystkie zmysły, aby móc lepiej określić, gdzie się znajduje. Nie myliłam się, był bardzo blisko…

~~
Reili.

Przepraszam za taki wpis, ale oczywiście z mojej strony zero powagi. Nie mogłam się powstrzymać :D Mam nadzieję, że mi wybaczycie C:


Nieudane polowanie

Nie miałam pojęcia co sobie Reili myślała. Wieczorem przyprowadziła ze sobą jakąś obcą wilczycę, która nawet na mnie nie spojrzała i ułożyła się w kącie. Ja nie miałam zamiaru pierwsza się odzywać, więc najzwyczajniej w świecie ją ignorowałam. A przynajmniej próbowałam ignorować, bo rankiem, gdy się obudziłam, zobaczyłam ją wpatrującą się w ścianę.
- Co w niej takiego interesującego? - wyrwało mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Wilczyca podskoczyła, zerkając na mnie pospiesznie.
- Nic - odparła wymijająco. Wyszła z jaskini, nawet się nie przedstawiając.
- Ej, Reili - mruknęłam, szturchając waderę.
- Hm, co, co jest? - spytała nieprzytomnie, rozglądając się po jaskini.
- Co to za wilczyca? - spytałam z przekąsem.
- Oh, ona? Toż to Cynthia, nie przedstawiała ci się? Och, takie to życie. - Zaśmiała się.
- Skąd ją wytrzasnęłaś?
- A, spotkałyśmy się już parę razy, to postanowiłam ją tu przyprowadzić. Fajnie, czyż nie?
Miałam ochotę powiedzieć stanowcze "nie", ale powstrzymałam się dla własnej wygody. Wzruszyłam tylko ramionami i wyszłam z jaskini, kierując się w stronę jeziora.
Cynthia, jak ją nazwała Reili, siedziała nad jeziorem, wpatrując się w przejrzystą taflę wody. Nie chciałam jej towarzyszyć, więc bez większego namysłu skierowałam się w stronę lasu.
Nie jestem pewna ile szłam, ale gdy w końcu się zatrzymałam, było grubo po dwunastej. Mój brzuch nieprzyjemnie domagał się jedzenia, ale postanowiłam zignorować jego rozpaczliwe nawoływania o pożywienie, i w rezultacie położyłam się pod jednym z drzew. Mój zmysł orientacji podpowiedział mi, że znajdowałam się dość daleko od domu. Słyszałam szum rzeki i sama się sobie dziwiłam, że przebyłam taki szmat drogi, choć miałam pójść tylko na spacer. Marsz był jednak na tyle wyczerpujący, że jeszcze przez kolejne pół godziny zbierałam w sobie siły, by upolować jakiegoś utykającego zająca. Po niewielkim, acz wystarczającym obiedzie, skierowałam swoje kroki w stronę rzeki.
Rzeka Kale była głęboka i porywista, dlatego też odpuściłam sobie pływanie w niej. Zawsze mogłam ją nieco uspokoić swoją mocą wody, ale nie chciałam wyczerpywać sił przed drogą powrotną. Napiłam się więc tylko i już miałam odwrócić się w kierunku jeziora, gdy wiatr przywiódł ze sobą woń wilka. Zdawała mi się ona znajoma, nie mogłam jednak przypomnieć sobie co to był za wilk. Nie zmieniło to jednak faktu, że z pewnością zmierzał w tą stronę i bynajmniej mi się to nie podobało. A co jak natknie się na nas i będzie chciał zostać? Wygląda na to, że niedługo powstanie z tego Wataha.
Pokręciłam łbem, postanawiając odpuścić sobie na razie rozmyślanie o Watasze. Powdychałam jeszcze chwilę zapasz pobratymca, by móc go w przyszłości rozpoznać, po czym zaczęłam biec w stronę domu. Chciałam dotrzeć na miejsce przed zmierzchem, a słońce schodziło coraz niżej.
Mój bieg zakończył się wraz z dotarciem do okolic jeziora. Zatrzymałam się, by złapać oddech, gdy wtem coś dużego na mnie skoczyło i przygniotło do ziemi.
- Co do...? - mruknęłam niewyraźnie, próbując zorientować się co takiego postanowiło na mnie napaść. - Reili?
- Cześć, Lila! - zaśmiała się, schodząc ze mnie. - Fajnie cię znowu widzieć, zniknęłaś na cały dzień!
- Też się cieszę, że cię widzę, ale naprawdę nie ma żadnej potrzeby, by na mnie od razu skakać, serio - westchnęłam z lekkim uśmiechem na pysku.
- Ale to z radości! Radość nie powinna być tłumiona, bo pewnego razu wybuchnie ze zdwojoną siłą i będzie jedno, wielkie BUM! - krzyknęła, skacząc wesoło wokół mnie.
- A gdzie Cynthia?
- A wiesz, że nie wiem? Rozmawiałyśmy przy jeziorze, a potem poszłam na polowanie i gdy wróciłam, jej już nie było. Pewnie poszła na taki spacer, jak ty! Ja naprawdę nie wiem, co wy macie z tymi spacerami. Tak znikać bez słowa na calutki dzień? Nieładnie - burknęła z udawaną złością, choć niezbyt udaną. Kąciki jej ust wciąż unosiły się ku górze, a oczy ciskały wesołe ogniki. Była taką pozytywną wilczycą, że chyba nawet mnie zarażała tą radością z życia.
- Pewnie wróci na wieczór, nie martw się - odparłam ze spokojem, nie tęskniąc jednak za tą waderą. Za krótko ją znałam (ekhm, prawie w ogóle), by móc stwierdzić, czy jest fajna. A na Reili, pod względem oceniania zwierząt, nie mogłam polegać, skoro polubiła nawet mnie. Prawda?
***
Następnego ranka obudził mnie grzmot. Nie musiałam patrzeć na niebo, by stwierdzić, że szykuje się niezła burza. Nadciągała znad morza i była całkiem spora. Nim minęło kilka minut usłyszałam głuche dudnienie kropel deszczu o podłoże, które błyskawicznie stało się mokre. Spojrzałam na widok malujący się za bezpieczną jaskinią i był wprost przepiękny. Krople uderzające o taflę wody sprawiały, że jezioro zdawało się tańczyć. Wnet wszędzie porobiły się kałuże, a piasek stał się lepki. Drzewa szumiały złowrogo pod wpływem szaleńczego wiatru, a deszcz zacinał tak mocno, że stanie na nim musiało być bardzo nieprzyjemne. Woda powoli dostawała się też do brzegów jaskini, sprawiając, że mniejsza jej powierzchnia stała się sucha i musiałam zmienić swe położenie, by uniknąć zmoknięcia. Położyłam się niedaleko Reili, zachowując jednak odpowiednią odległość, by ani jej, ani Cynthii, która najwyraźniej wróciła w nocy, nie obudzić.
Niestety, taka pogoda utrzymywała się przez cały dzień. Na zmianę lało i padało, padało i lało. Słońce tego dnia w ogóle do nas nie zawitało, bo ciemne chmury skutecznie zasłaniały mu dostęp. Nie mogłyśmy jednak siedzieć w jaskini cały dzień, więc zaoferowałam się, by coś upolować. Po krótkim czasie uznałam jednak, że nie przemyślałam dobrze tej decyzji, bo deszcz zlewał ze sobą wszystkie zapachy.
Przez długi czas błąkałam się bez celu, nie mogąc wywęszyć żadnej zwierzyny. Gdy już mi się zdawało, że odnalazłam trop łani, wnet przysłaniał go zapach lisa, co całkiem mieszało mi w zmysłach. Po długiej, bezsensownej wędrówce, postanowiłam skorzystać z mocy natury. Wyczułam wibracje podłoża i skupiłam się na tyle, by oprócz dudnienia deszczu, poczuć również niewielkie stadko młodych łani jakieś czterysta metrów ode mnie.
Niewiele się namyślając, ruszyłam truchtem w tamtą stronę, coraz bardziej się oddalając od domu. Po pewnym czasie znalazłam się na miejscu. Zaczęłam się skradać, przysłonięta nieco wysoką trawą. Jako cel namierzyłam sobie samotną łanię, która stała na uboczu stada. Była łatwym celem, w dodatku zaabsorbowała się jedzeniem trawy. Podeszłam na tyle blisko, by móc spokojnie skoczyć. Zbierałam się w sobie i zbierałam i już miałam odbić się łapami od ziemi, gdy nagle do łani podbiegło małe cielę. Zaczęło skakać radośnie wokół, jak się okazało, matki i w końcu przytulił łebek do jej ciała, na co rodzicielka skwitowała  śmiechem. Cielę podeszło do tyła łani i zaczęło pić jej mleko. 
A mnie zamurowało. Nie mogłam teraz znienacka zaatakować. Zabiłabym jego matkę. Nie byłam w stanie tego zrobić. Tego, co uczyniono mnie.
Zbierało mi się na płacz, gdy zaczęłam się powoli wycofywać. Gdy znalazłam się dostatecznie daleko, by nikogo nie spłoszyć, puściłam się biegiem w stronę domu.
Trudno się mówi. Przeżyją raz bez jedzenia. Nie mogłam jej zabić. 
~~~
Nudne, ale co tam. 
Lilayne

Rozpoznanie

    Usłyszałem chrzęst gałęzi i rozdrażniony uchyliłem powieki. Dopiero co udało mi się zasnąć, a Joysell już musiał tu przytargać swój kruczoczarny tyłek:
-Gdzie ty do cholery jesteś?-wydarł się na całą polanę.
Nie mając zamiaru odpowiadać, wstałem ziewnąłem i przeciągnąłem się, a wszystko dookoła mnie zaszeleściło. Zaalarmowany tym odgłosem wilk powoli, zdezorientowany podniósł głowę. Po chwili patrzyliśmy sobie w oczy, a Joysell uśmiechnął się głupkowato:
-Myślałem, że nie lubisz drzew?
-Nie przepadam gdy są w dużym natężeniu. To samotne tutaj jakoś przypadało mi do gustu.
-Niech zgadnę mniej tam wieje.- zaśmiał się i przetoczył wzrokiem po zaszronionej polanie.- Jakoś mi ciebie nie żal.
Przewróciłem oczami i przeskakując z gałęzi na gałąź zacząłem zachodzić z drzewa:
-Dowiedziałeś się czegoś nowego.-rzuciłem pospiesznie starając się nie stracić równowagi.
Basior przez chwilę nie dał mi żadnej odpowiedz, tylko z krzywym uśmiechem na pysku komentował moje wygibasy. Gdy w końcu udało mi się stanąć na ziemi oko w oko z Joysellem, wilk zdecydował podzielić się ze mną świeżymi informacjami:
-Miałem zamiar na początku rozprawić się z wiewiórem z nad morza.- zaczął z grubej rury, co podziałało na mnie odpychająco.- Jednak gdy wybrałem się na zwiady dziś rano, okazało się że ma nowego towarzysza. Będzie trzeba to rozegrać inaczej.
-Nad czym więc teraz myślisz?-zapytałem w ogóle nieciekawy, spodziewając się z góry idiotycznej odpowiedzi.
-Zajdziemy ich w nocy wtedy się nas na pewno nie będą spodziewać, a reszty się domyślasz.- błysnął złowrogo kłami.
Pokręciłem zrezygnowany głową. Widzisz, a nie grzmisz:
-Po pierwsze jakie "my". Nie mam najmniejszego zamiaru po kryjomu rozszarpywać nikomu gardła. A po drógie pomyślałeś może jakie te wilki mogą mieć moce, nigdy nie wiadomo z czym nam przyjdzie się zmierzyć
Spojrzałem na Joysella i zrozumiałem, ze popełniłem błąd. Wilk siedział cicho a na jego pysku malowało się ciężkie skupienie. Niemal słyszałem z jakim oporem obracają się trybiki w jego głowie, gdy przetwarzają z wolna moje słowa. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem głośno powietrze:
-"Z czym przyjdzie nam się zmierzyć", czyli z czym będziemy musieli walczyć.- wyjaśniłem.
Wilk pokiwał głową. Myślał jeszcze przez chwilę, a następnie z błyskiem w oku powiedział:
-Czyli jednak "my".
-Żadne "my'.-warknąłem tracąc cierpliwość.- Sam będę decydował gdzie, kiedy i komu mam poderżnąć gardło. A na pewno nie będę robił tego na twoje widzimisię. Postanowiłem ci pomóc i będę to robił, jednak nie w taki sposób jaki sobie obmyśliłeś.
Widziałem emocje zalewające wilka. Fala wściekłości spowodowana tym, że ktoś ośmielił mu się sprzeciwić. Po chwili jednak ochłonął, już się przyzwyczaił, że zatańczę jak mi zagra wyłącznie do czasu. To, że się do tego przyzwyczaił nie oznacza iż do końca zaakceptował, bo gdy zaczął mówić zęby aż mu zgrzytały:
-Świetnie braciszku-warknął, przez zaciśnięte szczeki.- Będzie jak powiedziałeś, nie zaatakujemy znienacka, najpierw wybierzemy się na rozpoznanie, ty do wader, ja nad morze do gryzoni (wiewiór i skunks xD).
Zaskoczyła mnie jego odpowiedź. Uznał chyba to za wielki akt znęcania się, że będę musiał wybrać się w podróż dłuższą niż on i zostanę zmuszony do kolejnego już z rzędu przeprawienia się przez rzekę. Większych zmartwień mi to jednak nie przysporzyło. Dopiero gdy przypomniałem sobie, że towarzyszenie waderą, będzie związane z ponownym spotkaniem się z niezrównoważoną, mina mi trochę zrzedła.
-Coś się stało braciszku? Coś jakbyś trochę przygasł.-zapytał basior z jadem w głosie.
-Wszystko w porządku.- odpowiedziałem wcale nie lepszym tonem.- A więc kiedy wyruszamy?
-Już teraz.
Wilk chciał już zakończyć rozmowę i zniknąć w zaroślach, jednak zagrodziłem mu drogę:
-A może by tak ustalić kiedy mamy się tu ponownie spotkać? I to czego w ogóle powinniśmy się dowiedzieć?-zapytałem ironicznie.
Joysell zmrużył oczy i wpatrywał nimi tak we mnie:
-Za trzynaście dni przed wschodem słońca masz się tutaj stawić.- warkną i wyminął mnie zwinnie.
Jak zwykle pan porywczy nawet nie raczył pomyśleć jak to wszystko rozegrać. Dobrze by było gdyby tamte wilki trochę go pokiereszowały. Uśmiechnąłem się na tą myśl pod nosem i z wolna ruszyłem w kierunku jeziora nad którym zamieszkały wadery.
***
          Czarny wilk wypadł z zarośli jak strzała. Przez chwile stał spokojnie i wpatrywał się w dwie leżące postaci. Po chwili jedna z nich jakby wyczuwając jego obecność zastrzygła uszami i zerwała się z ziemi:
-Czym jesteś?-padło krótkie pytanie.
Przybysz nie odpowiedział. Druga z postaci także dźwignęła się na łapy wyrwana ze snu i stanęła u boku mniejszego wilka.
~~~~
Kieruje to do Lanaya i Connora, możecie zrobić z Joysellem wszystko wedle życzenia, łącznie ze śmiercią.
 
