poniedziałek, 13 października 2014

Cynthia

Imię: Cynthia
Wiek: 2 lata
Płeć: Wilczyca
  Charakter: Raczej cicha, spokojna i tajemnicza, ale również uparta i czasem władcza. Czasem uległa, ale potrafi mieć własne zdanie, szybka, ale słaba. Potrafi całkiem nieźle walczyć. Nie chce sprawiać kłopotu i trzyma się na uboczu. Boi się wody, a do innych wilków podchodzi z dystansem. Nienawidzi samej siebie.
 Moce: Śmierci i Duszy, w pełni księżyca potrafi czytać w myślach.
 Ciekawostki: Trzyma w tajemnicy swoją historię.
Historia: Od początku nie miała łatwego życia. Nie znała swoich rodziców. Człowiek imieniem Lucas znalazł ją samą w lesie i przygarnął, a kiedy mogła walczyć wystawiał ją w nielegalnych walkach psów. Była jednym z najlepszych aż do swojej pierwszej porażki. Po przegranej Lucas starał się ją utopić, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i porzucił na wpół żywą w lesie.

środa, 27 sierpnia 2014

OGŁOSZENIE! WAŻNE!

Witajcie wszyscy.
Nie wiem, kto tu jeszcze zagląda, jednak jeśli znajdą się takie osoby, proszę, aby przeczytały to ogłoszenie do końca.
Jak wiecie blog przetrwał długo, miał wzloty i upadki, i chyba właśnie skończyło się na jego upadku. Moim zdaniem nie ma sensu dalej ciągnąć próbę ożywienia bloga, bo wiele razy były te próby podejmowane i za każdym razem nic z tego nie wychodziło. Niestety, jednak musimy się z tym pogodzić.
Do czego dążę...
Jak wiecie większość (prawie wszyscy) mają w swoich Kartac
h Postaci zdjęcia, obrazki, wykonane przez artystów z DA, czy innych stron. Prace te objęte są prawami autorskimi. Co za tym idzie, należą do artystów, którzy je stworzyli. My bezpodstawnie jedynie je sobie "pożyczyliśmy". Zmieniliśmy imiona, nadali nowe historie.
Rozmawiałam o tym z Nefrateve (Lilayne), która zaproponowała, aby usunąć Karty Postaci, bądź chociaż obrazki, które zostały w nich użyte, a blog zostawić jedynie w celach archiwalnych.
Jednak chciałam, abyście wypowiedzieli się wszyscy. Czekam na znaki życia w postaci komentarzy. 

środa, 9 lipca 2014

Organizacja!

Dobra wilczyska koniec lenistwa!

Wakacje są, więc może teraz w końcu ktoś się odezwie...
Czy komuś do jasnej ciasnej zależy na tym blogu?! 
Jeśli pojawi się choć 1-2 komentarze to będę dosłownie skakać z radości. Ten blog jak na razie nie żyje. Wiem, że w roku szkolnym to samej szkoły mogła być wina, ale cisza teraz....
Nie to, że się narzucam, ale chcę zobaczyć, czy komuś jeszcze na tym blogu zależy. Mi w każdym razie bardzo o czym kilka osób mogło się przekonać. 
Więc mi się zdaje, że trzeba jeszcze raz zrobić listę obecności i z tymi co się nie podpiszą to się zobaczy co się zrobi. I na ogół jak zobaczymy ile osób jeszcze tu w ogóle jest to się zorganizujemy tak dokładniej.
Lista Obecności:
Emily
Nina
Eskel
Reili
Lanay
Connor
Anubis
Sibuna
Annegret
Rose
Karen
Tajna Dijamora
Quinn
Scoll
Freki
Amaya Akemi
Koroshio

Obecny
Nieobecny
Usprawiedliwiony

Tyle z mojej strony dziękuję za uwagę :c Proszę dajcie znak życia..

Edit! Ci co się nie podpisali mają czas na to do 1 sierpnia. Potem ich postaci zostaną jeszcze na jakieś dwa tygodnie. Jeśli przez ten czas się nie odezwą zostaną niestety wywaleni z bloga.

niedziela, 6 lipca 2014

Zjeżdżajmy do wody, skaczmy do wody, pływajmy w wodzie! Świętujmy lato!

-Jesteś pewna, że to bezpieczne?- spytała mnie Emily.
-Jasne kochaniutka. Wiem co robię.- Zaśmiałam się.
Wisiałyśmy w powietrzu. Udało mi się ją namówić na pewien numer. Trzymała mnie teraz w powietrzu wiele, wiele, wiele, wiele metrów nad wodą. Będzie bomba!
-Chyba już starczy co.- powiedziała cicho Emilka dalej machając skrzydłami.
-Jeszcze tylko kilka metrów.- zrobiłam słodką minkę.
Uniosła się jeszcze odrobinkę. Rozejrzałam się. Piękne widoczki. Drzewa widzem. Iiii.. Tylko drzewa;
-Dobra. A teraz puszczaj!- krzyknęłam.
Wadera puściła mnie i zaczęłam spadać. To jest epickie! Darłam paszczę, a Emily patrzyła na mnie z góry. Zrobiłam beczkę. Po kilku minutkach lotu zderzyłam się z taflą wody. Zanurkowałam i po chwili wypłynęłam.
-To było niesamowite!! EMILY JA CHCĘ JESZCZE RAZ!- krzyknęłam, ale biała chyba nie była za tym pomysłem.
Popływałam chwilę i wyszłam na brzeg. Uśmiechnęłam się niewinnie i otrzepałam z wody tuż obok Sibuny.
-Upss.- powiedziałam i zaczęłam uciekać śmiejąc się jak psychopatka.
Zresztą nie pierwszy raz. Obróciłam głowę. Sibuna biegła za mną. Szybko zorientowałam gdzie mogę się skryć. Wskoczyłam do wody, a Sibuna zatrzymała się na brzegu. Rozejrzałam się po brzegu. Reili leżała pod drzewem. Biedaczka jeszcze jest trochu załamana śmiercią innych. Trzeba ją pocieszyć w końcu jest lato! Wyskoczyłam z wody i podbiegłam do niej. Miała zamknięte oczy.
-Nie oglądaj powiek tylko choć się pobawić!- zachęciłam ją.
Nie odpowiedziała. Za to ja już miałam plan. Pod naszymi łapami pojawiły się pnącza i uniosły do góry. Splatały się tworząc wysoką zjeżdżalnię. Popchnęłam czarną waderę i sama również skoczyłam. Rozpoczął się genialny zjazd.  Krzyczałam i śmiałam się dość głośno, więc nie zdziwię się jeśli usłyszą to po drugiej stronie lasu. Reili wydawała się nieco zaskoczona tym co się dzieje. W końcu zjazd dobiegł końca. Wpadłyśmy z prędkością torpedy do wody. Reili wypłynęła jako pierwsza. Misja wykonana generale! Czarna w końcu się śmiała. Z resztą ja też się śmiałam. I reszta na brzegu też się śmiała. Powrotnie weszłyśmy na zjeżdżalnie i powtórzyłyśmy zjazd z tą tylko różnicą, że teraz zrobiłyśmy konkurs na najzabawniejszą pozę w powietrzu. Śmiech z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy.
-Nina co powiesz na wyścig?- spytała mnie Reili.
-Przyjmuje wyzwanie, bo wygram.- zaśmiałam się.
Wybrałyśmy miejsca startu i mety. NA pierwszym stała Emilka, a na drugim Sibuna.
-Gotowi. Do biegu.. START!- krzyknęła Emilka, a my zaczęłyśmy płynąć najszybciej jak mogłyśmy.
Dasz radę Nina. Dasz radę. Wygrasz. Zaczynały mnie boleć łapy. Reili chyba też. Za wielką trasę wybrałyśmy. Nagle zobaczyłam metę. Przyśpieszyłam. Świat wokół mnie jakby zniknął.
-Taaak!- krzyknęłam gdy tylko minęłam metę. Wyszłam z wody i oniemiałam. Reili juz siedziała na brzegu i śmiała się w najlepsze.-Ale skąd ty?- spytałam zaskoczona.
-Wygrałam!- powiedziała i dalej zaczęła sie śmiać.
Stałam jeszcze chwilę oniemiała, a potem też zaczęłam się chichrać. Wywaliłam się na ziemię i trzymając się za brzuch śmiałam jak głupia. Reili śmiała się tuż obok mnie.
-To co powtórka?- spytałam, gdy się nieco uspokoiłam.
-Jasne?- odkrzyknęła ta i po chwili była w wodzie.
Pobiegłam za nią. Tak oto lato uczczone zostało.

Nina
Wiem, że bez sensu, ale tak mi wyszło xD Czy ktoś tu żyje na tym blogu?

niedziela, 8 czerwca 2014

Czarne myśli

Na początku chciałabym przeprosić za moją długą nieobecność na tym blogu. Jako, że obiecałam Amice, że coś napiszę, dotrzymam słowa, jednak uważam, że najlepiej będzie się zająć tą watahą wtedy, gdy zaczną się wakacje. Jeśli mam być szczera, sądzę, że ta wataha ledwo żyje. Administratorzy bloga "wyrośli" z pisania wilkiem, a tych, którzy starają się jeszcze coś tu pisać, jest niewiele. Może zaledwie dwie osoby. Warto też przyznać się, choć już parę osób wie, że moja drugą postacią na tym blogu jest Rose, także i ją tym samym usprawiedliwiam. Nie chcę odchodzić z tego bloga i tego nie zrobię,a przynajmniej na razie nie. Jeśli odejdę, to pewnie i tak przynajmniej Rose zostanie. Moja notka zapewne będzie bardzo krótka, przez brak weny do tego bloga oraz przez to, że nie zbyt orientuję się w akcji, tak więc wybaczcie.

***
Sibuna:
Wszyscy byli pogrążeni w żałobie i smutnych myślach. Scythe i Lucy nie żyły. Zaraza rozpowszechniła się również na inne wilki. Lila, Amree, Joysell...Tak, nawet ten podły wilk, który był dla nas najniebezpieczniejszym wrogiem, odszedł i już nie wróci do tego świata. Trzeba jednak żyć dalej, prawda? Tylko jak? Jak mamy poukładać sobie wszystko od początku?
- Już nigdy nie będzie tak jak dawniej... - mruknęła Reili, której po głowie krążyły widocznie podobne myśli.
- Przebrniemy przez to jakoś wszyscy razem...Musimy... - próbowałam ją jakoś pocieszyć, jednak sama nie wierzyłam we własne słowa. Miałam jeszcze jedno dodatkowe zmartwienie - Anubis. Moją rodzoną, starszą siostrę, która postanowiła dołączyć do watahy Czarnego Raju. Nie wiedziałam tylko, dlaczego nas opuściła. Czy aż tak mnie nienawidziła? Czy jej serce było z kamienia i nie miała w sobie ani trochę dobroci? Nie. W każdym jest choć trochę dobra, lecz może być ono tak głęboko w nas, że go nie dostrzegamy.
- Chodźmy wszyscy na polowanie! -zaproponowałam. - Dość tego rozmyślania. Co się stało, to się nie odstanie... -szepnęłam po chwili.

