środa, 25 grudnia 2013

Wspomnienia.

Wybaczcie, że tak długo nie pisałam. W ogóle się nie odzywałam  ani nic. Ale nie martwcie się, nie zapomniałam o Was. Za rekompensatę  wstawiam tu "trochu" dłuższą notkę. (Proszę, nie zabijcie mnie od razu >.<) I mam w zwyczaju (pewnie głupi, ale trudno), że najpierw piszę notkę, a potem zgłaszam się do kolejki. I dlatego tak wyszło. Jeszcze raz przepraszam.
_______________________________

 W gęstym lesie unosiło się pełno dymu, płonęło wiele drzew na wzorze pierścienia. 
Co się tu wydarzyło? Kto spowodował pożar? 
Odpowiedź znają dwie wilczyce. Jednak nie, jedna. Ta druga, nawet gdyby chciała, nie może powiedzieć. 
Umarła.
Wadera stała przed  młodą wilczycą, a trafniej mówiąc-jej martwym ciałem. Z oczu płynęły jej słone łzy, które spadały na zmarłą. Rozpaczając nad nieboszczykiem, jej ucho na czas nie zdołało zlokalizować zbliżające się kroki. Grupa trzech wilków zbliżało się do niej niby cienie. Paczka stanęła paręnaście metrów od niej.

-No, no, a kogo tu widzimy? Nasza panna a la włóczęga?-odparł przywódca grupy, szary wilk-Jaxom.
 Usłyszawszy go, wadera znieruchomiała. Jej źrenice zważyły się maksymalnie. Znała ten głos bardzo dobrze, więc z lekka jej sierść na grzbiecie się zjeżyła. Prawie niezauważalnym ruchem odwróciła łeb ku nim.
Oni patrzyli na nią wzrokiem pokazujący pogardę, może i nieufności. Ona zaś wpatrywała się, niczym nie ukrywając swych uczuć do nich-nienawiści.
 -Wy... czego ode mnie chcecie? Co ja wam takiego zrobiłam? I dlaczego zabiliście ją! Ona nic nie zrobiła!-odparła zdławionym krzykiem. Wymawiając ostatnie zdanie odwróciła głowę w kierunku martwej. Mimo woli z jej oczu spłynęły kolejne łzy.
-Och, przecież sama wiesz bardzo dobrze. Masz to, czego my potrzebujemy. A dopóki nam tego nie oddasz, pozabijamy wszystkich, kogo poznasz.-uśmiechnął się tryumfalnie. -O niewinnych się nie martw, ich  czeka to samo.
 -Jak śmiecie!...-nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej następny- Sardonyx
- Na twoim miejscu, nie unosił bym się tak. -tutaj znacząco popatrzył na wilczycę z ich grona-Vexę. Zza siebie wyjęła mały  przedmiot będący poszukiwany przez nią od wielu lat. Zielony kamień szlachetny, zwany szmaragdem.
-Jak wy to...Skąd wiecie!?-wilczyca nie mogła znaleźć słów.
-Wiemy o tobie wszystko. Bądź grzeczną waderką i nie sprawiaj nam kłopotu.
 Wadera nic nie odpowiedziała, jedynie jej wzrok był przesycony jadem nienawiści. Wtem wilczyca usłyszała ledwo, ale jednak-cichy, krótki jęk. Przez chwilę smutki wilczycy w jednej chwili odparowały. "Ona żyje, ona żyje"-krzyczały w niej myśli. Niestety, odruch życia zauważyli i jej nieprzyjaciele. Vexa uśmiechnęła się nikczemnie. Wpatrywała się w półmartwą.
  Na pewno miało to wiązek z wydarzeniami, które potoczyły się dalej.
U rannej dało się zauważyć jakby drgawki. Jej oddech był nierówny, płytki. Widać było, że każdy dla niej ruch był jak uderzenie kata. Dla jej przyjaciółki stojącej koło niej wszystko było jasne.
-Przestańcie do jasnego!-krzyknęła przerażona.
-Przecież to dopiero początek-odparł Jaxom. Potem wymownym spojrzeniem popatrzył na Sardonyxa.
   On, wziąwszy kamień od Vexy podał go przywódcy paczki. Szary podrzucił szmaragd do góry i jednym ruchem  rozbił go na milion kawałków. Wilczyca stała przerażona, nadal nie wierząc w to co się wydarzyło.
-Vexa, kończmy to przedstawienie.-odparł znudzony.
   Z ledwo żywej wilczycy wydobył się ostatni krzyk. Teraz było pewne,że już nie żyje.  Paczka wilków (zwanymi Pogromcami Szkodników) odeszli, zostawiając rozbitą wewnętrznie waderze samej sobie.
***