Amree

wtorek, 18 czerwca 2013

Wilk czy pies?

- Słuchaj. Mam ci powtórzyć jeszcze raz o co mi chodzi? Jeśli tak ci zależy to zostać ze mną, ale odpowiedz mi.
- Ale co? - zapytałem całkowicie zdezorientowany. Niezbyt wyrośnięty wilk, który wyglądał jak pies pacnął się łapą w czoło i westchnął głęboko.
- Ciężko mi z tobą będzie - oznajmił znużony. - Powiedz mi wszystko, co wiesz o innych wilkach, morzu i ludziach. Zrozumiałeś?
- Tak - odparłem zadowolony. - Hmm... od czego mam zacząć? Większość wilków na tych ziemiach ma moce. Ja władam ogniem i naturą w mniejszym stopniu, ale jednak. Emm... mówisz o Morzu Szeptów tak? 
- Mhm - mruknął wilk-pies słuchając mnie uważnie.
- Nie wiem o nim zbyt dużo, a o ludziach jeszcze mniej. Szczerze widziałem tylko jednego. Podobno przebyć do morze mogą tylko wilki, które władają nad wodą, ale jest jeszcze jeden sposób. Na yyy... sta-statekach czy jakoś tak.
-Statekach? - zapytał, ale ja w tym czasie zdążyłem zainteresować się wężem, który wił się po piasku w stronę wydm. 
- ZGINIESZ PARSZYWCU! - wrzasnąłem, rzucając się na niego i... wbijając w piach. Chybiłem. Oj nie. Nie dam się tak łatwo. Zerwałem się na równe łapy, wyplułem piasek i skoczyłem dalej, ale wpadłem prosto w jakieś kolczaste krzaki. Tysiące igieł wbiło mi się w skórę.
- Ał, ał, ał, ał, ałaaa! - jęczałem, wyskakując z krzaków. Rozpocząłem dziwny taniec turlając się, skacząc i kręcąc po całej plaży, aby odczepić od siebie kolce. - Booooli! Pomóż mi, a nie się patrzysz!
Mój nowo nabyty kolega najwyraźniej miał mnie głęboko i szeroko w kakaowym oczku i nie zamierzał zająć się usuwaniem tych upierdliwych igieł z mojej skóry. Wreszcie stanąłem sztywno. I powoli, ostrożnie tylko za pomocą szyi zacząłem wyciągać je z łap, pleców, ogona, brzucha i czułych miejsc:
- Jak się nazywasz? - zapytałem w międzyczasie wilko-psa.
- Mów pierwszy. Nie lubię zaczynać - odparł przyglądając się z rozbawieniem moim poczynaniom.
- Jestem Connor, mam 3 lata, mieszkam... mieszkałem - poprawiłem się szybko. - Nad jeziorem Neo. To kawałek stąd. A teraz szukam towarzystwa, bo wiesz samotny trochę jestem i nie mam za bardzo do kogo paszczy odezwać. Ostatnio zacząłem gadać z wiewiórkami, bo już nie mogłem wytrzymać. Moja babcia to Żulitta. Nigdy jej na oczy nie widziałem, a dziadek...
Męczyłem go w ten sposób około dwóch godzin opowiadając o mojej wspaniałej rodzince i o tym, że nienawidzę mrówek i żeby trzymał je ode mnie z daleka. Jak najdalej. Nie chcę ich widzieć. Uuuu czy to zapach sarny? Lubię sarny. Są duże i smaczne:
- A ty? - zapytałem ignorując kuszący zapach ofiary. W tym momencie zauważyłem, że mój towarzysz bezczelnie sobie śpi. Oburzony trzasłem go łapą w łeb i spojrzałem na niego moim spojrzeniem numer pięć. - Ja tu rezygnuję z obiadu, żeby posłuchać, co masz na swój temat do powiedzenia, a ty śpisz?! Nie no focha strzele. Będę jak baba. Kochanie, które futerko ładniejsze szare czy brązowe? 
Spojrzał na mnie zupełnie zdezorientowany. Podniósł się i wbił wzrok w coś, co stało za mną. Odwróciłem się i ujrzałem... mrowisko. Odskoczyłem jak oparzony, przebiegłem temu wilko-psu po plecach i schowałem się za nim:
- Weź je, weź je, weź je, weź jeee! Błagam! - W tym momencie odwrócił się i spojrzał na mnie jak na idiotę. - No co się tak patrzysz? Weź je stąd.
- Boisz się mrówek? - zapytał przekrzywiając łeb.
- Yyy tak? Gadam ci o tym od trzydziestu minut, ale nie raczyłeś mnie słuchać. 
- HA! - krzyknął. Wziął w pysk jakiś patyk, wetknął go w mrowisko i wymierzył nim we mnie.Wszystko to zrobił tak szybko, że dopiero kilka sekund później zorientowałem się, że mam przed nosem samą królową mrowiska. - Teraz zamknij się choć na chwilę i posłuchaj mnie. Muszę przedostać się na drugą stronę tego morza, a ty mi w tym pomożesz. 
- Yyyy... nie? - odparłem wybijając mu patyk z pyska. Warknął najwyraźniej poirytowany. 
- Idź stąd! - wrzasnął wściekle. Oj jestem, aż taki wkurzający? Krew go najwyraźniej zalewała. Dziwiłem się, że jeszcze dym mu nie leci z uszu. Chciał na mnie skoczyć i najwyraźniej zabić. Ale zrobiłem szybki unik i  wpadł w piach. Rzucał się na mnie w ślepej furii. Dobrze, że ślepej. Bo jakby mnie zobaczył to zostały by ze mnie jakieś ogryzki ewentualnie dałby coś ptakom. Już to widzę "Nóżka z Connora". 
- Ej! Uspokój się! - krzyknąłem kładąc łapę na jego czole. Spojrzał na mnie pełnymi nienawiści oczami. W tym momencie wpadłem na pomysł. Był mały i lekki to pchnąłem go z taką siłą, że wpadł do wody i zanurkował. - Ochłoń trochę. Ta woda ugasi twoje nerwy.
To chyba jednak nie był dobry plan, bo kiedy wypadł z wody jego oczy ciskały błyskawicami w moją stronę. Zacząłem uciekać po plaży i mimo szczerych chęci nie mógł mnie dogonić. Byłem nieco większy od niego i szybszy. Kiedy wreszcie wyczerpał zapasy swojej energii, wyczerpany padł na piasek i dysząc ciężko zaczął łapać oddech. Ostrożnie podszedłem do niego i zacząłem węszyć.
- Jeszcze cię nie zabiję. Jeszcze nie - warknął, kiedy mnie usłyszał.
- No dzięki - odparłem udając obrażonego. Chwilę później jednak uśmiech rozkwitł na mojej twarzy. - Wybacz mi to, że jestem, aż taki wkurzający, ale inaczej nie potrafię. Znajdź mi kogoś, kogo mógłbym tak męczyć to się od ciebie odczepię, a tak w ogóle to według mnie węże są okropne. Tak samo jak żaby czy ślimaki. A mógłbym się w końcu dowiedzieć jak się nazywasz?
- Lanay - odparł cicho. 
- Pochodzisz zza morza? 
- Tak.
- Ile masz lat?
- Dwa lata. Około.
- Wilk czy pies? 
- Wilk.
- Masz samicę? - zapytałem. W tym momencie coś go tknęło. Przez chwilę milczał.
- Chyba, chyba tak.
- Co znaczy chyba? 
- Prawdopodobnie. 
- Ale w tym zdaniu - oznajmiłem.
- Nie musisz wiedzieć wszystkiego - warknął i odezwał się do mnie dopiero, kiedy przyniosłem mu zająca na przeprosiny, którego zjedliśmy wspólnie.
- Zgoda? - zapytałem cicho.
- Okej - odparł połykając kawałek mięsa. - Chodź musimy znaleźć schronienie. Uważaj bo gdzieś w tych lasach mieszkają dwie samice. Jedna z nich jest rąbnięta tak samo jak ty, a druga mnie nienawidzi. 
- Chcę poznać tą pierwszą - oznajmiłem uśmiechając się wesoło. - Znaczy drugą też mogę, ale chyba pierwsza bardziej mi się spodoba.
- Mam szukać w tym zdaniu jakichś podtekstów?
- Że co? - zapytałem niezbyt rozumiejąc o co mu chodzi.
- Czyli nie - westchnął dźwigając się z piachu. - Chodź.
- Idę za tobą!  - krzyknąłem zadowolony z siebie.
- Po co krzyczysz? - zapytał patrząc się na mnie jak na idiotę. Znowu.
- Nie wiem.

Uff.... No to czekam na hejty :D A i Lanay miał w opisie "czasami gwałtowny" żeby nie było, że zrobiłem z niego zło wcielone czy coś XD 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Szalony!

Do rana już nie usnąłem. W lesie pojawiło się zbyt dużo wilków, a może psów? Cieszyłem się, bo mogły wiedzieć coś o statkach, lub innej drodze na moją pustynię, lecz stanowiły dość poważne zagrożenie. Wydawało mi się, że dwa samce są razem, samice oddzielnie i gdzieś, ale bardzo daleko czułem nikłą woń młodego wilka. Raczej nie przeżyje, jeśli nie przyłączy się do którejś z grup. Ja także. Spróbuję przeczekać na wybrzeżu aż się na wzajem wygryzą, lecz ie może być to łatwe, ciągle muszę wybiegać w las po zwierzynę. Nie uśmiechał mi się sojusz z kimkolwiek, ale miałem na pieńku zarówno z samcami jak i z samicami, jedyną możliwością było więc skomunikowanie się z samotnikiem, lecz ten może  być albo silniejszy ode mnie i wtedy mnie zagryzie, albo to młodzik którego potem nie będę mógł nigdzie zostawić, bo zawsze mnie znajdzie. Nie. Lepiej jeżeli spróbuję sam skończyć z całym tym stadem. Chociaż, może któreś z nich będzie na tyle mądre, by poinformować mnie jak mogę stąd odejść. Wtedy unikną walki.
Czułem, mniej węchem, bardziej szóstym zmysłem intuicji, że zbliża się ten nieznany wilk. Biegł. Może za zwierzyną? Wszedłem do wody. Zawsze dobrze czułem się w zetknięciu z wodą, której na pustyni nie ma za wiele. Dawała mi jakby... energię przez samo dotknięcie. Ale moja chęć bycia w niej była spowodowane czymś innym. Chciałem by tamten zwierz mnie nie wyczuł.
Przybył. Wybiegł z lasu w podskokach. Pląsał po plaży oblany księżycowym blaskiem. Zjeżyłem się. Był podobny do Cythry(wciąż zapominałem jej imienia), zaniepokoiłem się, że mogą być rodzeństwem. Wbiegł do morza i wybiegł po kilku sekundach ściskając w zębach rybę. Był zwinny i szybki, co mnie zmartwiło. Jeżeli przyjdzie co do czego, trudno będzie mi go zabić. Szalony-pomyślałem gdy spostrzegłem jak wywija fikołka i chwyta rybę w powietrzu. W końcu, po godzinie pląsów padł plackiem na piach i usnął. Począłem się powolutku zbliżać, ciągnę z łapami w wodzie. Gdy byłem metr od niego upewniłem się że śpi. Może i to szalony wilk i łatwo byłoby go udobruchać i zabić, ale nigdy nie będzie łatwiej niż we śnie. Rozwarłem szczękę i zbliżyłem kły do jego szyi. Pochyliłem się... wytrzeszczył nagle oko i skoczył na mnie. Nie gryzł. Toczyliśmy się wpadając raz po raz do wody, ściskając się nawzajem. Przekonanie o jego szaleństwie rosło. W końcu udało mi się wyrwać i przycisnąłem go całym ciałem do ziemi.
-Ej!-warknął, lecz nie brzmiał gniewnie.
-Słuchaj mały, nie mam czasu na takich jak ty- zachrypiałem- mów mi co wiesz o innych wilkach, ludziach i tym morzu i zniknij mi z oczu, a pożyjesz.
-Chwila!
Wstał i otrząsnął się z wody. Był jakby rozczarowany.
-Dlaczego jesteś taki wredny? Mów co wiesz, może jeszcze pokłoń się i wynocha. Co ja ci zrobiłem?
-W k***iasz mnie, to robisz. Gadaj.
-Ale...-jęknął. Jak się tutaj rozpłacze, to nie biorę odpowiedzialności. Nagle się rozpogodził.-Nie potrzebujesz towarzysza? Tutejsze wilki nie zachowują się przyjaźnie.A ty nie wyglądasz na samotnika. Co ty na to?
-Słuchaj. Mam ci powtórzyć jeszcze raz o co mi chodzi? Jeśli tak ci zależy to zostań ze mną, ale odpowiedz mi.
Byłem gotów się zgodizć na wszystko, byle czegoś się w końcu wywiedzieć. Nawet od takiego wariackiego wilka jak ten.