Rosalie:
Czarna wadera chodziła w tę i wewte. Nie mogła się pogodzić ze śmiercią Joysella. Przecież razem mieli zawładnąć nad innymi wilkami! Zemścić się! A teraz? Teraz wszystkie plany przepadły. Wszystko przepadło. Czarny Raj się rozpadał. Teraz zamiast trzech członków, mieli już tylko dwóch. Ona i ta Anubis.
- Co zamierzasz teraz zrobić? Chyba nie będziesz cały dzień chodzić w kółko. - prychnęła Anubis. Rose zjeżyła sierść.
- Pomścimy go! -warknęła
- Na kim niby?
- Na nich! Na wszystkich, którzy zawinili... Ale najpierw musimy powiększyć naszą watahę. Dwa wilki to za mało do wojny.
- No co ty nie powiesz... - wadera przewróciła oczyma. - A więc kogo chcesz namówić, by do dołączył?
- Jeszcze nie wiem... To musi być ktoś kto nie zna tej zgrai śpiewaków, albo ten kto ich poznał, ale nienawidzi ich równie mocno, co my... Trzeba będzie również pójść na przeszpiegi i dowiedzieć się, czy u nich też nie zginęło parę wilków od zarazy. Może chociaż w tym dopisze nam szczęście...
- A myślałam, że nie wierzysz w coś takiego jak "szczęście" . - zauważyła Anubis
- Oczywiście, że nie wierzę. - prychnęła - Chodźmy zatem na przeszpiegi. - dodała i wyruszyły w stronę jeziora.

piątek, 9 maja 2014

,,Czasami samotność rozwija skrzydła tęsknoty.... '' -Eskel

Imię: Eskel.. Takie me imię. I nie mów mi Es, bo ogon wyrwę. Tak prawo miały nazywać mnie tylko dwie osoby... 
~*~
Wiek: Mam 1,5 roku za sobą.
~*~
Płeć: Jeśli masz wątpliwości, że jestem samcem to cię zapewniam. Od zawsze byłem basiorem i nie zmieniłem płci.
~*~
Moc: Władam mocą powietrza. Odkryłem też zdolność wpadania w furię. Rozrywam wtedy wszystko na swej drodze. Więc... Uważaj jeśli wleziesz mi w łapy.
~* ~
Charakter: Jeśli mnie już znasz, to wiesz, że niegdyś byłem pełnym radości i szczęścia wilczątkiem. Ale to dawny ja. Zmieniłem się. Dawna radość i uprzejmość ustąpiły miejsca chamskości i ponuractwu. Zaufanie moje, w tej chwili zdobyć jest trudno. Stałem się nerwowy i łatwo wpadam w szał. Z dawnych lat pozostały mi nieposłuszeństwo i zdolność wkurzania. Odwaga, urosła jeszcze bardziej i pomaga jej jeszcze spryt i spostrzegawczość. Stałem się agresywny i bezczelny. Dawna beztroskość zmieniła się bezwzględność. Jednym słowem jestem egoistą. Miewam chwile jednak, gdy smutek i żal powala resztę cech i zachowuje się jak zbity szczeniak. 
~*~
Historia: Pamiętasz Elsę? O ile miałeś zaszczyt poznać ją i Krisa. Kiedyś ją opowiadała, ale jeśli nie znasz to ci powiem. 
Mieszkałem daleko stąd. Miałem ośmioro rodzeństwa. Byłem jednym z młodszych,a  gdy rodzice chodzili na polowania, opiekowała sie nami Elsa. Była najstarsza. Pewnego dnia rodzice nie wrócili. Ja i reszta zostaliśmy sami.  Codziennie Elsa wychodziła wcześnie. Pewnego dnia, gdy Elsa była na polowaniu reszta rodzeństwa wbrew jej zakazowi wyszła z jaskini. Ja też chciałem, ale Kris mnie zatrzymał. Nagle usłyszeliśmy hałasy. Tak. To byli ludzie. Brutalnie zabrali nasze rodzeństwo. Siedzieliśmy cicho w jaskini, gdy usłyszeliśmy Elsę. Wyszliśmy do niej. Kris powiedział jej co się stało. Uspokoiła nas. Następnego dnia zaczęliśmy się błąkać po świecie, aż spotkaliśmy ,,Trupę z wyspy''. FAjnie się z nimi żyło. Najbardziej lubiłem Ninę i Reili. Mieszkaliśmy z nimi do tego dnia, gdy ludzie odebrali mi Elsę i Krisa.. Już więcej ich nie zobaczyłem, ale poprzysiągłem, że się zemszczę. NA ludziach za to co zrobili. 
~*~
Rodzina: Najbliższą mi rodziną była Elsa i Kris. Dopiero teraz, gdy ich straciłem, doceniłem to jak ona się o mnie martwiła, a on próbował ograniczyć mój entuzjazm. Tęsknię za nimi.
 ~*~

Bo Elsy i Krisa już nie ma...
Ale zawsze będą ze mną...
W moim sercu i pamięci... 

Nie takiego zakończenia się spodziewałam

Czułam się jak na jakimś dziwnym, powalonym tour de własna oś, która co chwilę się krzywiła i zmieniała kierunek. Zipałam i sapałam jak pedofil do słuchawki, robiąc skręty i zakręty w lewo, prawo. Lanay chyba też nie był w zbyt najlepszej formie, bo łapy same uginały się pod nim, ślizgając na kamieniach. Znaczy mi również, żeby nie było. Jak na złość jeszcze za nami pełzła cała armia zombie-wilków, które tylko czekały na moment, w którym będą mogły nas dopaść. Ja nic nie zrobiłam, jestem czysta, rączki umywam.
- Masz może jakiś pomysł, jak ich zgubić?! - krzyknęłam poprzez istny chaos i totalny rozwał.
- A wyglądam na takiego?! - odwarknął, spoglądając za siebie. Spoko, luz, kolo, ja rozumiem, że sytuacja nie ten teges, ale nie warto się tak denerwować. Złość piękności szkodzi.
- No na pojętnego wyglądasz! - wyszczerzyłam kły w hollywodzkim smiajlu, gdy nagle poczułam jak wilk popycha mnie na bok, sam skacząc za mną. Moje ciało brutalnie zderzyło się z ziemią, robiąc przysłowiowe "jeb, jeb", a mózg przelał się jednym uchem i drugim wypłynął. Jeszcze żeby dopełnić całość, przeleciałam przez krzaki i zaryłam szczęką o trawę. Nie, tym razem nie będzie peace and love.
- Zęby mi zagrały marsza pogrzebowego... - jęknęłam słabo, próbując bezskutecznie zgrzebać swe jestestwo z ziemi. Wiewiór uniósł oczy ku niebu, wzdychając z politowaniem. Kątem oka łypnął na chmarę zombiów zgromadzonych na górze (tak, sturlałam się z góry na dół), a następnie kazał mi być cicho. Westchnęłam głęboko, wreszcie mogąc złapać życiodajny oddech i klapnęłam na tyłek.
- Poszli sobie? - spytałam po chwili.
- Chyba tak - odparł.
- Em, to może wiesz, albo nie wiesz, co się tu dzieje?
- Wiem tyle, co ty - czyli praktycznie nic. Można się jednak domyślić, że to "coś" nie jest nastawione przyjaźnie.
- Ta, raczej nas nie przytuli i nie pomizia - palnęłam. - Musimy znaleźć resztę. Martwię się, że to "coś" ich znajdzie i... no, sam wiesz, co.
- Wiem, ale nie możemy teraz wyjść. Nic nie wiemy o tym czymś, a okazało się, że może nas z łatwością zabić.
- Więc będziemy tak siedzieć i czekać? - prawie krzyknęłam, podnosząc się gwałtownie z miejsca. Lanay spojrzał się na mnie, mrużąc lekko ślepia.
- A masz jakiś inny pomysł?
- Tak! - wstałam gwałtownie i wybiegłam z kryjówki. W tym momencie nie interesowało mnie to, że naraziłam siebie i Lanay'a na niebezpieczeństwo. Przecież teraz te zombie z łatwością mogły wyśledzić nas po moim zapachu. Zacząć ścigać, a następnie z zimną krwią zabić.
- Nie, tak nie będzie... - mruknęłam do siebie, przeskakując przez przewaloną kłodę. Łapy same niosły mnie przed siebie, a ja zupełnie zapomniałam o czymś takim jak "zmęczenie". Jedyną rzeczą, którą teraz musiałam zrobić, to dostać się do Sibuny, Emily i reszty, która koczowała zapewne na wyspie. Martwiłam się o nich i nie chciałam, aby coś się stało. Tak samo jak i również reszcie. Stanowczo za długo nie widziałam się z nikim, aby móc stwierdzić, że wszystko jest okej.
     W ten w oddali dało się słyszeć zagłuszone przez świstający wiatr wycie. Znajome wycie. Mimo, że ciche, jednak nadal tak bardzo znajome.
- Sibuna! - krzyknęłam do siebie, gwałtownie skręcając w tamtą stronę. Uśmiech znów zagościł na mojej paszczy, tak samo, jak za dawna. Tęskniłam za nimi. Ten czas tak strasznie się wydłużył, nie dając ujrzeć bliskich mi osób. Miałam jedynie nadzieję, że teraz to wszystko się zmieni.
     Wyskoczyłam zza zakrętu wprost na otwartą przestrzeń. Drzewa tutaj nie rosły już tak gęsto, a teren stał się bardziej nierówny i kamienisty. Rozejrzałam się gorączkowo i w ten mój wzrok przykuły trzy postacie. Chwila, chwila...
- Lila, Amree! I... JOYSELL?! - wytrzeszczyłam oczy. Jednak pojawienie się czarnego basiora aż tak bardzo mnie nie zdziwiło i nie zszokowało, jak otaczające ich zombie-wilki, które z każdą chwilą zbliżały się do nich, zacieśniając krąg, w którym ich zamknęły.
- Zostawcie ich! - warknęłam, podbiegając bliżej. Zatrzymałam się jednak gwałtownie, widząc szkarłatne kałuże krwi pod łapami trzech otoczonych wilków. Dopiero teraz doszedł do mnie fakt, że...Oni nie dadzą sobie rady.
- Reili, uciekaj stąd, do cholery! - krzyknął ktoś z otoczonych. Cofnęłam się o krok, jednak tylko o krok. Nie mogłam wykonać więcej kroków, stałam jak sparaliżowana. Stałam i po prostu patrzyłam się pusto jak zombie atakują moich przyjaciół.
- NIE! - wrzasnęłam, a spod ziemi wyrósł bluszcz, który oplótł ciała zombie-wilków i uniósł w górę. Zaczęły się szamotać, chcąc wyrwać. Kłapały na oślep paszczami i machały łapami, chcąc przeciąć bluszcz... I jednak po chwili im się to udało. Upadły na ziemię, zwracając na mnie swoje wściekłe spojrzenie i tocząc pianę z pyska. W tym momencie nie mając już innego wyjścia, przerażona odwróciłam się gwałtownie i zaczęłam uciekać.
Lila, Amree... Joysell... Oni nie żyją...
Przemknęło mi przez myśl. Poczułam, jak do oczu samoistnie cisną mi się łzy, zamazując obraz przede mną. Biegłam na oślep, starając się chociaż na nic nie wpaść. Słyszałam jednak, jak ścigające mnie wilki po jakimś czasie zakończyły swoją pogoń i po prostu odeszły. Ja jednak nadal nie przestawałam biec, sama nie wiedząc, dlaczego. Może po prostu to wszystko to było za dużo...
     W ten jednak na moje nieszczęście poczułam silne zderzenie z jakimś futrzastym czymś. Zaskoczona zachwiałam się na łapach i upadłam na tyłek.
-...Reili...? - usłyszałam znajomy, cichy głos, który przemówił do mnie.
- Huh? - uniosłam lekko łeb. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, chcąc wyostrzyć nieco widoczność i pozbyć się łez. Wtedy ujrzałam drobną postać białej wilczycy, a obok niej drugą białą wilczycę.
- Emily, Sibuna? - załkałam.
- Reili! Gdzieś ty była tyle czasu?! Całe wieki cię nie widziałyśmy!
Ja jednak zamiast odpowiedzieć, wpatrywałam się tempo w obie wilczyce, a następnie wybuchłam głośnym płaczem, rzucając się na nie i przytulając.
- O-ni.. nie ży-ją... - wychlipiałam.
-...Wiemy... - odparła smutno Sibuna, zwieszając wzrok. - Scythe i Lucy... Też...

