czwartek, 20 czerwca 2013

Nieudane polowanie

Nie miałam pojęcia co sobie Reili myślała. Wieczorem przyprowadziła ze sobą jakąś obcą wilczycę, która nawet na mnie nie spojrzała i ułożyła się w kącie. Ja nie miałam zamiaru pierwsza się odzywać, więc najzwyczajniej w świecie ją ignorowałam. A przynajmniej próbowałam ignorować, bo rankiem, gdy się obudziłam, zobaczyłam ją wpatrującą się w ścianę.
- Co w niej takiego interesującego? - wyrwało mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Wilczyca podskoczyła, zerkając na mnie pospiesznie.
- Nic - odparła wymijająco. Wyszła z jaskini, nawet się nie przedstawiając.
- Ej, Reili - mruknęłam, szturchając waderę.
- Hm, co, co jest? - spytała nieprzytomnie, rozglądając się po jaskini.
- Co to za wilczyca? - spytałam z przekąsem.
- Oh, ona? Toż to Cynthia, nie przedstawiała ci się? Och, takie to życie. - Zaśmiała się.
- Skąd ją wytrzasnęłaś?
- A, spotkałyśmy się już parę razy, to postanowiłam ją tu przyprowadzić. Fajnie, czyż nie?
Miałam ochotę powiedzieć stanowcze "nie", ale powstrzymałam się dla własnej wygody. Wzruszyłam tylko ramionami i wyszłam z jaskini, kierując się w stronę jeziora.
Cynthia, jak ją nazwała Reili, siedziała nad jeziorem, wpatrując się w przejrzystą taflę wody. Nie chciałam jej towarzyszyć, więc bez większego namysłu skierowałam się w stronę lasu.
Nie jestem pewna ile szłam, ale gdy w końcu się zatrzymałam, było grubo po dwunastej. Mój brzuch nieprzyjemnie domagał się jedzenia, ale postanowiłam zignorować jego rozpaczliwe nawoływania o pożywienie, i w rezultacie położyłam się pod jednym z drzew. Mój zmysł orientacji podpowiedział mi, że znajdowałam się dość daleko od domu. Słyszałam szum rzeki i sama się sobie dziwiłam, że przebyłam taki szmat drogi, choć miałam pójść tylko na spacer. Marsz był jednak na tyle wyczerpujący, że jeszcze przez kolejne pół godziny zbierałam w sobie siły, by upolować jakiegoś utykającego zająca. Po niewielkim, acz wystarczającym obiedzie, skierowałam swoje kroki w stronę rzeki.
Rzeka Kale była głęboka i porywista, dlatego też odpuściłam sobie pływanie w niej. Zawsze mogłam ją nieco uspokoić swoją mocą wody, ale nie chciałam wyczerpywać sił przed drogą powrotną. Napiłam się więc tylko i już miałam odwrócić się w kierunku jeziora, gdy wiatr przywiódł ze sobą woń wilka. Zdawała mi się ona znajoma, nie mogłam jednak przypomnieć sobie co to był za wilk. Nie zmieniło to jednak faktu, że z pewnością zmierzał w tą stronę i bynajmniej mi się to nie podobało. A co jak natknie się na nas i będzie chciał zostać? Wygląda na to, że niedługo powstanie z tego Wataha.
Pokręciłam łbem, postanawiając odpuścić sobie na razie rozmyślanie o Watasze. Powdychałam jeszcze chwilę zapasz pobratymca, by móc go w przyszłości rozpoznać, po czym zaczęłam biec w stronę domu. Chciałam dotrzeć na miejsce przed zmierzchem, a słońce schodziło coraz niżej.
Mój bieg zakończył się wraz z dotarciem do okolic jeziora. Zatrzymałam się, by złapać oddech, gdy wtem coś dużego na mnie skoczyło i przygniotło do ziemi.
- Co do...? - mruknęłam niewyraźnie, próbując zorientować się co takiego postanowiło na mnie napaść. - Reili?
- Cześć, Lila! - zaśmiała się, schodząc ze mnie. - Fajnie cię znowu widzieć, zniknęłaś na cały dzień!
- Też się cieszę, że cię widzę, ale naprawdę nie ma żadnej potrzeby, by na mnie od razu skakać, serio - westchnęłam z lekkim uśmiechem na pysku.
- Ale to z radości! Radość nie powinna być tłumiona, bo pewnego razu wybuchnie ze zdwojoną siłą i będzie jedno, wielkie BUM! - krzyknęła, skacząc wesoło wokół mnie.
- A gdzie Cynthia?