niedziela, 16 czerwca 2013

Connor


Connor
Wiek: 3 lata
Płeć: Wilk
Wygląd: Luknij w górę
Charakter: Szalony, roztrzepany i pełen energii. Może gadać bez przerwy, całymi dniami i zatruwać komuś życie. Zwykle nie opuszcza go dobry humor. Zawsze uśmiechnięty. Nie znosi podejmować decyzji. Często wpada w tarapaty, z których ciężko mu się potem wykaraskać. Jest optymistą. Wszystko widzi w różowych barwach. Ma problemy z zapamiętywaniem tych najważniejszych rzeczy. Lubi biegać, skakać, pływać, ślizgać się, wspinać, łapać, szukać, wyć, śmiać się, gadać. Lubi wszystko i wszystkich. Bardzo ufny. Wybaczy wszystko. Niestety jest też naiwny. Nienawidzi tylko jednej rzeczy. Są to mrówki.  Ma ciche dni. Wówczas znika na kilka godzin i czeka, aż mu przejdzie. Jest przebiegły, chociaż z początku wydaje się niepozorny. W razie potrzeby umie pokazać kły. 
Historia: Urodził się nieopodal jeziora Neo. Zaraz po porodzie jego matka została zamordowana przez członków watahy, a on podrzucony do jednej z kilku karmiących wader z watasze. Od małego wytykano go łapami i wyzywano od "Syna Zdrajczyni". Jego przybrana matka nie chciała mu opowiedzieć historii, która miała miejsce zaledwie kilka dni przed narodzinami wilka, kiedy to ciężarna wadera została zmuszona do wydania miejsca pobytu swej watahy pod groźbą kary śmierci. Wówczas panował stan wojenny z grupą wilków zamieszkujących naprzeciwległy brzeg jeziora. Gdy przestał pić mleko od przybranej matki, postawiono go przed parą Alfa, aby odpowiedział za czyny swego ojca, który uciekł z watahy zaraz po śmierci swej wadery. Wygnano go ze stada. Od tamtego czasu musiał radzić sobie sam. I wyobraźcie sobie teraz kilkumiesięcznego wilczka, który musi radzić sobie sam w tym przerażającym świecie. Ale jak trzeba to trzeba i wyruszył w wędrówkę wokół jeziora, szukając schronienia, pożywienia i przyjaciela ewentualnie przyjaciółki. 
Moc:  Ogień i w mniejszym stopniu natura
Znaki szczególne: Pokiereszowany pysk po jednej z wypraw w głąb lasu. Kiedyś wołano do niego "Skuniś", bo ma umaszczenie zbliżone do skunksa.
Partnerka: Brak