~Reili~

Hm... Długo męczyłam się nad tą notką, ale w ogóle nie miałam weny i jakiegoś pomysłu ogarniętego, jak to skończyć. Padło proste rozwiązanie, że tak to się skończy jak skończyło, koniec, kropka ;c

czwartek, 8 maja 2014

Wszystko będzie dobrze... Chyba..

Wędrowałam po lesie, a obok mnie dreptał Kris. Eskel latał gdzieś w okolicy. Musiałam gdzieś pójść, bo ciągłe śpiewy Niny mi już przeszkadzały. Zresztą Krisowi też. Więc chodziliśmy bez celu po lesie. Śniadanie mieliśmy za sobą. Nagle wyszliśmy z krzaków i stanęliśmy przed jakimiś jaskiniami. Emily i Sibuna mówiły, że to takie coś gdzie ludzie śpią. Ale Nina twierdziła, że są tam skarby. I komu tu ufać. Nagle między namiotami wylądował Eskel. Niech no tylko dorwę gnoja. Wypadłam z krzaków, w celu złapania go za kark i zaciągnięcia na wyspę. Nie przemyślałam tego. Gdy tylko go chwyciłam zostałam otoczona przez ludzi. No i zapomniałam, że Kris oczywiście wpadł tu za mną. Staliśmy we trójkę otoczeni przez dwunogów. Puściłam Eskela.
-Es.. Wiej.- syknęłam.
-CO?- spytał i spojrzał na mnie. Ludzie trzymali w rękach kije i badyle itp.
-WIEJ! GAZU!- krzyknęłam i popchnęłam go.
Ten niechętnie wzbił się w powietrze. Ludzie zaczęli się zbliżać. Osłoniłam Krisa i warczałam groźnie. No dobra. Groźnie to nie wyglądało. Skorzystałam z mocy i stworzyłam śniegowy mur wokół siebie i Krisa. Eskel najwyraźniej zrozumiał o co chodzi, bo jak zauważyłam szukował się do pikowanie na dwunogów.
-Eskel uciekaj!- wrzasnęłam na niego.
Mur zaczął się kruszyć. Eskel zaczął wirować w powietrzu tworząc małe tornado. Czy ten smrodek nie rozumie?! Rzuciłam w niego śnieżką. Tornado znikło, a on spojrzał na mnie z wyrzutem. Kris obok mej łapy trząs się ze strachu. Ludzie przebili się przez mur. Jeden złapał mnie w jakąś sieć czy coś, a drugi złapał Krisa. Warknęłam wściekle, chcąc go uratować. Nagle braciszek stanął w ogniu. Przeraziłam się, ale ludzie jeszcze bardziej. Ten, który go złapał puścił go natychmiast, ale to coś co miał na sobie już płonęło. Mały podbiegł do mnie, ale już się nie palił. Próbował rozgryźć to co mnie więziło. Nagle i na niego spadło to coś. JAkiś człowiek podniósł nas i wrzucił do jakiegoś pudła. Potem zatrzasnął jedyny dopływ światła.
-Elsa..- usłyszałam głos Krisa.
-Tak?
-Co się stanie teraz?- wyczułam lęk w jego głosie.
-Nie bój się. Wszystko będzie dobrze..- powiedziałam i w tej samej chwili wyplątałam się z tego czegoś.- Chyba.- dodałam jeszcze cicho, by on nie usłyszał.
Pomogłam mu się wydostać i przytuliłam do siebie..
Eskel:
Patrzyłem bezradnie jak ludzie pakują moje rodzeństwo do jakiegoś pudła. Wściekłem się. Poczułem jak moje ciało przechodzi dziwny błysk. Wpadłem w furię. Szybko opadłem na ziemię i zaatakowałem pierwszego człowieka. Skoczyłem na niego i on chcąc złapać równowagę tak się cofał, że wpadł do wielkiej kałuży. Zauważyłem w odbiciu, że jestem większy i wyglądam groźniej. Ruszyłem na kolejnych. Uciekali w popłochu. Dorwałem kolejnego i po chwili był martwy. Wzbiłem się w powietrze i zrobiłem tornado. Wyszło wielkie. Wciągało te ich jaskinie. Gdy już skończyłem z tornadem ludzi już nie było. Ani tego czegoś na co wsadzili pudło z Krisem i Elsą. Opadłem na ziemię i zawyłem żałośnie. Zostałem sam.. Nagle moje uszy zarejestrowały jakiś szelest. Obróciłem się i zobaczyłem człowieka z kijem w ręku. Wyszczerzyłem kły i skoczyłem na niego. Złapałem go kłami za szyję i leżał martwy. Rozejrzałem się jeszcze raz. Panował tu teraz duży bajzer, a gdzieniegdzie leżały ciała ludzi. Stanąłem na środku.
-Pomszczę was. -powiedziałem i spojrzałem w dal.-Pomszczę..
~*~
Niestety musiałam pozbyć się Elsy i Krisa :C Nie miejcie mi tego za złe. Eskel jest teraz duży już i zły i piszę dla niego nowe KP.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Zaćmienie Księżyca - Koroshio


|| Imię || Odkąd pamiętam wszyscy wołali na mnie Koroshio. Niestety nie wiem, czy jest to moje prawdziwe imię, nadane mi przez moich biologicznych rodziców, czy tylko podróbka wymyślona przez wilki z mojej starej watahy, aby jako tako na mnie wołać. Ale jak na razie musi mi wystarczyć.
Zapytasz się więc: Dlaczego Koroshio? Czy to imię coś znaczy? Otóż tak, a przynajmniej tak mi powiedzieli. Podobno w ich mowie oznacza to księżyc, a dokładniej jego zaćmienie.
Poznaj więc Koroshio, Zaćmienie Księżyca.

|| Płeć ||
 Może wyglądam jak wybryk natury, ale bez żądnych wątpliwości już od pierwszego spojrzenia na mnie można określić moją płeć. Jestem wilczycą... A przynajmniej na pewno samicą.

|| Wiek ||
 Swoją osobą rujnuję wszystkim żywym istotom życie już od prawie dwóch lat.

|| Data urodzenia ||
 Moje Urodziny przypadają na równonoc zimową i pierwszy dzień zimy. Mówiąc w bardziej zrozumiałym dla Ciebie języku, na świecie pojawiłam się 22 grudnia.
Ale tak naprawdę nie jest to moja prawdziwa data urodzenia. Nikt nie wie kiedy przyszłam na świat, nawet ja sama. 22 grudnia jest dniem, w którym znalazła mnie młoda wilczyca, Aiko.


|| Rasa || Jaka jest moja rasa? Sama bym chciała to wiedzieć. Jedyne czego jestem pewna, to to, że nie jestem wilkiem. A na pewno nie czystej krwi. Choć mam budowę i wygląd normalnych wilków, to wyróżnia mnie wśród nich kilka dodatkowych ogonów.
W mojej starej watasze różnie mówiono o moim pochodzeniu. Jedni uważali mnie za przeklętą wilczycę, pokaraną za zło swoich rodziców. Byłam dla nich demonem. Dla innych znów byłam cudem natury, a wręcz boginią w wilczej postaci. Byłam darem. Lecz pewnego dnia spotkałam bardzo starego wilka, który określił mnie jednym słowem. Kitsune.

|| Partner ||
 Na swojej drodze nie spotkałam jeszcze żadnego osobnika płci przeciwnej, który zechciałby zostać moim znajomym, a co dopiero dzielić ze mną resztę swojego, jakże marnego życia.