  Słabe promienie światła przebijały się do małej nory, gdzie spędziłam noc. Tańczące płomyki światła po żmudnych próbach w końcu wygrały, wybudzając mnie z koszmaru. Westchnęłam. Kolejny dzień pełen wrażeń i niespodzianek. Ciekawe, kto tym razem spróbuje mnie zabić, pomyślałam.
   Przez kolejne minuty próbowałam się zmusić do wyjścia i jednocześnie delektowałam się chwilą błogości. Chcąc nie chcąc, w końcu wstać musiałam. Burczenie w brzuchu robiło się coraz bardziej nie do zniesienia. Ostrożnie wyjęłam łeb z norki. Wchłaniałam wszystkie informacje z zewnątrz. Wiatr nie przyniósł żadnych gróźb a odgłosy przyrody nie zdradzały przykrej niespodzianki. Wydawało się, że każde zwierze, źdźbło trawy, żywioły są zajęte swoim własnym życiem, nie przejmujący się w ogóle moją osobą. Jednocześnie czułam więź do otaczającej mnie przyrody.
   W końcu wyszłam. Słuchem starałam się odnaleźć najbliższy zbiornik wody. Znajdowało się paręset metrów od mojego chwilowego noclegu. Zaspokoiwszy pragnienie, czas było znaleźć coś do jedzenia. Jednak nie zrobiłam tego od razu. Usiadłam i nasłuchiwałam. Drzewa, które posiadały jeszcze liście szumiały. Zauważyłam, że wiatr jest o wiele chłodniejszy, niżeli we wcześniejsze dni. Zaczyna szczypać w nos. Zima zbliża się wielkimi krokami. Choć chichocząc, ukrywając się w głębi lasu, nie zamierza prószyć śniegiem, jednak nie oszczędziła małych roślinek "ubrawszy" je w szron.
  Zrozumiałam, że za parę dni przybędzie. Możliwe, iż popołudniu mogą zacząć nieśmiało,  aczkolwiek-spadać pierwsze płatki śniegu. Nienawidziłam zimy. Zawsze kojarzyła się mi ze śmiercią wielu stworzeń, długim doskwierającym głodem, zimnem, wielu nieudanych polowaniach. I nie zapowiada się, aby i tym razem Panna Chłodu zrezygnowała ze swojego wachlarzu możliwości, nie używając wszystkich możliwości i walką ze swą siostrą wiosną.
   Żołądek wciąż uparcie przypominał o śniadaniu. Znów westchnęłam. Zaczęłam szukać tropu jakiegokolwiek zwierzęcia.
   Po półgodzinnych poszukiwaniach w końcu natknęłam się na trop pewnego zwierzęcia kopytnego. Ślad był świeży, co mnie ucieszyło. Na dodatek prawdopodobnie odłączyło się od stada. Zapowiada się dobry początek dnia, pomyślałam.
   Młoda sarna zajęta była jedzeniem. Coraz trudniej  było znaleźć świeżą trawę, a martwe liście zanadto to utrudniały. Nie tylko jej ale i innym, w polowaniu, pomyślałam. Cicho zaczęłam się do niej skradać. Jak się spodziewałam, liście nie były mi przyjaciółmi, więc po paru minutach sarenka pobiegła niczym błyskawica. I ja ruszyłam za nią. Gdy już ją doganiałam, wtapiając swe kły w ścięgno ofiary, uczułam nagły i bolesny ból głowy. Tak okropny, iż w pewnym momencie straciłam orientacje. Rozluźniłam chwyt, a sarenka wykorzystując to, pobiegła jeszcze szybciej. Na dodatek kopnęła mnie i poleciałam w przeciwnym kierunku. Padłam jak kłoda. Teraz wszystkie kolory wydawały się mi o wiele bardziej jaskrawe, jednocześnie kształty były rozmazane. Dodatkowo mój oddech był płytki, a każdy wdech zwiększał kłucie w klatce piersiowej. Dosłownie czołgałam się, by znaleźć się jak najbliżej jakiegokolwiek drzewa. Potem, zmuszając się, by usiąść i nabierać spokojniej i większe wdechy czekałam na poprawę. W końcu po jakimś tam ciągnącym się czasie mój stan zdrowia poprawił się na tyle, abym mogła normalnie oddychać i widzieć.
    Rozejrzałam się dookoła. Nie znałam dobrze tego terenu, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. Zachodni wiatr przyniósł mi dobrą wiadomość. Paręnaście metrów ode mnie znajduje się jedzenie, na które nie trzeba polować, gdyż sama padła. Więcej informacji mi do szczęścia nie było potrzebne i ruszyłam w kierunku śniadania. Po skonsumowaniu posiłku siedziałam beztrosko wsłuchując się w odgłosy natury. Czyż może być piękniejsza melodia od śpiewu leśnych ptaków?-pomyślałam. W błogim rozmyśleniu nie trwałam długo. Zza bliskiego krzewu usłyszałam szmer. Bez zastanowienia porzuciłam wszystko, biegnąc przed siebie. Potem, jak się okazało, że nie było czym się przejmować, aczkolwiek nie zamierzałam wracać.