- A wiesz, że nie wiem? Rozmawiałyśmy przy jeziorze, a potem poszłam na polowanie i gdy wróciłam, jej już nie było. Pewnie poszła na taki spacer, jak ty! Ja naprawdę nie wiem, co wy macie z tymi spacerami. Tak znikać bez słowa na calutki dzień? Nieładnie - burknęła z udawaną złością, choć niezbyt udaną. Kąciki jej ust wciąż unosiły się ku górze, a oczy ciskały wesołe ogniki. Była taką pozytywną wilczycą, że chyba nawet mnie zarażała tą radością z życia.
- Pewnie wróci na wieczór, nie martw się - odparłam ze spokojem, nie tęskniąc jednak za tą waderą. Za krótko ją znałam (ekhm, prawie w ogóle), by móc stwierdzić, czy jest fajna. A na Reili, pod względem oceniania zwierząt, nie mogłam polegać, skoro polubiła nawet mnie. Prawda?
***
Następnego ranka obudził mnie grzmot. Nie musiałam patrzeć na niebo, by stwierdzić, że szykuje się niezła burza. Nadciągała znad morza i była całkiem spora. Nim minęło kilka minut usłyszałam głuche dudnienie kropel deszczu o podłoże, które błyskawicznie stało się mokre. Spojrzałam na widok malujący się za bezpieczną jaskinią i był wprost przepiękny. Krople uderzające o taflę wody sprawiały, że jezioro zdawało się tańczyć. Wnet wszędzie porobiły się kałuże, a piasek stał się lepki. Drzewa szumiały złowrogo pod wpływem szaleńczego wiatru, a deszcz zacinał tak mocno, że stanie na nim musiało być bardzo nieprzyjemne. Woda powoli dostawała się też do brzegów jaskini, sprawiając, że mniejsza jej powierzchnia stała się sucha i musiałam zmienić swe położenie, by uniknąć zmoknięcia. Położyłam się niedaleko Reili, zachowując jednak odpowiednią odległość, by ani jej, ani Cynthii, która najwyraźniej wróciła w nocy, nie obudzić.
Niestety, taka pogoda utrzymywała się przez cały dzień. Na zmianę lało i padało, padało i lało. Słońce tego dnia w ogóle do nas nie zawitało, bo ciemne chmury skutecznie zasłaniały mu dostęp. Nie mogłyśmy jednak siedzieć w jaskini cały dzień, więc zaoferowałam się, by coś upolować. Po krótkim czasie uznałam jednak, że nie przemyślałam dobrze tej decyzji, bo deszcz zlewał ze sobą wszystkie zapachy.
Przez długi czas błąkałam się bez celu, nie mogąc wywęszyć żadnej zwierzyny. Gdy już mi się zdawało, że odnalazłam trop łani, wnet przysłaniał go zapach lisa, co całkiem mieszało mi w zmysłach. Po długiej, bezsensownej wędrówce, postanowiłam skorzystać z mocy natury. Wyczułam wibracje podłoża i skupiłam się na tyle, by oprócz dudnienia deszczu, poczuć również niewielkie stadko młodych łani jakieś czterysta metrów ode mnie.
Niewiele się namyślając, ruszyłam truchtem w tamtą stronę, coraz bardziej się oddalając od domu. Po pewnym czasie znalazłam się na miejscu. Zaczęłam się skradać, przysłonięta nieco wysoką trawą. Jako cel namierzyłam sobie samotną łanię, która stała na uboczu stada. Była łatwym celem, w dodatku zaabsorbowała się jedzeniem trawy. Podeszłam na tyle blisko, by móc spokojnie skoczyć. Zbierałam się w sobie i zbierałam i już miałam odbić się łapami od ziemi, gdy nagle do łani podbiegło małe cielę. Zaczęło skakać radośnie wokół, jak się okazało, matki i w końcu przytulił łebek do jej ciała, na co rodzicielka skwitowała  śmiechem. Cielę podeszło do tyła łani i zaczęło pić jej mleko. 
A mnie zamurowało. Nie mogłam teraz znienacka zaatakować. Zabiłabym jego matkę. Nie byłam w stanie tego zrobić. Tego, co uczyniono mnie.
Zbierało mi się na płacz, gdy zaczęłam się powoli wycofywać. Gdy znalazłam się dostatecznie daleko, by nikogo nie spłoszyć, puściłam się biegiem w stronę domu.
Trudno się mówi. Przeżyją raz bez jedzenia. Nie mogłam jej zabić. 
~~~
Nudne, ale co tam. 
Lilayne

2 komentarze:

  1. Biedna pokrzywdzona, niezrównoważona :D W jednym miejscu fajnie ci się zrymowało;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jak zawsze pozytywnie nastawiona do wszystkiego :D Dokładnie. Raz się bez jedzenia przeżyje, oj tam :D Ok idę pisać :)

    OdpowiedzUsuń