|| Moce ||
 Moja moc jest związana z Księżycem. Wszystkie wilki są ściśle związane z Księżycem, ale ja szczególnie. Wiem, że to może wydać się Wam niedorzeczne, a nawet śmieszne, ale tak jest. Czuję wzrost mojej siły wraz z powiększaniem się Księżyca, a także jej spadek, wraz z jego kurczeniem się.
Potrafię panować nad światłem Księżycowym, ale i nie tylko. Dzięki jego sile i magii potrafię posługiwać się tak zwaną iluzją. Mieszając trochę w umysłach przeciwników, mogę oszukać ich wzrok, a także inne zmysły. Choć moc da wydaje się być bezużyteczna, to ja nie wyobrażam sobie bez niej mojego życia.


|| Wygląd || Budową i anatomią przypominam każdego normalnego wilka. Moje futro jest koloru najczystszej bieli, dzięki czemu zimą jestem praktycznie niezauważalna. Moje oczy są koloru niebieskich kamieni, bardzo cenionych przez ludzi, którzy nazywają je szafirami. Tak właśnie zobaczy mnie każde żyjące zwierzę. Nie jest to jednak mój prawdziwy wygląd, lecz jedynie iluzja, której używam przez całe czas, aby nie wyróżniać się wśród innych wilków.
Mój prawdziwy wygląd niewiele różni się od fałszywej kopii. W niektórych częściach mojego ciała pojawiają się dziwne znaki w kolorze ciemnego, pastelowego fioletu. Przeciwnymi symbolami pokryte głównie są moje łapy, grzbiet, głowa, czubki uszu i kitki ogonów. Tak właśnie. Wcale się nie przesłyszałeś. Ogonów. Bo posiadam ich aż dziewięć.

|| Charakter || Jestem samotniczką. Nie lubię tłoku i towarzystwa innych. Nie potrafię się wśród nich odnaleźć, a wręcz czuję się jak ich wróg. Zapewne przez moje bolesne doświadczenia z czasów szczenięcych nie potrafię z nikim znaleźć wspólnego języka i we wszystkich widzę wroga. Jestem bardzo nieufna. Żeby zyskać moje zaufanie trzeba się naprawdę bardzo namęczyć i włożyć w to całe swoje serce, a i tak nie obiecuję pozytywnych rezultatów.
Ale są też we mnie pozytywne cechy. Jestem bardzo odważna. Można nawet powiedzieć głupio odważna.
Zwykle jestem spokojna i małomówna, ale wbrew mojej aspołecznej postawie, także pomocna. Nie potrafię walczyć o swoje. Unikam bójek i przemocy, gdyż najzwyczajniej w świecie się nią brzydzę. Jestem trochę, jak najsłabszy z miotu szczeniak. Może tak właśnie jest i dlatego rodzice porzucili mnie na pastwę losu. Zapytasz się więc, jak udało mi się tak długo przeżyć? To proste. Dwa słowa: Zaćmienie Księżyca.


|| Zaćmienie Księżyca || Czym jest Zaćmienie Księżyca? To moje alter ego. Druga strona mojego charakteru. Moja ciemna strona, która przez cały czas jest uśpiona, ale podczas niebezpieczeństwa lub nieopanowanego gniewu budzi się, aby przejąc władzę nad moim ciałem.
Kiedy do głosu dochodzi Zaćmienie Księżyca moje śnieżnobiałe futro staje się czarne jak pióra kruka. Moja wielkość podwaja się, a ogony wydłużając przypominając i płoną żywym ogniem. Natomiast moje tęczówki, jak i znaki zmieniają kolor na krwisty odcień czerwieni.
Podczas przemiany nie panuję nad swoim ciałem. Jestem wtedy jak rozszalałe tornado, które niszczy wszystko, co znajdzie na swojej drodze. Walczę do ostatniej kropli krwi, ciężko raniąc, a nawet zabijając. W tej postaci potrafię posługiwać się również żywiołem ognia. Więc radzę Ci pomyśleć, albo chociaż napisać testament, kiedy wpadniesz na pomysł obrażenia mojej osoby.

|| Historia  || Nie mam pojęcia gdzie i kiedy przyszłam na świat. Nie wiem nawet kto przyczynił się do mojego pojawienia się na nim. Najwcześniejszymi wspomnieniami jakimi pamiętam był śnieg, mnóstwo śniegu. Małe szczenię brnące przez ogromne zaspy, przestraszone, głodne i na w pół zamarznięte, znalazła młoda wilczyca o imieniu Aiko. To byłam ja. Nie miała własnych szczeniąt, gdyż natura poskąpiła jej możliwości posiadania ich. Bez wahania zabrała mnie ze sobą i zaadoptowała, nie zważając na moją odmienność. Wychowywała mnie jak własne szczenię. To ona była moją jedyną matką. Niestety moja sielanka nie mogła trwać wiecznie, a wszystko przez mój wygląd. Nigdy nie zostałam zaakceptowana przez watahę i przez moją obecność Aiko miała wiele nieprzyjemności. Ciągle mnie poniżano i traktowano gorzej niż odpadki. Wilczyca ciągle stawała w mojej obronie, ale jedna nie miała szans przeciwko całemu stadu. I choć do końca walczyła o moją akceptację wśród wilków, to niestety nic nie udało jej się wskórać.
Po jej śmierci, członkowie watahy wiele razy próbowali mnie wygnać, a nawet zabić. W końcu tego nie wytrzymałam do głosu doszła moja ciemna strona. Zaćmienie Księżyca. Podczas ataku furii wymordowałam wszystkich członków stada, nie zostawiając nikogo przy życiu. Kiedy w końcu wróciłam do siebie uciekłam jak najdalej stamtąd. Nękana wyrzutami sumienia już nigdy więcej tam nie wróciłam.
O tamtego przeklętego dnia minęło kilka miesięcy, a ja wciąż nie mogę sobie wybaczyć zabicia swoich towarzyszy. Teraz włóczę się po świecie pod postacią zwykłego wilka, w poszukiwaniu własnego miejsce w nim. Szukając czegoś, co mogłabym nazwać domem i kogoś kogo mogłabym nazwać rodzinę.


|| Zainteresowania || Jakoś jeszcze nie miałam okazji niczym konkretnym się zainteresować. Lubię biegać. Mogłabym to robić przez całe życie, bez żadnego odpoczynku. A szczególnie w nocy, kiedy księżyc oświetla mi drogę i chroni mnie przed niebezpieczeństwem.
Nazwij mnie nienormalną, szaloną lub niezrównoważoną psychicznie, ale jest coś co mnie interesuje. Ludzie. Fascynują mnie ich zachowania i zwyczaje, a także oni sami. Często zatrzymuję się w pobliżu ich domostw i pod postacią psa obserwuję ich.

środa, 16 kwietnia 2014

I'm a banana, czyli jak walnęłam w drzewo i znałam 6 języków oprócz ojczystego..

Obudziłam się przed wszystkimi.  Hyhyhyhyhy jestem ranny ptaszek. Kusiło mnie, by ich ,,brutalnie'' obudzić, ale po wczorajszym laniu od Sibuny bałam się co dziś wymyśli. Tylko nie łaskotki proszę. Wyszłam po cichu z jaskini trzymając Magiczne Banany. Póki śpią poćwiczę rzucanie. Nikt ni będzie chciał mi ich zabrać. Gdy byłam na zewnątrz rzuciłam pierwszy w powietrze. Hyhyhy złapany bardzo zgrabnie. Jestem miszczu w tej sprawie. Potem rzucam dwa na raz. Ciekawe co się stanie jak ich nie złapie? Latają dalej?? Czy spadają na ziemię? Postanowiłam, że nie będę łapać. Stałam i patrzyłam jak lecą w moją stronę. Nie przewidziałam, że takie Banany mogą tak mocno walnąć. Mroczki objęły mu głowę i upadłam na ziemię. Usłyszałam krzyk. Lol ktoś krzyczy. Ciekawe kto? Nagle stanęły nade mną Sibuna i Emily. Mroczki przeszły. Podniosłam głowę i spojrzałam na nie.
-Matko Nina nic ci nie jest? Po co rzuciłaś sama w siebie tymi bananami??- pytała mnie Sibuna.
-Sei preoccupato per me!! (Włoski- Ty się o mnie martwisz!!)- zaskoczyłam się.
Tak to krzyczy, a tak się martwi. Spojrzały na mnie. Czy ona nie rozumie co mówię, czy udaje, że nic nie wie.
- 媽媽穿著納比勒玉米 - (Chiński- Mamusiu nabiłam sobie kuku.) powiedziałam i podniosłam Banany.
-Co?- spytała Emily.
-Serveur dans ma soupe est volée(Francuski- Kelner w mojej zupie jest mucha).-Spojrzałam na nie ze zdziwieniem.
Przecież nie mówię po chińsku czy w innym języku, bo nie znam i nie mam po co go umieć. Wzruszyłam ramionami i poszłam pobawić się z maluchami. Kris i Eskel bawili się pod opieką swojej siostry. Znów w roli opiekunki czas zawitać.
- Vamos a jugar? (Hiszpański- Pobawimy się?)- Spytałam, a oni tylko spojrzeli na mnie dziwnie.-¿Qué? (hiszpański- No co?)
-Możesz mówić po polsku.- Poprosiła mnie Elsa.- Nie znam hiszpańskiego.
Spojrzałam na nią i przekrzywiłam śmiesznie głowę. Że niby ja mówię po hiszpańsku?! Haha.. Nie umiem.
-Að við höfum gaman? Þú elta!(Islandzki- To pobawimy się? Gonisz!!) -kontynuowałam i klepnęłam Eskela w ramie.
Zrozumiał o co chodzi i pobiegł za mną. Kris po chwili też dołączył. Ganialiśmy się po wyspie, a ja śpiewałam przy tym piosenki. Bo śpiewanie to to co wilki lubią najbardziej.
-I'm a banana!! I'm a banana!! (Angielski-Jestem bananem!!) - darłam ryja, gdy Kris mnie doganiał.- Banana power! Banana power!( ang. Moc banana! Moc banana!)
Szczerze... Szczerze to Amaya i Emily patrzyły na mnie jak na wariatkę. No co śpiewać nie można?! Odwróciłam się, by zobaczyć czy mnie mały goni. No mógł się biedak zmęczyć. Nagle usłyszałam krzyki i uderzyłam głową w coś twardego. Oj zawirowało oj zawirowało mi w główce. Upadłam na ziemię, a reszta zapewne podbiegła do mnie.
-Nic ci nie jest?!- spytała Elsa, gdy już się podniosłam , a mroczki przeszły.
-Nie bój żaby nic mi nie jest.- powiedziałam i zerknęłam w co pierdyknęłam.
Wow drzewo. I to nie byle jakie!! Mój żołędziowy dąb!! Kiedy znów żołędziowa impra!?
-Nareszcie... - jęknęła jedna.
-Co?! Coś ze mną nie tak?!
-Nie mówisz w innych językach.
-Jak mogłam nimi mówić jak ich nie znam. Jedyne słowo jakie znam w innym języku to.... Nie znam takiego.- wyszczerzyłam zęby.
Wiedziały, że nic mi nie wmówią, więc dały sobie spokój. A ja wróciłam do zabawy z wilczętami... Ale nagle sobie przypomniałam, że dalej nie ma Reili. Może później pójdę jej szukać. Dwa dni to długi okres jak na jej nieobecność.
(: Nina :)
Ta notka jest bez sensu xP i nie wyszła mi jak chciałam. Tłumaczenie z Google Translate brane xD żeby nie było że znam tyle języków...