Propozycja nie do odrzucenia

       Spojrzałem po raz setny na swoje łapy i westchnąłem, nie miałem siły i ochoty do tej dyskusji, jednak Joysell wciąż nie dawał mi spokoju:
-Przemyśl to bracie, masz zamiar szwendać się już zawsze po okolicy?
-A nawet jeśli to co?
-Nic, zbadałem dokładnie kilkadziesiąt kilometrów, ty także na pewno nie próżnowałeś, znalazłeś może jakieś góry?
-Doskonale wiesz że nie.-odpowiedziałem beznamiętnie.
-Dokładnie.-spojrzał na mnie chytrym wzrokiem.
-Mam wrażenie, że ta rozmowa prowadzi donikąd.
Joysell przewrócił oczami:
-Chodzi mi o to, że sam sobie nie poradzisz w tym lesie, wiem doskonale że źle się tu czujesz, do tego w okolicy krążą jakieś obce wilki.
Spojrzałem z zaciekawieniem na basiora. To było chyba najdłuższe, składne zdanie jakie wypowiedział w życiu. Musiało mu naprawdę zależeć na moim powrocie. Zastanawiało nie tylko jedno. Po co? Joysell nigdy nie robił nic bezinteresownie, jak zwykle musiał wymyślić coś głupiego.
-Zastanawiasz się jaki jest haczyk, co? Znam tę minę.
-A ja znam ciebie.
-No i tu masz jak zwykle rację.- spojrzał na mnie wzrokiem wielkiego władcy, który chwali swego sługę.-W przeciwieństwie do ciebie lepiej czuje się na takim terenie. Chcę zdobyć go całego dla siebie, a ty mi w tym pomożesz.
-Dlaczego niby miałbym ci pomóc?-zapytałem chociaż już wszystko stało się dla mnie jasne.
-Za pomoc w pozbyciu się tych wilczych niedorajd, dam ci spokojnie żyć u podnóży gór. Zastanów się chyba lepiej mieć we mnie przyjaciela niż wroga.
Siedziałem przez chwilę zatopiony w myślach, wolałem nie prowokować basiora, ten zapaleniec może nie dać mi spokoju do końca życia. Po chwili pokiwałem z wolna głową, dając znak bratu, że zgadzam się na jego układ. Bynajmniej tymczasowo, musiałem to jeszcze dokładniej przemyśleć, nie czując dyszenia Joysella na karku.
-Musimy się gdzieś tymczasowo zatrzymać.-zacząłem podchodzić do planu ze strony praktycznej.
-I właśnie po to ciebie mam. Jakieś propozycje?
-Wielka polana na północy. Jest na niej lodowato, co pasuje tobie, i mało drzew i wielka ciemna jaskinia co zadawala w miarę  mnie.
- Wiedziałem, że na coś się przydasz, a teraz w drogę.- Joysell zerwał się i ruszył w drogę.
Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem za wilkiem zastanawiając się jakim cudem wytrzymuję z nim od tylu lat
~~~~
Amree

czwartek, 13 czerwca 2013

Mój sen

Byłem wściekły. Nienawidzę ran. Są świadectwem przegranej. I o co do cholery chodziło tej skunksowatej wilczycy? Nic jej nie zrobiłem, a ona rzuciła się i poraniła mnie. Wróciłem na brzeg z brzuchem wypełnionym mięsem roślinożernej ofiary. Spojrzałem na zatoczkę i zamarłem na ułamek sekundy. Wilk zniknął. Otrząsnąłem się. Pewnie obudził się i sobie poszedł, właściwie, dobrze dla mnie.Chociaż... nie dowiem się czy nie wiedział czegoś o statkach. Od tej małej Cytry pewnie też nie, nie wiedzieć czemu mnie nienawidzi. położyłem się z głową na wyciągniętych łapach i zapadłem w mocny, zasłużony sen.
W śnie biegłem po słonej wodzie. Nie rozpryskiwała się, bardziej... szybowałem nad nią. Nie widziałem drugiego brzegu, mimo że czułem zmęczenie. Posłyszałem wycie. Odwróciłem głowę. Za mną biegły wilki, lecz nie takie jak w moim domu, takie jakie żyły w tych lasach. One wyły. Cythia biegła obok mnie. Zamrugałem i zobaczyłem na jej miejscu biało-brązową Nadię. Znowu zamrugałem i potrząsnąłem głową. Prze oczami ukazał mi się krwawiący, chudy wilk z czarnymi dziurami zamiast oczu. Odwróciłem się i spostrzegłem ze biegnące za mną stworzenia mają teraz kości na wierzchu, gnijące mięso odpada im od grzbietów i łap. Zawyłem z przerażenia, lecz głos uwiązł mi w krtani. Spojrzałem po sobie. Mięso odchodziło także od moich kości i odsłoniło krtań. Poczułem ból w oczach. Jedno z nich po prostu wypadło mi z głowy. Zanim drugie poszło w jego ślady zobaczyłem zielony brzeg, a na nim niewyraźną sylwetkę śpiącego wilka.
Zerwałem się i popatrzyłem na morze. Było spokojne, nic po nim nie biegło. Wspomnienie snu jednak było zbyt silne bym mógł zasnąć. Poza ty, na niebo wytoczył się jasny, piękny księżyc i odbijał się w falach. Uniosłem głowę i zawyłem. Mój głos był cienki i krótki, podobny do głosu kojota. Księżyc świeci wszędzie tak samo- pomyślałem-ciekawe czy Nadia też go widzi?
Z lasu dobiegło wycie. Było głębsze od mojego, dźwięczniejsze i dłuższe. Po chwili udało mi się odróżnić trzy tony. Pociągnąłem nosem. Wadery. Czyżby zakładały watahę?
~*~
Tak, wiem  króciutko, ale wolę oddać teraz dowodzenie komuś innemu.

Ponowne spotkanie

    Z krzaków wyszedł wilk. To ten wiewiór! Warknęłam i skoczyłam na niego.
- 1:1... -syknęłam przyciskając go do ziemi.
-Ale...co jak... TY...-zrozumiał co się stało, popchnął mnie na drzewo, i zaczął dusić -2:1...
-2:2.. -ugryzłam go w łapę, a pazurami rozszarpałam skórę na pysku. Dopiero teraz zobaczyłam spaloną sierść. Tak to jest jak dziecko zaczyna bawić się ogniem...
-Spokoooojnie futrzaste stworzenia czworonożne... -Reili stanęła między nami.
-Kim jesteś...? -zadał swoje podstawowe pytanie
-Jestem futrzastym kłębkiem wypełnionym miłością do wszystkiego co chodzi. -uśmiechnęła się ciepło. - A teraz szanowny pan wybaczy, ale razem z tą oto wilczycą, musimy się oddalić... -lekko popchnęła mnie w stronę krzaków. Wstałam nie widząc dalszego sensu walczyć. Nie teraz, nie przy niej.
-Jeszcze się spotkamy... -rzuciłam w jego stronę i znikłam w krzakach, zostawiając go na polanie.
    Szłam spokojnie przed siebie, myśląc o tym wszystkim. O tym śnie, o tym wilku i o... no właśnie... o tej wilczycy z ADHD, która skakała wokół mnie.
-Z kąd jesteś? Miałaś rodzeństwo? Mieszkasz gdzieś? Lubisz wode? Masz rodzinę? Widziałam, że dobrze walczysz, nauczysz mnie? O patrz komar! Skąd się znacie z tamtym wilkiem? Dlaczego masz taki dziwny wzór na pysku?
Westchnęłam ciężko. Czułam się przygnieciona pytaniami.
-...ehh...Z daleka, nie, nie, nie, nie, może, tak zaiste to insekt, wpadłam na niego, bo z takim czymś się urodziłam... Skończyłaś?
-Nie! -Roześmiała się i biegiem ruszyła przed siebie. Przewróciłam oczami i ruszyłam za nią. Słońce powoli zaczęło zachodzić, i zrobiło się nieprzyjemnie zimno. Na ziemię kapało coraz więcej kropel. Wbiegłyśmy do jakiejś jaskini. Ułożyłam się pod ścianą, kątem oka spojrzałam na Reili. Wilczyca zasnęła zwijając się w kłębek.
   Co ja robię? Czemu ja jeszcze tu jestem? Samotność jest bezpieczniejsza, ale ta wilczyca. Jej podejście do życia. Skąd ona bierze tą radość? Zamknęłam oczy. Znów tonęłam, znów spadałam, znów ten sen. Obudziłam się, a na ścianach jaskini znów widniały te napisy...


~Cynthia

Wybaczcie, że takie krótkie coś ;_;

Poranne polowanie


Otworzyłam powieki ciekawie spoglądając na świat, budzący się do życia. Słońce leniwie wyłaniało się zza linii horyzontu i otulało swymi promieniami wszystko, co spotkało na swej drodze. Podniosłam się na czterech łapach i przeciągnęłam leniwie. Spojrzałam kątem oka na Lilayne, która spała sobie w kącie jaskini. Nie chcąc jej budzić, cicho wyszłam na zewnątrz. Poranny wiatr owiał mój pysk i wplątał się w kosmyki futra. Westchnęłam głęboko, nabierając do płuc tyle tlenu, ile tylko mogłam, a następnie go wypuszczając. Kochałam wpatrywać się we wschodzące słońce. Było takie spokojnie, takie piękne. Takie, jakiego jeszcze nikt inny nie widział nigdy.