   Szłam, nie wiedząc gdzie dokładnie, jak robiłam to od wielu lat. Moje łapy prowadziły mnie gdzie chciały, ja wówczas zbierałam informacje o danym terenie, przez który szłam. Coś sprawiło, że się zatrzymałam. Ślad kopyt młodej sarny, której wcześniej nie udało się mi upolować. Nie mając nic lepszego do roboty, podążyłam za tropem. I tak bym jej nie upolowała, bo byłam już pojedzona. Byłam ciekawa jej losów. Podążając dalej zauważyłam, że ślady mają większe odległości od siebie, co wskazywało, że coś zmusiło ją do nagłego biegu. Odpowiedź znalazłam paręnaście metrów dalej, gdzie oprócz tropu kopyt, znajdowały się i wilcze. Tak śledziłam historię. W końcu zatrzymałam się, gdyż ślady wydawały się mi za świeże. Wtem spojrzałam przed siebie. Ujrzałam czarną waderę zadająca ostateczny cios sarnie. Następnie zajęła się jedzeniem. Ten cios zadany w tchawice... kiedyś go widziałam, pomyślałam. Zaintrygowana wilczycą postanowiłam obserwować dalsze jej poczynienia. Z daleko słabo widziałam jej postać, ale coś mi mówiło, iż kiedyś ją widziałam. Może i kiedyś poznałam? 
   Czarna wzięła w pysk swą zdobycz i gdzieś niosła. Podążyłam w skryciu parę metrów za nią. Obserwując ją dokładniej dojrzałam niewyraźne, czerwone znaki. Chociaż w sposobie chodu, metody zabijania, było mi znajome, lecz nie przypominam sobie żadnych znamień. Sposoby są dwa. Albo pomyliłam ją z kimś innym, albo ona się zmieniła.
   Wadera była blisko drzewa. I nagle zniknęła. Wystarczyła chwila nieuwagi... Zamrugałam, zastanawiając się, czy tylko to się mi zdawało. Już miałam iść, gdy nagle usłyszałam rozmowę:
 -Jedzcie.-usłyszałam pewien głos. Był mi znajomy. Od razu uznałam, iż należy do czarnej wilczycy.
 -Skąd ta hojność?-usłyszałam głos innej wilczycy. Czyli jest ich więcej...
 -Ktoś musi dopilnować abyście nie umarli z głodu przez swoje lenistwo.-usłyszałam znajomy głos (o ile można tak powiedzieć z przesądu, który go rozpoznaje z przed paru lat).
 -Martwisz się o nas?- usłyszałam następny, tym razem głos basiora.
 -Jeśli nie chcesz, to nie jedz. – mruknęła prawdopodobnie Czarna.
 -Tak naprawdę, to sądziliśmy, że nic nie uda ci się złapać.-słyszeć było głos innej wilczycy.
 -Jak widzicie nie znacie mnie tak dobrze.- odpowiedziała wadera.
   Potem nie usłyszałam już nic. Westchnęłam. Coś mi mówiło, że lepiej, aby nikogo z usłyszanych głosów nie spotkała na swojej drodze. Tak lepiej będzie i dla mnie i dla nich. A szkoda, w sumie chciałabym ich poznać, chociaż z widzenia. Lecz coś mi mówiło, że jak to się stanie, może stać się coś złego. Lepiej ufać przeczuciom...
-A więc żegnaj czarna wadero. Oby los nie sprawił, abyśmy stały się wrogami, jak i twoich przyjaciół. Może kiedyś się spotkamy.-odparłam cicho. Wiedziałam, że mnie nie usłyszą, lepiej dla mnie i dla nich. Skręciłam w przeciwnym kierunku. Wtem chłodny, silny wiatr zawiał w przeciwnym kierunku. Pewnie kryje w sobie jakąś przestrogę, którą che mi przekazać. Nie zastanawiając cię długo, szybko oddaliłam się od nowo poznanego miejsca.  
 ___________________
  I wreszcie koniec. Mam nadzieję, że aż tak bardzo Was nie zanudziłam. Nie martwcie się, następne opowiadanie będzie miało więcej akcji. Już mam plany. :D 
A, i dialog, jak i pomysł na końcówkę wzięłam z notki Rose:  >link<

1 komentarz:

  1. Fajnie, wcale nie zanudziłaś xd i przynajmniej napisał ktoś coś na święta. Teraz ja pisze

    OdpowiedzUsuń