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Znowu razem.

Emily wpatrywała się w swoją siostrę. Cisza trwała już kilka minut, aż w końcu zmusiła swoje struny głosowe do ruchu.
-Amaya...- wyszeptała.
Wadera wciąż wpatrywała się z niedowierzaniem w siostrę. Czy to na prawdę ona? Dzieliło je akiś wielki odstęp czasu. W wyglądzie  zauważyła liczne zmiany w jej wyglądzie. To już nie była ta sama siostra z mglistych wspomnień, która, tak jak ona uczyły się dostatecznie cicho poruszać. Jej rysy ciała zaostrzyły się, pokazując sylwetkę prawie że dorosłej wilczycy. (nast. akapit) Lecz zmiany w wyglądzie nie były najważniejsze. Wciąż nie mogła uwierzyć że stoi przed nią. Tyle razy wyobrażała sobie to spotkanie. Często miała wrażenie  że za niedługo wyskoczy z krzaków, albo gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie uratuje ją. Po jakimś czasie prawie że straciła nadzieję. I wtedy pojawiła się ta wilczyca, która mówiła że wie gdzie jest jej siostra. Ba, bardzo dobrze się znają. To zdarzenie zdawało jej się jednak takie...zaskakujące. A więc dopiero po usłyszeniu głosu swej siostry (tak bardzo różniący się od zapamiętanego we wspomnieniach wysokiego, szczenięcego tonu) znów zamarła. Po odczekaniu paru chwil mogła w końcu z siebie coś wykrztusić.
Wpatrywała się w nią z dalszym niedowierzaniem. Kątem oka zauważyła, że inne wadery też tkwią w bezruchu.
-Myślałam, że nie żyjesz.- powiedziała nieco głośniej.
-Ja..też-wykrztusiła.  -To wtedy...w laboratorium...-wydusiła, ale nie mogła powiedzieć nic więcej. Okropne wspomnienia stanęły jej naprzeciw. Z trudem powstrzymywała łzy. Nie, musi być silna. Tyle czasu jej szukała i tyle razy traciła nadzieje. I teraz miałaby płakać? Teraz, kiedy powinna się cieszyć, że w końcu może spotkać siostrę?
Ledwo powstrzymała łzy i podeszła do Amayi. Przytuliła ją mocno. Wspomnienia i ją naszły błyskawicznie. Ale teraz są razem i przeszłość się nie liczy.
Nie spodziewała się tego. Myślała, że po prostu będą tak trwać w milczeniu, albo wadera powie jakieś słówko.  Tymczasem.... Przez chwile stała nieruchomo. Tylko w dzieciństwie były takie chwile, gdzie się wspierały wzajemnie. Ale od tamtego czasu była samotna. Już nawet zapomniała jak to jest być przytulanym. Dopiero po jakiejś chwili przypomniała sobie, że i ona powinna odwzajemnić uścisk. Wówczas poczuła to zapomniane uczucie ciepła, a mały głosik szeptał:Będzie lepiej. Tuliła najmocniej jak mogła, nawet jej nie przyszło na myśl, że może dusić swoją siostrę. Lecz gdy poczuła szybkie oddychanie Emily rozluźniła uścisk. Wadera także.
-A pamiętasz...tę gałąź?-zapytała. Miała na myśli grę która polegała na odebraniu sobie gałązki i biegnąć najszybciej i jak najdalej jak się da. Oczywiście niezdarna Amaya przewróciła się i wypuściła swoją "zdobycz" z pyska, gdzie patyk spadł daleko do otchłani. Wówczas jej siostra pocieszało ją a potem wspólnie znalazły inną zabawę.
Odetchnęła głęboko, gdy jej siostra poluźniła uścisk. Gdy usłyszała nazwę gry uśmiechnęła się. No jak tego nie pamiętać. Inne wilki czasami ganiły je za bieganie pomiędzy ich łapami.
-Pamiętam siostrzyczko.
Uśmiechnęła się do niej. Znajome ogniki zaświeciły w jej oczach. Gdyby była szczeniakiem od razu rzuciłaby się do biegu nie czekając na swoją siostrę. Lecz szybko się opamiętała. Już prawie dorosła, więc nie wypada grać w szczenięce zabawy. Chwile się zastanawiała.
-Długo tak będziecie?? Ja też chce się poprzytulać lub pobawić w patyka czy jakoś tam.- usłysza nagle biała wadera i zaśmiała się. Nina to ma wyczucie czasu, pomyślała. Ale wiedziała też, że różowa może się szykować na lanie za odwiedziny u ludzi.
Wadera spojrzała na różową, nieśmiało uśmiechając się do niej.
-W sumie czemu nie? Tylko dawno w to nie grałam. Ale są różne zabawy z patykami. Nie tylko zabieranie go sobie i biegnięcie jak najdalej, ale na przykład rzucaniem patykiem i wywoływanie osoby...znacie?
-Hmmm.... Znam!! -Wrzasnęła Nina, a po chwili usłyszałam też głosy Elsy i jej braci. Od reszty nic nie słyszałam. Usiadłam już obok Amayi.
- Jak nie znacie to was nauczymy.-rzekłam.
Zaczęliśmy się bawić. Głównie graliśmy w patyk, a było przy tym dużo śmiechu. Nina z początku proponowała duży kij, ale że względu na małych wzięłyśmy mały patyczek. Gdy wszyscy się wymęczyli każdy znalazł sobie inne miejsce na odpoczynek. Ja z Amayą położyłyśmy się na brzegu. Robiło się ciemno, gdy skończyłyśmy wspominanie dawnych lat. W końcu poszłyśmy do jaskini gdzie byli już inni. Nigdzie nie wiedziałam tylko Reili. Położyłam się na swoim miejscu. Moja siostra znalazła sobie miejsce blisko mnie. Dalej nie mogę uwierzyć, że teraz jest tu.. Obok. Żywa. Teraz widziałam świat jeszcze bardziej kolorowo. W końcu odpłynęłam do krainy snów.

Emily i Amaya

czwartek, 27 marca 2014

Turbo i nowe towarzystwo

Obudziłam się dość wcześnie. No dobra pomyłka to Dija mnie obudziła. Wyszłam z nory i rozejrzałam się. Cisza i spokój nigdzie nie widziałam Quinna. Może poszedł na śniadanie. Ty lepiej też to zrób. Zaraz! Podeszłam do jeziora i napiłam się. Następnie przyjrzałam się własnemu odbiciu. Panienko nie pora  na SPA! Oh no dobra. Wstałam i truchtem pobiegłam w gęstwiny. No cóż moja ,,kochana'' siostrzyczka dała mi spokój od siebie na kilkanaście dni. Ciesz się z tego. Ale wykorzystała czas, gdy byłam i jestem sama, by mnie denerwować. Taka moja praca. Przymknij się!! Oj no dobrze kochaniutka. Złość piękności szkodzi. Haha. Machnęłam głową w geście poddania się. Zatrzymałam się, gdy tylko poczułam cel tego spaceru i oblizałam się. Poczęłam skradać się w kierunku śniadania. Zza krzaków zobaczyłam stadko jeleni. Wybrałam cel i wzięłam się do roboty. Po chwili z zadowoleniem oddawałam się jedzeniu. Już miałam wracać nad jezioro, gdy poczułam pewną zmianę.
-No nie..- wyszeptałam i zaczęła się przemiana. O TAK!
Po chwili znów znalazłam się w więzieniu. A ile w nim będę... Zobaczymy.

Z zadowoleniem rozejrzałam się po okolicy.
-Widzisz Tanjuś nic nie jest twojemu chłopakowi. - zaśmiałam się. To nie jest mój chłopak!!- Ta jasne ja swoje wiem.
NIEE!! Dobra, bo się wkurzy i mi nie da spokoju. Opanowałam jej gniew, ale nie przeprosiłam. Nie mój styl. Spojrzałam na zjedzonego do połowy przez Tanję jelenia. No szkoda zostawić resztę. Podjeść zawsze można i tak jak coś stracę te kilogramy. Tłuścioch! Myślami wymierzyłam jej policzek. W końcu postanowiłam znaleźć mroczną trójcę. Ruszyłam przed siebie. Szłam tak myśląc o tym ile wilków może się tu znajdować. Może mało może dużo. Ujdzie. Byleby większość była normalna. Mijałam właśnie krzaczek, gdy obok mnie przemknęła różowa torpeda. Mimo wyciągniętej przez postać prędkości rozpoznałam, że to jakaś wadera. Poczułam też, że nie biega dla przyjemności tylko ucieka.
-I chyba już wiem przed czym.- Uśmiechnęłam się szyderczo.
Ruszyłam wesołym truchtem w stronę, z której pani rószofa przybiegła. Po kilku minutach marszu znalazłam to czego szukałam. Stałam przed dwiema wilczycami. Uśmiechnęłam się diaboliczmie. Te też mnie zauważyły i zaczęły warczeć. I według ciebie są fajne. Tylko warczeć umieją.
-Morda w kubeł!- szepnęłam tak, by tamte nie słyszały.- Więc.. Witam was. Jestem Dijamora Tanja. Czy mogę zostać w waszym mrocznym towarzystwie?- powiedziałam po chwili głośniej i czekałam już tylko na ich odpowiedź.

Tanja Dijamora
Tak pisze po długiej przerwie. Mam nadzieję, że nikomu nie pokrzyżowałam planów.