   Po chwili usłyszałam, jak z mojego żołądka wydobywają się groźne dźwięki. Najwyraźniej domagał się śniadania. Bez chwili namysłu ruszyłam głęboko w las, aby zapolować na małe śniadanie. Gnając przed siebie, wykonywałam różnego rodzaju slalomy między drzewami, przeskakiwałam przez przeszkody i przepływałam strumyki. Sprawiało mi to naprawdę ogromną radość. Nie przeszkadzało mi nawet to, że z każdego koniuszka mojego futra skapywały krople wody. Wilkowi, który cieszy się z  życia i z każdych jego chwil, nic nie przeszkadza.
   W ten doszedł mnie znajomy zapach zwierzyny. Zwolniłam nieco tępo. Doszłam do zielonej zasłony z liści i wyjrzawszy przez nią, zauważyłam niewielkie stado saren pasące się na polanie. Wybrałam najsłabszego i schorowanego już osobnika. Może wyświadczyłam mu przysługę. Po udanym polowaniu, zaciągnęłam zdobycz do jaskini. Lilayne nie spała.
- Witaj! – Przywitałam się jak zawsze wesoło szczerząc zębicha.
- Witaj. Widzę, że upolowałaś już śniadanie. – Odparła.
- Pewnie! Jak zawsze nieustraszona podążyłam śladami dzikiej zwierzyny! Wytropiwszy ją, wyciągnęłam mój ostry, niczym brzytwa miecz i ugodziłam bestie w samo serce! – Wypowiedziałam dumnie. Lilayne uśmiechnęła się słysząc moje sprawozdanie z łowów.
- Lilayne, tak? – Spytałam, a wilczyca kiwnęła głową. – Może opowiesz mi coś o sobie? – Zauważyłam, że nagle ni z tond, ni zowąd, posmutniała zwieszając łeb.
- Wybacz, ale nie lubię mówić zbytnio o sobie. – Wytłumaczyła się. 
- Ależ madam nie musi, jeśli nie chcę! Ja mogę coś opowiedzieć! – Zaśmiałam się, poprawiając nieco humor Lilayne.
   Po jakże długim czasie, wypełnionym moimi niekończącymi się opowieściami, jaka to jestem nieustraszona, że mam ADHD, kocham biegać, jestem wiecznie szczęśliwa i lubię polować, wreszcie zamilkłam. Czułam, że powoli od tego ciągłego gadania kończyło mi się powietrze w płucach.
- Idę się przejść. – Oznajmiła moja nowa przyjaciółka i znikła mi z pola widzenia. Ja również postanowiłam odetchnąć świeżym powietrzem i zaczerpnąć go jak najwięcej się dało. Jak zwykle pobiegłam przed siebie. Jeden skok i już jestem parę metrów dalej. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Mój umysł wyłączył się na wszelkie inne sygnały. Liczył się tylko bieg i to, co mam przed sobą. Nagle, poczułam jak (znowu) na coś wpadam. Przeturlałam się parę metrów obijając plecami o drzewo i lądując do góry nogami. Świat na chwilę zawirował mi przed oczami. Gdy już odzyskałam ostrość widzenia, zauważyłam przed sobą czarną wilczycę. Byłam pewna, że była to wilczyca. Gdy mnie dostrzegła, warknęła ostrzegawczo ukazując śnieżnobiałe kły.
- Czy widzisz we mnie osobę, która chcę skoczyć ci do gardła, wilku, którego nie znam imienia, ale na pewno poznam? – Zaśmiałam się podnosząc swe doczesne zwłoki z ziemi.
- Kim jesteś? – Spytała.
- Jestem, która jestem. – Ponownie odpowiedziałam żartem. – A tak naprawdę, to jestem Reili. Chyba gdzieś cię już widziałam… - Zamyśliłam się.
- Taa… Chyba tędy już… przechodziłam… - Rozejrzała się niepewnie.
- Taa.. Czyli chyba… Chodzisz w kółko. – Odparłam. – Więc jak ci na imię?
- Nie Twoja sprawa.. – Prychnęła pod nosem ruszając przed siebie. Nie zważając na mały brak zainteresowania z jej strony moją osobą, ruszyłam za nią podskakując co chwilę.
- Ale jednak ja na Ciebie wpadłam. Jak myślisz, może oznacza to, że jesteśmy sobie stworzone? Nie w tym sensie oczywiście… - Poprawiłam się od razu. – Więc jak Ci na imię? Hm? Ostatnio też spotkałam pewną wilczycę, znaczy pierwszy raz spotkałam jakiegoś wilka, więc jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, a Ty jesteś druga, zaprzyjaźnijmy się, co? Bo wiesz, ogólnie to ja jestem bardzo żywiołowa, lubię biegać, skakać i….
- A jeśli powiem Ci, jak mam na imię, to uciszysz się? – Przerwała mi moją mowę na jednym wdechu i odwróciła się.
- Nie pisnę, ani słówka!
- Jestem Cynthia. – Przedstawiła się i dalej ruszyła przed siebie, zostawiając mnie w tyle.
- Czekaj! Ale ja nie powiedziałam przecież, że zawsze będę milczeć! – Pisnęłam doganiając ją. Cynthia przewróciła tylko bezradnie oczami. W ten obje usłyszałyśmy szelest, a potem naszą drogę przeciął nam wilk.

~~
Reili

Wybaczcie, moi mili, że notka dopiero teraz, jednak jak w średniowieczu to bywało, trzeba również i teraz uczęszczać do publicznej placówki, zwanej szkoła (dla mnie jest to psychiatryk) + nauka. Koniec roku i trzeba się poprawiać. W sumie i tak po zakończeniu roku przeprowadzam się pod most :D Będę fałszować na chodniku. Może ktoś mnie groszem poratuje xD Ale wpis jest i mam nadzieję, że jest ok i nikt się nie obrazi ^.^ 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Jaskinia

Ok, ustalmy parę rzeczy. Jeszcze całkiem niedawno siedziałam pod drzewem i zbierałam się w odwadze by pójść nad to cholerne jezioro, a następną rzecz jaką pamiętam było znalezienie się w krzakach i wilczyca, która mnie zaczepiła. Czyżbym miała sklerozę?
- Em... jasne... - mruknęłam niewyraźnie, wychodząc z krzaków. Uważnie przypatrywałam się waderze, która zdawała się emanować radością.
- To co robimy? Idziemy nad jezioro? Wiem, że tu niedaleko jest jedno. Możemy się pokąpać, jeśli chcesz! - krzyknęła radośnie, kierując się od razu w stronę wody.
- Ej, czekaj na mnie! - sapnęłam doganiając ją.
Po chwili zbliżyłyśmy się do wodopoju. Miejsce wyglądało niemalże jak w moim śnie. Z tym, że wyglądało na względnie opuszczone.
- O, zobacz, jest tu jaskinia! - zawołała Reili, z uśmiechem na pysku biegnąc do skalnego pomieszczenia.
- Opuszczone? - spytałam niepewnie, powoli idąc za nią.
- No pewnie! Puste jak ule bez pszczół. - Zaśmiała się, wchodząc do środka.
Nie mając lepszego pomysłu, poszłam za nią.
- Wow, ale tu świetnie - westchnęła, sadowiąc się pod ścianą. - Podoba ci się?
Rozejrzałam się po jaskini. Była przestronna, jasna, ale jednocześnie przytulna. Idealna.
- Bardzo - mruknęłam rozmarzona, momentalnie zapominając o swoich obawach i śnie.
- No to załatwione! - powiedziała, wybiegając z jaskini.
- Ale co takiego?! - zawołałam za nią, niewiele rozumiejąc z jej chaotycznego toku myślenia.
- No, skoro obu nam się podoba, to tu zamieszkamy, co? Chyba, że nie chcesz ze mną pomieszkać - wyjaśniła, a w jej oczach pojawiła się iskierka smutku i jednocześnie nadziei, że jednak moja odpowiedź będzie zadowalająca.
Nie miałam ochoty za bardzo się do niej zbliżać, ale co mi pozostało? Nie mogłam zawieść tej wesołej wilczycy.
Uśmiechnęłam się delikatnie, kręcąc głową.
- No jasne, że chcę.
~~~
Krótka, ale wszystko mnie rozprasza, więc musicie się zadowolić czymś takim xD
A, mam nadzieję, Reili, że nie pogniewasz się tym mieszkaniem razem, najwyżej w swojej notce zmienisz plany :D
Lilayne