środa, 19 marca 2014

Szuprajs na dzień dobry

Minęło już sporo czasu. Sama dokładnie nie wiedziałam ile. Wszyscy gdzieś zniknęli. Bez śladu. Nie wiedziałam już sama dokąd mam się udać. Nigdzie nie mogłam usłyszeć znajomego wycia, które kiedyś często odbijało się echem od ścian lasu. Wszystko stało się takie szare, smutne i pozbawione życia. Nawet ja nie miałam ochoty na żarty, oraz śmiechy, które kiedyś były u mnie na porządku dziennym, a dzień bez żartów - był dniem nieudanym i zmarnowanym.
        Przechadzałam się po lesie, krążąc bez sensu w kółko. Niebo przysłaniały ciemne chmury z których lada moment mógł spaść deszcz, a wiatr wzmagał się na sile coraz bardziej. Powietrze było tak gęste i ciężkie, że można by je ciąć nożyczkami, a one i tak by się jeszcze stępiły. Westchnęłam ciężko, przykładając nos do ziemi i poczęłam intensywnie węszyć. Miałam nadzieję. Złudną, jednak nadzieję, że tym razem uda mi się wytropić kogokolwiek. Nawet małego zajączka, albo wilczka. Tak dawno z nikim nie rozmawiałam. Bałam się, że zapomniałam jak się gada i co ja zrobię, gdy jednak kogoś spotkam? Zaszczekam? Zamiauczę jak kot? Chociaż na kota nie wyglądam... A co jeśli mam kocie geny?
        Nagle silniejszy podmuch wiatru przyniósł ze sobą dziwny, nieznany mi dotąd zapach. Mimo, iż go nie znałam, ucieszyłam się. Wiedziałam, że był to wilk. Obcy, ale wilk. Nie myśląc nic więcej, popędziłam w tamtym kierunku. Łapy niosły mnie same przed siebie, a samoistnie nasuwająca się myśl o zobaczeniu jakiegoś żywego czegoś dodawała lepszego humoru.
        Przeskoczyłam prze gruby pień, który spoczywał nieruchomo na ziemi i wylądowałam gładko na suchej trawie. Rozejrzałam się uważnie, gdy nagle zapach stał się bardziej intensywniejszy, a pobliskie zarośla zaszeleściły niebezpiecznie. Cofnęłam się o krok tak na wszelki wypadek, jednak zaciekawiona, zdesperowana i podekscytowana w jednym czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. A co dalej? W ten z zarośli wyszło.. no, wyszło.. Właśnie! Co wyszło! Była to wychudzona sylwetka wilka, który koślawo stąpał w moją stronę. Jego przekrwione oczy martwo spoczęły na mnie, a ja poczułam jakiś taki dziwny ucisk w żołądku. Osobnik nie dość, że chudy, to jeszcze z wieloma ranami na ciele, które otwarte krwawiły, zdobiąc futro. Dodam jeszcze na dodatek, że to coś toczyło z pyska pianę, jakby zeżarło przeterminowane żelki. Mój entuzjastyczny entuzjazm diabli wzięli...
- Ej, kolego no, spokojnie! - cofnęłam się, uśmiechając nerwowo. Czworonożne, ulizane coś nawet nie miało zamiaru mnie słuchać. Nie wiedziałam w ogóle jakie były tego czegoś zamiary, jednak w którejś chwili wilk rzucił się na mnie przygwożdżając do ziemi. W ostatniej chwili uniknęłam jego kłom, które chciały wbić się prosto w moją zgrabną szyjkę. Odepchnęłam go na bok, sama odskakując jakby mnie prąd pomiział tam, gdzie nie trzeba. Sytuacja nie robiła się ciekawa, gdyż makieta szkieleta ze ścięgnami nie ustawała w próbach dobrania się do mojej osoby. Ponawiał ataki, kłapiąc zębami i tnąc pazurami powietrze. Z tego całego strachu, aż zapomniałam o czymś takim jak magia, oraz o tym, że mogę jej używać. Wilk paroma zgrabnymi machnięciami narobił na moim futrze ładne, czerwone szramy, z których zaczęła sączyć się czerwona ciecz. Wytrzeszczyłam oczy, uskuteczniając escape w drugą stronę. Próbowałam wspiąć się na skalną półkę, jednak piekące rany nie dodawały mi sił, a podłoże było zbyt śliskie na jakiekolwiek akrobacje. Nie mając innego wyjścia po prostu zawyłam...
        Unikając kolejnych ciosów, zauważyłam gdzieś w oddali malującą mi się rudawą sylwetkę. Zmrużyłam lekko ślepia, gdy nagle grunt pod moimi łapami zaczął się piętrzyć i wznosić ku górze. Wszystko działo się w tak zastraszająco szybkim tempie, że nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy mój napastnik zniknął, a przede mną pojawiła się wielka wiewiórka.
- Lanay! - krzyknęłam, machając kłębek futra na tyłku. - Mój wybawicielu! Tylko... Czemu tak długo! I co to jest?! Czemu to jest! Gdzie są inni! - zadawałam tak dużo pytań, że w którymś momencie rudzielec sam zamknął mi pysk łapą.
- Usłyszałem wycie, dlatego przybiegłem. Nie wiem, gdzie jest reszta. Od dawna nikogo nie wiedziałem.
- Ale to znaczy... - zająknęłam się, jednak dokończyłam głośnym krzykiem: - UWAŻAJ!
Odepchnęłam Lanay'a w bok w ostatniej chwili, gdy kolejny jakiś naćpany chciał się na niego rzucić. Czyli jest ich jednak więcej. Ale skąd? Dlaczego? Co im jest? Tyle pytań nasuwało mi się na raz, że sama nie wiedziałam na które mam odpowiedzieć jako pierwsze. Nagle poczułam jak coś szarpnęło mnie lekko za futro na karku i popchnęło za sobą.
- Spieprzamy!


~Reili~

Tak, napisałam, wreszcie! Wilki kochane, ruszmy zapchlone tyłki, bo w końcu do historii przejdziemy i każdy o nas zapomni, a chyba o tym nie chcemy :D Lanay jakoś dokończyłam niedokończone, jednak jak masz jakiś plan co do dalszego, to skontaktuj się czy coś. Mam nadzieję, że reszta również się odezwie. Czekam na Was :) Ranking wpisów, oraz "nasz skład" został zaktualizowany.

czwartek, 20 lutego 2014

Sam

Las był pusty. Od wielu dni nie spotkałem innego wilka, nawet Connor gdzieś zniknął. Brakowało mi go jakoś, jak również tych szalonych wilczyc. 
Tak jak przed paroma miesiącami udałem się w góry. Odnalazłem półkę skalną na której zwykłem byłem przesiadywać. 
Minęło wiele dni. Nie myślałem nawet o powrocie za morze. Nie nawiedzały mnie już żadne sny o Nadii. Tylko wizja jakiegoś... laboratorium i ognia wszędzie dookoła mnie. I wielki wilk, którego nie mogłem rozpoznać wysoko nade mną.
Aż pewnego dnia, gdy wlokłem do swojej krówki lisa usłyszałem wycie. Znałem je, słyszałem je wiele razy, to wyła któraś z wader. Szybko połknąłem parę kęsów mięsa i popędziłem w tamtą stronę. Myśl o tym, że zobaczę wreszcie jakiegoś wilka była niewyobrażalnie radosna.
Przebijałem się przez zarośla i staczałem z pagórków. Nieco poobijany znalazłem się w głębokim parowie. Wycie już ucichło, lecz czułem zapach wilczycy i... krwi.
Popędziłem dalej. Z trudem wspiąłem się na strome urwisko i ujrzałem... wilka z pianą na pysk, z przekrwionymi oczami bez śladu inteligencji rzucającego się wściekle pod skałą na której krwawiąc szarpała się czarna wilczyca. Reli. Poznałem ją. Starała wspiąć się wyżej, lecz była zbyt słaba, albo ściana była zbyt stroma i śliska. Czemu nie użyła magii? Począłem czarować ziemią, momentalnie pod wilczycą zaczął piętrzyć się grunt, po chwili była już na moim poziomie, tylko po drugiej stronie niewielkiej kotliny. Podbiegłem do niej. Gdy tylko dotknąłem jej pyska poczułem na karku gorący oddech.
***
Wiem, krótko, ale jakoś trzeba znów ruszyć. Macie też tu na zachętę filmik ode mnie:

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ogłoszenia parafialne, bo się biedna o was martwię :(

Drodzy parafianie!
Wiem, że szkoła itp. Dowalają was, bo mnie też xP Ale proszę powiedzcie tylko, że żyjecie.... Się zaczynam biedna martwić... Wataha umiera ;-; Myślę, że trzeba zrobić jakieś LO i podsumować kto jest obecny, kto na urlopie, a kto się wogóle nie odzywa... Bo ta cisza trwa już ten swój czas... Nie chce was zmuszać, ale proszę... Proszę znajdźcie czas by to chociaż skomentować... Nie ignorujcie... Zaczęłam listę już i wpisałam swoje postaci... A wy??
Lista obecności:
Emily- obecna
Nina- obecna
Elsa, Kris i Eskel-obecni
Reili- obecna
Karen- obecna
Amaya- obecna
Lanay- obecny
Scöll i Freki- obecni
Anubis- obecna
Tanja Dijamora- obecna
Sibuna- Obecna
Rose- Obecna
Connor- Nieobecny
Quinn- Nieobecny
Annegret- Nieobecna

Cieszę się, że pokazało się tyle osób :D Ale dalej nieobecnych jest 4 wilków.. Nie wiem co dalej będzie...

wtorek, 21 stycznia 2014

Ogłoszenie parafialne!

Wiem, nie komentowałam, ale notki przeczytałam(magiczne banany XD) a piszę by... zaprosić was, wilcze mordy wy wasze na urodziny bloga kosmiczne-video.blogspot.com które odbędą się w piątek, a moim wkładem w nie będzie filmik o naszej wataszce. Zapraszam!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Magiczne Banany

Luknęłam na Sibunę. Zajęła sie młodzieżą. Kris i Eskel pod jej opieką. Szkoda, fajnie się z nimi bawiłam. Ale może i lepiej mam chwilę przerwy od nich. Może wpadnę do ludzi... Tak! Na piknik trza wbić. Wyszłam z wyspy i ruszyłam przed siebie. Doskonale wiedziałam gdzie ich szukać. Zgrabnie mijałam drzewa i krzaki. Samodzielny wypad się rozpoczął. A jak spacer to i piosenka!
-Karambole tańczą, tańczą, tańczą, tańczą!- zawyłam i jeszcze chętniej ruszyłam przed siebie.
Słońce było już wysoko na niebie. Za kilka godzin miało już zniknąć. Zimą jest fajnie, ale za wcześnie robi się ciemno. Wsłuchałam się w okolicę. Nic cisza. No to węch włącz się. Tak... Czuje ich, gdzieś tu jest obóz. Cicho kroczyłam wśród drzew. Nagle stanęłam przed tymi dziwnymi jaskiniami.
-Haloo!! Jest tu kto?!- krzyknęłam, ale odpowiedziała mi cisza.- Czyli rozpoczynam zwiedzanie.
Zwiedzałam jaskinie jedna po drugiej. Ciekawe, ciekawe. Hmm... Co tu mamy... Luknęłam na jakieś coś co jak jedzenie pachnie(Baton snickers). Było otwarte. Chwyciłam zębami i wyciągnęłam z jakiegoś śmiecia
-Mniam.- mruknęłam i oblizałam się.- trzeba wziąć tego więcej.
Podobno ludzie mają takie coś co pozwala na przenoszenie rzeczy. Po chwili znalazłam to coś(torba). Założyłam na szyję. Spakowałam znajdujące się w jaskini pyszotki. Wszystko co jadalne moje już jest. Zaczęłam przeszukiwać resztę jaskiń. Z chwili na chwilę ilość pyszotek w torbie rosła. Weszłam już do ostatniej jaskini. Ku memu zdumieniu nie było w nim jedzenia. Tylko te kije i tym podobne. Nagle zauważyłam coś interesującego.
-Oo banan!- krzyknęłam.- A po co mi to! Wiem czego szukam.
Rzuciłam banana za siebie. Grzebałam dalej. Nagle coś walnęło mnie w głowę. Wywaliłam się. Trochę wirowało mi w łepetynce. Ale gdy przestało rozejrzałam się, by zobaczyć co mnie uderzyło. Obok mnie leżał... Banan...
-MAGICZNYYY BANAAAN!!- krzyknęłam uradowana.
Przeszukałam jaskinię jeszcze raz w poszukiwaniu innych Magicznych Bananów. Ale znalazłam jeszcze tylko jednego.
-MAM DWA MAGICZNE BANANYY!!- wrzasnęłam i wyszłam.
Poprawiłam to coś na szyi i z Magicznymi Bananami ruszyłam w drogę powrotną. Skakałam radośnie. Mijałam drzewa bawiąc się Magicznymi Bananami. Raz po raz rzucałam którymś. Nagle znalazłam się na jakiejś mroźniej polanie. Brr.. Zimno.
-Magiczne banany sialalala.- dalej nucąc zaczęłam zwiedzać mroźne miejsce.
Zimno tu strasznie. Ale wytrzymam. Może znajdę drzewo Magicznych Bananów. Zatrzymałam się przy drzewie na środku węsząc. Pachniało tu.. ZŁEM... TAAAK ZŁEEM... JOSIEEM... Zauważyłam wejście do jaskini. Cicho weszłam do środka. Zauważyłam śpiącą wilczycę. Była czarna i miała czerowne serce na czole. Podeszłam do niej cicho w chęci zrobienia psikusa.
-MAGICZNEEEEEEEEEE BANANYYYYYY!!- wrzasnęłam jej prosto do ucha.
Zerwała się jak oparzona. Zauważyła mnie i zaczęła warczeć. Upss... Chyba zły pomysł. Nagle obok niej pojawiła się jeszcze jedna wadera. Jeszcze większe upss..
-Wiaaać!!- wrzasnęłam i szybko wypadłam z jaskini.
Słyszałam, że wilczyce biegną za mną. HELP... Biegłam trybem NITRO. Ale one też były szybkie. Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
-MAGICZNEE BANANYY WYBIERAM WAS!!- wrzasnęłam i rzuciłam w nie Magicznymi Bananami.
Tamte w ostatniej chwili się uchyliły i zatrzymały. Banany wróciły do mnie. Złapałam je i pobiegłam dalej. Już mnie nie goniły. HURAA!! Sprawdziłam czy nie zgubiłam pyszotek. Są w tym czymś. Biegłam dalej w obawie, że tamte dwie mnie dogonią. Nagle wpadłam na kogoś. Przeleciałam i wpadłam prosto w krzaki, a na głowę spadł mi śnieg. Wystawiłam z nich łeb. Na ziemi leżała biała wadera. Ledwo widoczna przez śnieg.
-Emilyyyy..... Co ty tu robisz?!- spytałam, a tamta spojrzała na mnie.
-Nie jestem Emily.- odparła.
-A sorry wielkie pomyliłam cię.- powiedziałam wesoło i przyjrzałam się waderze.- No tak nie jesteś Emily. Nie masz skrzydeł.
- To ta Emily ma skrzydła!?- krzyknęła zaskoczona.
-Tak, a co?- spytałam i przekszywiłam śmiesznie głowę. Skądś ją znam.-Czekaj, czekaj... Ty jesteś Amaya!!
-Znamy się??- jeszcze większe zaskoczenie.
-Jestem Nina!! Byłam raz w twojej watasze! Emily jest twoją siostrą!! Jak mogłam cię zapomnieć!! Emily ma się dobrze!! Jak się masz?! Jak udało ci się przeżyć?!- mówiłam, prawie krzyczałam, mimo tego, że biała próbowała mnie uciszyć.
-Zaprowadzisz mnie do niej?- spytała, gdy w końcu umilkłam.
-JASNEEE!!- wrzasnęłam i schowałam Magiczne Banany do tego czegoś gdzie miałam pyszotki.- Chcesz pyszotkę?- spytałam.
-Co? Nie. Nie dzięki.- powiedziała i wtedy zauważyła moje zdobycze z obozu ludzi.
-Co jest??- spytałam, bo tamta wściekle patrzyła na moje Magiczne Banany.- O nie nie rozwalisz moich Bananów.- rzekłam.
-Twoich?? -Tak teraz są moje. Już nie ludzi. -Przepraszam. -No to ruszamy.- powiedziałam wkładając pyszotkę do buzi.- Hej ho przygodo.
Ruszyłyśmy przed siebie. Amaya szła cicho obok mnie. Emily myśli, że wszyscy zginęli. Ale będzie mieć radochę, że jej siostra żyje! Już się nie mogę doczekać. Jak w będzie wyglądać? Takie tulimy czy szok i stanie w ciszy. Szłam spokojnym tępem nucąc piosenki. Rozmyślałam następnie nad Bananami. Skąd ludzie je biorą. Z drzew... Może... Mniejsza mam dwa. Nagle znalazłyśmy się na plaży przy jeziorze.
-Już prawie jesteśmy.-powiedziałam.
Narysowałam znak na wodzie. Przed nami pojawił się most. Weszłam na niego i zaczęłam iść na wyspę. Słońce już prawie się schowało. Gdy znalazłyśmy się na wyspie zawołałam resztę.
-Chodźcie kogoś wam przedstawię.- krzyknęłam.
Pierwsi przyszli Kris, Eskel i Reili. Za nimi powoli szła reszta.
-Gdzieś ty była?!-krzyknęła Sibuna i zauważyła to coś na mej szyi.- U LUDZI!
O nie będzie lanie, pomyślałam. Emily patrzyła na Amaye.
-A oto Amaya Akemi. Siostra Emilki!- krzyknęłam, a reszta patrzyła to na Emilkę to na Amaye. Zaległa cisza. Postanowiłam już się nie odzywać, by nie zepsuć emocji... Bo w psuciu jestem mistrzynią...

(: Nina :)
MAGICZNEEE BANANYYYY xD Nina już zawsze będzie miała Magiczne Banany ale Snickersy niedługo zje xD wdzięczna jestem temu kto przypadkiem dał mi pomysł jak inaczej nazwać bumerang xD Amaya dokończy to rodzinne spotkanie...

Amaya Akemi.

 Imię: Nadano jej imię Amaya Akemi. Niektórzy mówią na nią Akeli.
 Wiek: 2 lata.
Płeć: Wadera.

Historia: Urodziła się w Watasze Płonącego Wiatru, znajdującej się w Kotlinie Uru. Tam wiodła szczęśliwe
dzieciństwo, gdzie dorastała ze swoją siostrą Emily. Były bliźniaczkami. Ale gdyby się im dobrze przyjrzeć, widać drobne różnice.  Szczeniaczki wiodły szczęśliwy żywot dopóki do ich terenów z niespodziewaną wizytą zawitali tzw. dwunożne potwory. To oni doprowadzili do prawdziwego chaosu i wymordowania jej rodziny. Widziała jak ludzie zabrali jej starszą siostrę. Chciała biec, ratować ją lecz nie mogła. Była przygnieciona jakimś żelastwem, pewnie należących do tych napastników.   Gdy zawitał wieczór reszta złej bandy dwunogów podchodzili do martwych już wilków, coś koło nich robili, następnie albo gdzieś przenieśli zmarłego, bądź zostawiali nieboszczyków. W końcu jakaś grupa ludzi podeszli do niej. Ze strachu nie mogła się ruszyć, zamknęła oczy. Jedna kobieta wzięła ją na ręce i zaczęła ją dotykać w różne miejsca. O nie, to już za wiele-pomyślała. Przełamując swój strach wbiła swoje kiełki w skórę nieprzyjaciółki. Zdziwiła się, że jest taka cienka i szybko spływa z niej krew. Czując ją zacisnęła bardziej szczękę. Kobieta zaczęła ją miotać, jednak to nic nie dało. Potem poczuła ukłucie w okolicy kręgosłupa i po paru chwilach urwał jej się filmik. Gdy się obudziła, znajdywała się w klatce, w jakimś pomieszczeniu. Tam wykonywali na niej różne badania, głównie wpływ różnych substancji na zwierzęcy organizm. Następnie szukali
antidotum i tak bez końca. Niestety na tym się nie skończyło. Co jakiś czas, gdy była pod wpływem jakiejś substancji wykonywali także sprawdzanie, czyli wprowadzali jakieś zwierzeę często jakiegoś pobratymca chorego na wściekliznę. Była zmuszona walczyć. Podczas pewnego zabiegu stało się coś dziwnego. Gdy następny naukowiec chciał się do niej zbliżyć, by wstrzyknąć kolejną dawkę jakiejś nieznanej cieczy w laboratorium z niezrozumiałych przyczyn pojawił się mała, ale jednak: trąba powietrzna. Udało się opanować sytuacje, ale człowiek zginął. Teraz prawie zawsze i tylko w jej pomieszczeniu pojawiały się z dnia na dziej silniejsze mini huragany. Wówczas jeszcze tego nieświadoma samka władała żywiołem powietrza. Po paru tygodniach nauczyła się kontrolować i różne ciała ciekłe. Pewnego razu sprawiła, że kwas się wylał wprost na kable, z czego z nich zaczynał wyłaniać się dym. Wprowadzono stan wyjątkowy. Jednak chaos panujący w laboratorium nie był do opanowania. Nie udało się opanować. Było coraz więcej dymu, ognia. Wadera z trudem nie zemdlała.
Po paru chwilach otworzyła się klatka. Akeli nie tracąc czasu, uciekła. Prowadzona instynktem pobiegła ku wyjściu. Gdy dotarła do lasu zemdlała. Obudziła się 4 dni później. Wtem zaczął się kolejny rozdział w jej życiu, a mianowicie samotna włóczęga. Za swój cel wyznaczyła odnalezienie siostry, o
ile jeszcze żyje.