Nieznajomy

Płomienie wystrzeliły dookoła nas. Lizały sierść tamtego wilka nie paląc jej mimo, że topiły piasek pod naszymi łapami.
-Odczep się i znikaj stąd, chyba że chcesz skończyć jako mięsny sznycel- warknął tamten.
Stałem spokojnie. Jestem wilkiem pustyni i ani teraz, ani wtedy nie bałem się gorąca. Patrzyłem na niego spokojnie. Nie wierzyłem, by był tak okrutny, a w każdym razie tak głupi by spalać każdego na swojej drodze.
-Nie odczepię się nim ie dowiem się tego czego chcę się dowiedzieć- odpowiedziałem mu spokojnie. Chapnął zębami a płomienie zbliżyły się do mnie. Kontynuowałem- Jestem tutaj od niedawna i wcale nie chciałem tu przybyć. Muszę wrócić do swojego domu, ale nie mam możliwości.
Skrzywił się i zaśmiał:
-Do domu, co? Mały wilczuś chce do domu? Co, zgubiłeś mamuśkę?
-Nie obrażaj mnie-warknąłem. Budziła się we mnie złość.
-Bo co? O ile się nie mylę to mój płomień.
-Bo to!
Skoczyłem nań nawet nie myśląc co może mi zrobić. Płomień dotknął mojego futra. Z początku nie zwróciłem uwagi na to, że się palę i dalej gryzłem i szarpałem przeciwnika. Dopiero kiedy poczułem swąd palącej się skóry odskoczyłem i wpadłem w wodę. Chłód przyniósł mi wielką ulgę, lecz sól wdarła się do rany i zaczęła szczypać. Wyszedłem z morza. Woda płynęła stróżkami, sklejając moją sierść w strąki. Tamten wilk stał tam gdzie walczyliśmy. Krwawił z nowych i starych ran, lecz uśmiechał się przewrotnie, wyraźnie usatysfakcjonowany swym zwycięstwem.
-Zwykły?-spytał.
Nie zrozumiałem.
-Co? Nie rozumiem.
-Et, szkoda czasu na ciebie dzieciaku.
Odwrócił się i chciał wbiec w las, lecz najwyraźniej jego rany był poważniejsze. Przebiegł kilka kroków i upadł na piach. Podbiegłem do niego, mimo wewnętrznego głosu, mówiącego mi, bym pozostawił go na pastwę losu. Pochyliłem swój pysk nad jego. Był nieprzytomny. Z trudem udało mi się go wciągnąć sobie na kark(byłem znacznie drobniejszy i żylasty) i dowlec do mojej zatoki.
Przespałem niespokojnie parę godzin, budząc się co chwila, albo z powodu dziwnych snów o Nadii i mojej pustyni, albo ze strachu przed ewentualnym atakiem nieznajomego.
Postanowiłem zapolować, gdyż z powodu incydentu z wilcycą nie miałem okazji na polowanie. Nie chciałem go zostawiać, w razie gdyby się obudził i na przykład,  zaatakował mnie później z ukrycia, lecz musiałem coś zjeść.
Węszyłem długo, szukając zwierzyny oddalonej od innych drapieżców zamieszkujących las, lecz niestety nie było to możliwe w pobliżu zatoki. Chcąc nie chcąc, postanowiłem wybrać się w pobliże rzeki, ryzykując ponowne spotkanie z tą kulawą na wszystkie łapy małą wadera, jak jej tam było? Cytra? Cytryna? Jakoś tak.
Cóż najwyżej na nią wpadnę i znowu stracę obiad. Irytująca jak nie wiem co taka wadera. Co innego Nadia...

niedziela, 9 czerwca 2013

Dziwactwo...

   Byłam futrzastą bombą atomową. Gdyby ktokolwiek się teraz pojawił miałby przepiękne odciski moich zębów. Za kogo on się uważa?! Mufasa się znalazł... Uwaga idzie król wszystkich stworzeń, padać na kolana i czyścić mi drogę... Warknęłam. Targały mną różne emocje, ale najsilniejszy był głód. Zająca mi ukradł, poturbował i poszedł. Wkurzona ruszyłam przed siebie. Mijając kolejne drzewa czułam coraz większą wściekłość. Wypełniała każdy kawałek mojego ciała, nie czułam zmęczenia, głodu czy pragnienia. Traciłam nad sobą panowanie, powoli zamieniając się w maszynkę do zabijania wszystkiego co chodzi. Nie interesowało mnie czy to jest wilk, człowiek czy królik Bugs. Czekam na pełnię księżyca. To będzie zabawa! Przyśpieszyłam kroku, zaczęłam biec, pędzić przed siebie. Minęłam dwie wilczyce. Zobaczyłam tylko zdziwione i przestraszone oczy, nienadąrzające za moim cieniem. Zniknęłam w krzakach i popędziłam dalej przed siebie. Przede mną była jakaś skarpa, rozpędziłam się jeszcze bardziej i.... skoczyłam! Przeleciałam nad zdziwionym czarnym wilkiem i miękko wylądowałam na łapach. Wbiłam pazury w ziemię zostawiając podłużne ślady. Popatrzyłam na odległość jaką przeskoczyłam i lekko przymknęłam oczy upadając na tyłek.
To było dobre...
Wstałam i ponownie ruszyłam przed siebie bez celu. Co ja chce osiągnąć? Nawet żyć mi się nie chce... Ukryłam się w jakiejś jaskini i ułożyłam się podziwiając czarny sufit. Gdzie ja jestem? Głośno ziewnęłam po czym sen objął mnie i zabrał do siebie. 

    Śniłam, że biegnę. Bez celu i czuję się szczęśliwa, obok mnie biegną inne wilki. Bez strachu przeprawiam się przez rzekę, a przed moimi oczami rozpościera się polana z jaskinią i jeziorem. Kładę się przy brzegu i patrzę na inne wilki wpychające się nawzajem do wody. Nagle słońce przysłaniają ciemne chmury, ktoś wrzuca mnie do wody i nie pozwala się wynurzyć. Śmieje się szyderczo topiąc mnie. Brakuje mi powietrza, świat zaczyna wirować. Spadam w dół i ląduje na twardej ziemi. Wszędzie czuć zapach śmierci i rozkładających się ciał nie tylko ludzi. Kruki wzbijają się do lotu, zataczając nade mną koła w powietrzu i upiornie kracząc. Coś się zaczyna dziać. Czerwony księżyc wyłania się zza chmury oświetlając swym krwawym blaskiem wszystko. Zmasakrowane ciała, okrwawione nagrobki, ścieżki i drzewa. Z lasu powoli zaczynają wyłaniać się najdziwniejsze kreatury wyjęte z najgorszych koszmarów. Powykręcane, zmutowane, z naroślami na ciele, bez nóg czy rąk, parę nawet nie ma głowy a w to miejsce wstawione zapalone znicze, z strzykawkami w ciele lub katanami zamiast nóg i rąk. Stałam spokojnie, obojętnie patrząc na te dziwadła. Zatrzymały się parę metrów ode mnie przyglądając mi się z zaciekawieniem, a potem zamieniając się w czarną krew. A ja nadal stałam i obojętnie na to wszystko patrzyłam...
     Otworzyłam oczy. To był sen? Tak najwyraźnej. Słońce zaczynało oświetlać wnętrze jaskini. Dopiero teraz zobaczyłam, że na ścianach w niezrozumiałym dla mnie języku widnieją napisy z czarnej krwi...


~Cynthia

Nowy przyjaciel - gadający krzak.


Promienie słoneczne leniwie wdzierały się na błękitną płaszczyznę, zwaną niebem. Otulały cały świat, budząc go do życia. Wokoło unosiła się słodka melodia, nucona przez ptactwo wijące sobie gniazda w koronach drzew. Westchnęłam głęboko, pozwalając, aby do moich płuc dostało się trochę tlenu. Po męczącym biegu, łapy same odmawiały mi posłuszeństwa zamieniając się w galaretę. Ostatkami sił dowlokłam się do niewielkiego strumyka, siadając naprzeciwko swojego wodnego odbicia. Było spokojne, czyste i przejrzyste, dopóki nie zanurzyłam w wodzie pyska, aby ugasić palące mnie pragnienie. Wtedy woda niebezpiecznie zafalowała, zniekształcając zupełnie moje odbicie. W ten zawiał przyjemny, ciepły wiatr, który muskając mój pysk wplątywał się w futro układając je tak, jak chcę. Nie przeszkadzało mi to. Czułam, że żyję. Poczułam jeszcze coś innego. Wystawiłam nos do góry i zaczęłam intensywnie węszyć. To, co poczułam…
To na pewno musi być wilk! – Pomyślałam entuzjastycznie. Wiatr jednak przynosił coraz to nowe wieści.
Krew…
Człowiek…
Smutek…
Nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Nie wiedziałam, jak daleki dystans zdołałam przemierzyć od czasu rozpoczęcia mojej wędrówki. Nie byłam też jakoś specjalnie nastawiona do tego, co poczułam. Skoro tam był człowiek, niedługo będzie i tutaj.
Cholera…
Z trudem podniosłam się z ziemi ignorując ból, który chciał przykuć mnie z powrotem do twardego podłoża. Nie myśląc więcej, pobiegłam w stronę, z której dochodziła mieszanina zapachów.
   Noc. Ciemna bariera wkradła się na niebo, zasłaniając słońce. Tym lepiej dla mnie. Moje czarne futro doskonale zgrywało się z otoczeniem, dając mi świetny kamuflaż. Byłam już coraz bliżej celu, gdy nagle poczułam, że z mojej łapy skapuje ciemna substancja.
Krew…
Coraz bardziej zagłębiając się w to tajemnicze miejsce, coraz intensywniej dawał mi się we znaki drażniący zapach krwi. Nagle…
Wilki…
Spalone ciała…
Dużo krwi…
Oni… Nie żyją…
Jedynie te myśli, zdołały teraz przejść przez moją głowę. Wyszłam z mojej kryjówki, cicho stąpając po nasiąkniętej czerwoną substancją ziemi. Nie myliłam się. Nikt nie przeżył. Ludzie są jednak okrutni, podli, bezwzględni. Niektórzy z moich braci, tak szybko musieli pożegnać się z życiem. Niektórzy już w ogóle go nie poznają.
   Po wykonaniu prowizorycznych grobów, sama musiałam to wszystko przemyśleć. Poczułam jednak, że od jakiegoś czasu ktoś mnie obserwuje. Spojrzałam się za siebie. Zauważyłam parę oczu, wyglądających zza krzaka.
Co, jak co, ale ja jeszcze krzaka z parą oczu nie widziałam.. – Pomyślałam i podeszłam do ów obiektu, który mnie obserwował. Gdy tylko przybliżyłam się na pewną odległość, oczy zniknęły, a krzak niebezpiecznie zaszeleścił. Dźwięk łamanej gałązki.
- Chętnie mogłabym zaprzyjaźnić się z gadającym krzakiem, chociaż wolę towarzystwo czegoś… żywego. – Powiedziałam rozbawiona. Usiadłam naprzeciwko mojego nowego przyjaciela w dość komicznej pozie, rozkładając łapy.
- O zielony, nocny i jakże piękny i pełen soczystych liści krzaku! Czy zechcesz objawić mi swe imię? – W ten zza zielonej zasłony wyszła.. wilczyca. Prawie cała była granatowa, a na oko opadała błękitna grzywka, takiego samego koloru, jak ogon. Gdzie niegdzie występowały żółte elementy, dopełniające całość.
- Jestem.. Lilayne. – Powiedziała cicho, tak, że naprawdę musiałam się wysilić, aby usłyszeć jej imię.
- Wybacz moją głuchotę, jednakże czy mogłaby madame powtórzyć swe zapewniam jak piękne imię?
- Lilayne. – Odparła nieco głośniej.
- Witaj Lilayne! Me imię brzmi Reili, pogromca wszelkiego strachu i smutku! Miło mi Cię poznać! – Uśmiechnęłam się promiennie, do nowo poznanej wilczycy.
- Jesteś tu sama? – Spytała.
- A jakże! Tam, gdzie promienie słońca stykają się z linią horyzontu, stamtąd właśnie przybyłam! Pokonywałam różne przeszkody! Szalejące wiatry! Burze i ulewy, aby w końcu dotrzeć do celu! Szczerze powiedziawszy, nigdy nie poznałam żadnego wilka, dlatego Ty, jesteś pierwsza. Strasznie się cieszę, że Cię poznałam! A już myślałam, że poznałam gadającego krzaka! – Na to porównanie, wybuchłam śmiechem. Zauważyłam, że kąciki pyska Lilayne, również lekko uniosły się ku górze. Gdy już opanowałam napad śmiechu, szybko stanęłam na czterech łapach.
- Wiesz co, zaprzyjaźnijmy się! – Rzuciłam entuzjastycznie, wyskakując w powietrze jakbym siedziała na igłach. Stanąwszy na równej ziemi, wyczekiwałam reakcji wilczycy.

~~
Reili

Już nie krzyczcie na mnie :(  Przepraszam, za zwłokę, jednak internet odmawiał mi posłuszeństwa, powodując ból w mym sercu. Jednak pokonałam bestię! Zmęczona, z mnóstwem ran na ciele odniosłam triumfalne zwycięstwo, które umożliwiło mi dodanie wpisu xD Mam nadzieję, że nie zrażę Was moim jakże przedziwnym charakterem :D  Mam nadzieję, że nie będziesz czuć do mnie urazy Lilayne, z powodu, że poznałam Cię pierwszą :) Dziękuję, do widzenia :D

Tracę cierpliwość

           Pomimo, że noc nastała, nie przerywałem podróży. Chciałem jak najszybciej wyrwać się z tego lasu. Podczas biegu, wyczułem kila razy zapach innych wilków, jednak tym razem postanowiłem wymijać wszystkich wielkim łukiem, mając ciągle w pamięci spotkanie z "niezrównoważoną".
            Księżyc stał już na niebie wysoko, gdy drzewa przede mną zaczęły z wolna rzednąć. Po kilkunastu metrach zniknęły całkowicie, a ja spokojnie wyszedłem na wielką polanę. W końcu czułem się swobodnie. Szedłem powoli, przez wysokie trawy nie mogłem dostrzec brzegu rzeki, lecz słyszałem jej rwący nurt. Teraz gdy zostawiłem za sobą ścianę nieprzyjaznego lasu, poczułem wszechogarniające znużenie. Postanowiłem poszukać jakiegoś wygodnego zagłębienia w ziemi i się w nim ułożyć. Polana była jednakże całkowicie płaska. Zrezygnowany doczłapałem do samotnego drzewa i ułożyłem się pod nim.
            Zbudziłem się przed wschodem słońca. Ciało miałem zdrętwiałe, a sierść rozczochraną, z powodu silnego wiatru. Rozciągnąłem się i ruszyłem w stronę brzegu. Tam przeżyłem niemałe zaskoczenie, dwie rzeki krzyżowały się przede mną. Zacząłem wyklinać w myślach i chodzić nerwowo w tę i z powrotem. Miałem odciętą drogę. Nie bałem się wody, jednak jako wilk ognia, ostatnie na co miałem w życiu ochotę, to przeprawa przez rzekę. Nie zostało mi nic innego jak skręcić i iść dalej wzdłuż drugiego brzegu. Chcąc rozładować nerwy, zacząłem biec jak najszybciej. Jednak nic mi to nie dało, cały czas zerkałem wrogo na rzekę, która jak na złość zataczała wielki łuk. Przez co na pewno musiałem nadłożyć wiele kilometrów.
            Przez wszystkie dni wędrówki, krajobraz  pozostawał niezmienny. Jeden wielki las. Dopiero piątego dnia, drzewa zaczęły rzednąć, a do moich nozdrzy doszedł nieznany zapach. Powietrze wydawało się chłodniejsze, bardziej orzeźwiające i jakby słone. Nie mając dużego wyboru, podążałem w tamtym kierunku, modląc się by nie natrafić na kolejne skrzyżowanie rzek. Zastało mnie coś o wiele gorszego. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, woda i to bardzo dużo wody. Mieszkając w górach, słyszałem o tym kiedyś, jednak nigdy nie widziałem i nie pragnąłem zobaczyć morza. Zrezygnowany brnąłem powoli do linii wody, a piasek nieprzyjemnie wchodził mi między łapy. Poczułem się zamknięty. Z trzech stron woda, a z czwartej góry, w które nie mogłem wrócić.
Doszedłem do brzegu, a fale zaczęły nieprzyjemnie podmywać mi łapy. Miałem ochotę wyjść z siebie, często obserwowałem taką reakcję u brata, jednak w moim przypadku furia kumulowała się w środku, przez co była, moim zdaniem, jeszcze bardziej niebezpieczna. Nie wiem ile czasu minęło, jednak gdy doszedłem w miarę do siebie, poczułem że musiałem od dłuższego czasu cały się trząść. Jak gdyby nic wycofałem się spokojnie z wody i z wolna ruszyłem ku południu.
           Zamyślony, nie zwracałem na nic uwagi, dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że towarzyszy mi czyjaś obecność.
"Joysell"
Zatrzymałem się i obróciłem z wolna, starając się nie rzucić od razu na przybysza. Sprawiło mi to wielką trudność na widok głupkowatego wyrazu twarzy Joysella:
-No no, ładnie cię poturbowałem ostatnim razem.
-Dobrze ci radzę, zejdź mi z oczu.-warknąłem i nastroszyłem sierść.
Joysell zadowolony stanął w gotowości do ataku.
"O to mu właśnie chodziło, weź się w garść i nie daj mu się sprowokować"
Staliśmy tak wpatrzeni w siebie, nagle niespodziewanie Joysell wykonał skok. Zrobiłem szybki unik i znalazłem się poza zasięgiem zębów wilka. Nie dając za wygraną, Joysell ponowił atak. Długotrwała wędrówka dała w tym momencie o sobie znać, sprawiając że tym razem basior nie chybił. Zwaliłem się na ziemię, a Joysell wbił kły w mój bark. Szarpnąłem się gwałtownie i odpłaciłem się pięknym za nadobne, wbijając zęby w kark wilka. Basior odskoczył, skrzywił się i warknął:
-Zapłacisz mi za to, słono!- obrócił się i zniknął w pobliskich chaszczach.
Dźwignąłem się z trudem na łapy, starałem się chwilę złapać pion, chwiejąc się z lewej na prawą. Posoka zalała mi pysk. Stare rany i tak już trudno się goiły, teraz jednak znów się otworzyły i zaczęły krwawić. Jak przez mgłę przypomniałem sobie to że słyszałem kiedyś iż morska woda skutecznie leczy rany. Poczłapałem niezgrabnie w tamtym kierunku.
          Przebycie tego krótkiego odcinak było dla mnie prawdziwą katorgą. Dlatego gdy stanąłem u brzegu morza, poczułem prawdziwą ulgę, jakiej jeszcze nigdy nie doznałem na widok wody. Zmusiłem się do zrobienia kolejnych kroków. Gdy tylko do ran dostała się woda, poczułem potworny ból. Z gardła wydarł się mi długi syk. Zacisnąłem powieki i starałem się zmusić do tego by zanurzyć się cały w wodzie. Cała akcja potoczyła się dosyć opornie, jednak udało mi się przemyć wszystkie rany. Gdy znalazłem się w końcu z powrotem na bezpiecznym brzegu, poczułem na sobie czyjś wzrok. Z wróciłem łeb w tamtym kierunku. Nieopodal mnie w cieniu stał wilk. Chyba. Przytomniał mi bardziej przerośnięta wiewiórkę. Gdy zorientował się, że na niego patrzę, wysunął się wysunął się z cienia i zapytał:
-Czym jesteś?
-Krową, jak widać na załączonym obrazku.
-Odpowiadaj, gdy grzecznie pytam.-warknął.
-Niestety nie mam takiego zwyczaju. A teraz zmiataj.-prychnąłem i straciłem nim zainteresowanie.
Wilk jednak nie posłuchał i podszedł jeszcze bliżej. Po spotkaniu z bratem moja cierpliwość się już dawno wyczerpała:
-Zmiataj!!!-powtórzyłem, a wokół nas zajaśniał ogień.
~~~~
Wybaczcie, że tak długo ale, burze nie dawały mi spokojnie pisać.

AMREE
           

Niespokojny sen

Przez chwilę wpatrywałam się w jego oddalającą się sylwetkę, by już po chwili za nim pobiec.
- Kim jesteś? - spytałam podejrzliwie, doganiając go.
- To chyba nie twój interes, dysząca galareto - odparł z ironicznym uśmiechem.
- Odezwał się pan-obeznany-w-terenie - prychnęłam, niewiele myśląc.
- Nie powinnaś już iść, gdziekolwiek nie szłaś?
- Tak się składa, że właśnie tam idę.
- Po prostu świetnie.
- Prawda?
Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, bym dała sobie spokój z integrowaniem się.
- Niedaleko jest moja nora - skłamałam, skręcając w lewo. - Do widzenia.
Wilk nic nie odpowiedział, dalej idąc przed siebie. Ciekawa byłam, skąd pochodził, skoro nie znał tego terenu. Las, bądź co bądź, nie był aż tak duży. Ale skoro przybywał z Gór Lawowych, to musiał przebyć niezły szmat drogi, by dojść tutaj.
Szybko znalazłam potężne drzewo, w którym była niewielka dziura. Cała się w niej nie mieściłam, ale przynajmniej połowa mojego ciała znalazła schronienie. Próbując jak najwygodniej się ułożyć, rozmyślałam o jeziorze, do którego miałam już niedługo dojść. Natłok myśli nie dawał mi jeszcze długo spać, ale w końcu wielogodzinny marsz i starcie z innym wilkiem sprawiły, że zmorzył mnie niespokojny sen.
Śniło mi się, że dotarłam do celu. Przede rozpościerał się zabierający dech w piersiach widok przejrzystego jeziora, niewielkiej plaży wokół niego i polany, na której mieściła się jaskinia, mogąca pomieścić kilka wilków. Ptaki śpiewały swe pieśni, wiatr tańczył z koronami drzew, słońce przyjemnie grzało, a emanująca wokół przyjazna atmosfera tuliła moje serce.
Po raz pierwszy od długiego czasu poczułam, że jestem w domu.
Ale nagle coś zaczęło się psuć. Słońce zostało przykryte przez burzowe chmury, ptaki ucichły, a wiatr zdawał się szaleć. Zawierucha była niesamowita, ledwo widziałam na oczy. Próbowałam uspokoić pogodę, ale nie mogłam. Poczułam, że nie mam w sobie żadnej mocy. Byłam bezsilna. Nagle z jaskini wyszło pięć wilków. Wszystkie były czarne, a ich oczy były na całej powierzchni żółte. Kruki, choć nie wiadomo skąd się tam wzięły, zaczęły złowieszczo krakać. Słyszałam wśród nich krzyki "zabij!" albo "uciekaj!". To tak, jakby były podzielone na dwie grupy. A wilki miały na pyskach obleśne, szerokie uśmiechy, szczerząc przy tym zakrwawione zęby. W moim gardle pojawiła się wielka gula, nie pozwalająca przełknąć mi śliny. Serce jakby stanęło, kończyny przestały mnie słuchać. Stałam tam, w najpiękniejszym miejscu w całym lesie, który miał się stać moim cmentarzem.
Obudziłam się z krzykiem, nerwowo rozglądając się na boki. Był już ranek, słońce prawie wschodziło. Wokół było bardzo cicho, parę zwierzątek leśnych wyszło z swych norek, by sprawdzić, kto tak krzyczy. A ja byłam cała, żywa.
- Wszystko w porządku? - spytała wiewiórka, która do mnie podbiegła. Była jeszcze młodziutka, energiczna.
- Tak, tak. Zły sen. - Odpowiedziałam siląc się na uśmiech. Ta kiwnęła łebkiem, po czym śmignęła szybko na swoje drzewo.
- To tylko sen - mruknęłam, próbując przekonać samą siebie.
A jednak coś mówiło mi, że pójście nad to jezioro może równać się z moją śmiercią. Tylko dlaczego?
Chcąc odrzucić od siebie te myśli, zabrałam się za szukanie jakiegoś śniadania. Od dawna nic nie jadłam, będąc zbyt zaabsorbowana podróżą, ale nagle jakoś mi się nie spieszyło. Szybko upolowałam starego, obolałego zająca, kończąc jego męki. Po błyskawicznym śniadaniu (kto by pomyślał, że byłam tak głodna!), ruszyłam w drogę. Mogłam wyczuć jeszcze woń wilka, którego wczoraj spotkałam, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Skierował swe kroki w stronę morza, więc z pewnością byśmy się już nie spotkali.
Po paru godzinach marszu byłam już bardzo blisko jeziora. Znajdowało się ono w odległości parunastu metrów.
I wtedy rozpoczął się paniczny strach.
~~~
Lilayne