Znaki szczególne: Jak odróżnić Akemi od Emily? Jej oczy okala czarne obwódki, a na przednich łapach także ma odcień czerni. Reszta jej sierści jest śnieżnobiała. Oczy są koloru błękitu. Na prawym uchu ma kolczyk-pamiątka po laboratorium.

Charakter: Pomimo młodego wieku dużo przeszła. Wydarzenia z przeszłości wyżłobiły jej charakter. Nie należy do osób towarzyskich. Próbuje nie zwracać na siebie uwagi. Jest cicha. Przez długi czas włóczęgi zapomniała jak się rozmawia z innymi, a więc rzadko włącza się do dyskusji. Nie ufa zbytnio nowo poznanym. Jednym z jej wad jest to, że jest łatwowierna, chociaż czasem żąda wyjaśnień. Drugą z nich jest szybka zmiana nastrojów, nad którą niezbyt panuje. Jednak gdzieś tam w środku jest tamta wilczyca sprzed inwazji. Miła, sympatyczna, nawet i zwariowana. Uwielbia wpatrywać się w księżyc, noce pełne gwiazd. Jedne z jej ulubionych czynności jest bieganie i pływanie.

Moc: Wiatr i woda. Potrafi już tworzyć średnie huragany, zmienić kierunek wiatru. Oprócz tego może zamienić każdą ciecz (np. wodę w kwas). Umie także zamienić wodę w lód i odwrotnie (jeszcze nie potrafi w śnieg i parę). 

Ciekawostki:
-Dzięki "badaniom" jest odporna na działania różnych cieczy.
-Podczas pobyciu w laboratorium odkryła swoje moce: wiatr i woda.
-Jednym ze skutków ubocznych są tzw. "krwawe łzy". >link<
-Dzięki temu, iż w przeszłości ugryzła jednego człowieka, może teraz ich zlokalizować w promieniu 2.5 km
-Jest dobra w walce.
-Miewa napady złości, szczęścia, smutku, śmiechu (kolejny skutek uboczny).
-Niekiedy ma "ataki" sklerozy. Kiedy tak jest, myśli, że jest w laboratorium, poddawana jakiejś symulacji.
-Ciągle jej prześladuje pewien koszmar. Podczas tego snu krzyczy: "Emily, nie!".
-Panicznie boi się strzykawek, nienawidzi ludzi i ich wyrobów.
-Jej ulubioną porą roku jest zima.
-NIGDY nie atakuj jej od tyłu. Wtedy wzmaga ją fala wściekłości i jedyny cel jest twoja tchawica. Więc dopóki się nie opanuje może się okazać, że mogła cię zabić. (Ups...)
-Podczas gdy używa swojej magi jej wygląd lekko się zmienia.
-W swoim organizmie ma różne rodzaje jadów i antidotum na nie.
-Ma pewien sekret przed Emily, który boi się jej powiedzieć.

niedziela, 12 stycznia 2014

Opiekunka?!

Dzień zaczął się normalnie. Pierwszy raz Reili i Nina nie obudziły nas wcześnie. Może dlatego, że same spały do południa. Oczywiście gdy wyszły na zewnątrz, ma śnieg znowu obudziło się ich prawdziwe ja. Ja wariatki. One są grzeczne tylko wtedy gdy śpią. Ale teraz jest śnieg. Na wiosnę pewnie się trochę uspokoją. Wadery biegały jak codzień, jedna w drugą celując śnieżką. Jeszcze trochę i sobie sanki znajdą. Ale jeśli mnie trafią to... Pożałują. Sibuna obok mnie siedziała zwarta i gotowa, obserwując Reili i Ninę. Najwyższy stan gotowości w przypadku trafienia. W końcu wilczycom znudziła się bitwa na śnieżki. Siadły na śniegu obok Any. Chyba myślą co robić.
-Wiem! Nie jednak nie wiem!- wrzasnęła Nina.
-To...- zaczęła Reili.
-Nie wiem! Ale jednak wiem!
-Nina posłu.....
-Jednak wiem!
-Możesz posłuc.....
-Nie wiem!
-Przymknij się i posłuchaj!- powiedziała w końcu Reili i rzuciła w waderę śnieżką.
Dobry strzał. Trafiła Ninę prosto w kolorową buźkę. Ta otrzepała się i spojrzała na nią.
-Może w końcu ulepimy tego bałwana?- zaproponowała czarna.
-TAAK!- krzyknęła Nina.
W końcu było ciszej. Rozejrzałam się. Ani żywej duszy na drugim brzegu. W końcu się zdrzemnęłam.....
Ze snu wyrwało mnie uderzenie w głowę. Szybko ją podniosłam. Widziałam tylko biel. Nieee! Jestem niewidoma. Dotknęłam łapą oczu. I na co ta panika to tylko śnieg. Starłam go i rozejrzałam się. Reszta biegała i śmiała się. Aaa. Wojna znów się zaczęła. Wstałam i ulepiłam kuleczkę. Rzuciłam w stojącą najbliżej Anę. Trafiłam. Dołączyła szybko do gry. Ganiałam się z resztą. Trudno unikać jest te kulki. Sibuna zamachnęła się i rzuciła śnieżką w Ninę. Jednak rzuciła za mocno. Śnieżka poleciała na drzewo. Nagle usłyszałyśmy jak ktoś spada z drzewa. TAM KTOŚ BYŁ?! Nagle z drzewa spadł mały wilczek. Taki słodki ciemnoszary. Wylądował na ziemi, szybko się podniósł i spojrzał na nas swoimi wystraszonymi paczęciami. Otoczyłyśmy go kołem. Patrzył na nas, a my na niego.
-No cześć! Zgubiłeś się mały!- powiedziała Nina.
-Nina panuj nad sobą! Straszysz go!- powiedziała Ana.
-Panuje!
-EEELSAAAA!!- krzyknął nagle mały.
Rozejrzałyśmy się. Nikogo nie widać. Ale kto to ta Elsa? Zaraz się pewnie dowiemy. Nagle z krzaków wyskoczyła brązowo- różowa wilczyca o paczałkach niebieskich. Raczej prawie dorosła wilczka. To pewnie Elsa. Za nią obok szarego wilczka skulił się drugi brązowy o oczach czerwonych. Też słodki. Elsa warczała na nas, ale czułam, że nie pewnie.
-Cześć zgubiliście się.- powiedziała jeszcze raz Nina.
Młoda zamilkła i spojrzała na nas. Widać, ze nam nie ufa. Staliśmy tak chwilę w ciszy.
-Jak się nazywasz?- spytała Reili, ale jej też odpowiedziała cisza.
-Nie musicie się nas bać.-powiedziała Sibuna.
Wilczka troszkę się wyluzowała. Jeszcze chwilę stała, ale potem usiadła.
-Na pewno można wam ufać?- spytała.
-TAAK! Bo my jesteśmy łagodne jak te smaczne baranki. -powiedziała Reili.- Nazywam się Reili. A to Sibuna, Nina, Annagret i Emily.
-Jestem Elsa, a to Kris i Eskel.
-Jesteś ich opiekunką?- spytałam z ciekawości.
-Opiekunka?? Nie do końca. Raczej starsza siostra.- odpowiedziała Elsa, a Eskel siadł obok niej. Przyglądał nam się z ciekawością.
-Siostra. To wszystko jasne. Gdzie wasi rodzice?-kontynuowałam
Odpowiedziała mi cisza. Elsa zwiesiła głowę.
-Dobra nie było pytania. Zostaniecie z nami?- spytała Sibuna.
-No nie wiem......
-Elsa zostańmy!!- krzyknął nagle Eskel.
-Jeszcze nie dawno się ich bałeś.- odparła siostra, a my nie wtrącałyśmy się w rodzinną rozmowę.
-Dostałem śnieżką od nich miałem prawo. Ale już się nie boję.
-Przemyślę to.
-PROSZEEEE.
-Powiedziałam.
Kris dalej cicho siedział za Elsą. Ciekawe jakie on ma zdanie. Ale jest też pewnie przyzwyczajony do kłótni rodzeństwa.
-Jeśli się nie zgodzisz będę cię męczył- powiedział Es i wskoczył Elsie na plecy i zaczął ją ciągać za uszy. - Będę złośliwy.
-Już jesteś.
-Ale będę bardziej.
-No dobra....
-TAAK! UWIELBIAM CIĘ!- krzyknął młody i zaczął, biegać skakać.
-Szkoda, że tylko wtedy, gdy zgadzam się na twe prośby.- cicho powiedziała Elsa.
Nina i Reili wróciły do bałwana. Eskel dołączył do nich. Założę się, że się bardzo do nich przywiążę. Po chwili świetnie się bawili. Elsa leżała niedaleko nas, a obok niej cicho siedział Kris. Jakie nieśmiałe wilczątko. Eskel nagle podbiegł do rodzeństwa.
-Kris no chodź.-powiedział wesoło, ale brat dalej siedział w miejscu.
-Kris nie możesz siedzieć tak ciągle obok mnie.- dodała Elsa.
Mały niechętnie wstał i poszedł za Eskelem. Z początku nie miał ochoty na zabawę, ale po kilku minutach biegał i śmiał się jak reszta. Z wielką chęcią pomagał robić igloo. Fajnie. Elsa ma troche wolnego od opieki nad braćmi, bo znalazła opiekunki. O ile Ninie i Reili nie znudzi się zabawa w śniegu i nie wpadną na pomysł odwiedzin u człowieków, bo Eskel na pewno będzie chciał z nimi iść.

Emily
Ale cisza.... Reili nie musisz się maluchami opiekować xP tak pisałam co na głowę przyszło i tak się ułożyło....