Więc czym jesteś?

Żadnego statku. Znów. Może nigdy żaden się nie pojawi? Minęło już tyle dni...Może umrę tutaj samotnie... Nie żałuję watahy, lubiłem ich, ale raczej po koleżeńsku. Czego więc mi brakuje? Nadii. 
Przyzwyczaiłem się już do życia w tym miejscu. Wśród różnorodnych zapachów trudno wysublimować zapachy zwierzyny, ale sobie radzę. Zatoczka w której mieszkam jest ocienionym, przyjemnym miejscem. Wprawdzie z powodu bliskości morza muszę zagłębiać się w las by zapolować, dobrze mi się żyje. 
Dzisiaj rano skończyłem jeść jedno z dużych, smukłych, tutejszych stworzeń, wobec czego muszę zapolować. Staję tyłem do morza i zaczynam węszyć. Wyczuwam zapach futrzarskiego, długouchego zwierzaka. Te zwierzątka są dość małe, ale sycące. Truchtam w kierunku zapachu. Przystaję. W powietrzu roznosi się silna woń innego mięsożercy. Czuję zakrzepła krew na jego wąsach... inny zapach. Ten jest przesycony strachem i liśćmi. I jeszcze jeden... jakby... zagubiony, daleko stąd. Jest jeszcze jeden. Zapach będący bardzo blisko. To pachnie mięsożercą... skradającym się... do mojego posiłku. Pachnie inaczej niż ja czy moje znajome wilki. Bardziej psem, trochę tym lasem i... człowiekiem. Jeżeli jest tu jakikolwiek człowiek to długo nie pożyje. Zaczynam biec. Pędzę i skaczę. Uderzam w coś miękkiego. Toczę się kilka metrów ściskając w zębach futro owego stworzenia. Kiedy zatrzymujemy się pod pniem drzewa otwieram oczy. Trzymam w paszczy gardło czarno- białego zwierzaka podobnego trochę do lisa, trochę do likaona. Równie dobrze może być to jakiś dziwny pies. Puszczam jej(już widzę ze to suka, albo wadera, w każdym razie- samica) szyję i nim zdąży się wyrwać przyciskam łapą jej tchawicę.
-Czym jesteś?-zadaję tradycyjne pytanie stepu.
-C... Cynthia- dyszy. Głupia jakaś.
-Nie pytałem o imię-warczę- więc czym jesteś? Wilk czy pies? Likaon? Hiena?
-Co? Co... to jest... likaon? Jestem... wilkiem.
-Czy tu są ludzie?-pytam dalej.-Czuje jakiegoś.
-To...-Wygląda na zmieszaną.-To ode mnie. Służyłam ludziom... Człowiekowi.
Kręcę łbem. Nie jestem jak widać jedyny. Nie będę pytać o statek. Przyszła z lasu, co może wiedzieć. Nie ma krwi ludzkiej w sierści, nie zabiła go. Z drugiej strony... ja pewnie też trochę jeszcze pachnę tamtymi. A tych na statku nie zabiłem. Odwracam się i odbiegam w poszukiwaniu nowego obiadu, bo ten zaplanowany pewnie gdzieś już pobiegł.
-Czekaj!-woła, podnosząc się.
Odwracam głowę.
-Nie boisz się że cię zaatakuję?-pyta jakby z rozczarowaniem.
-Moja droga Cynthio-mówię z rozbawieniem. Zamierzam być chamski, niech wie z kim ma do czynienia.-Gdybym się ciebie bał, to byłbym prawdopodobnie martwy, bo boję się jedynie czegoś co może mnie zabić. Nie boję się takiego małego, dziwnego mieszańca jak ty. Potrafię usłyszeć chrzęst piasku w leju mrówkolwa z odległości dwustu skoków. Nie jesteś dla mnie niebezpieczeństwem. 
Nie czekając na odpowiedź, wracam do siebie, na wybrzeże, lecz i tu nie jest mi dane zaznać spokoju. Po wilgotnej od przypływu plaży drepcze podobny do mnie wielkością i wyglądem, chociaż jaśniejszy wilk z pyskiem wilgotnym od krwi. Zostawia za sobą krwiste ślady. Nie widzę jego oczu, przesłania je czarna grzywa. Nie wiem czy orientuje się że tu jestem. Nie chcę go tu. Chociaż... wygląda na mądrzejszego od tamtej krzyżówki lisa(hie hie). Może coś wiedzieć. Jeżeli nie o statkach i ludziach, to przynajmniej o tym przeklętym miejscu.
~*~
Lanay
Nie obrazisz się Shanon, że wtrąciłam twojego Amree'go?
I przepraszam, ale on, Lanay naprawdę sądzi że Cynthia jest głupia.