piątek, 5 lipca 2013

Mały, rudy, nazywa się Lanay. Widzieliście go może?

Coś brzęczało mi koło ucha. Cały czas tylko "bzzzz... bzzzz.... bzzzzz....". Zastrzygłem uszami, ale to dalej swoje. Leniwie otworzyłem swoje żółte ślepia i rozejrzałem się nieprzytomnie. Komar już się do mnie dobierał, ale w ostatniej chwili przeturlałem się na plecy i natychmiast pożałowałem tej decyzji. Okropny ból rozlał się po całym moim kręgosłupie. Ledwo dźwignąłem się z trawy i jęknąłem głośno. Nic mi nie odpowiedziało. Tylko szelest liści w górze. Coś było nie tak. Rozejrzałem się powoli obracając się w kółko. Pusto. Spojrzałem na moje biedne plecy, ale krew nie ciekła. Prawdopodobnie pod futrem miałem ogromnego sińca lub coś podobnego. Powłócząc łapami, ruszyłem w kierunku najbliższego wodopoju, który jednak nie znajdował się tak daleko jak myślałem. Chyba powinienem przestać myśleć. Pochyliłem się nad wodą i łapczywie zacząłem ją wciągać, bo piciem tego nie nazwę. Cichy szelest w krzakach sprawił, że szybko się obróciłem i ujrzałem... wiewiórkę. Mały rudzielec spojrzał na mnie niepewnie, po czym z niesamowitą prędkością wdrapał się na drzewo:
- Cześć mały. Jak leci? - zapytałem, uśmiechając się wesoło. Stworzonko przekrzywiło główkę i spojrzało na mnie przestraszone. Chwilę później zniknęło między gałęziami.
Westchnąłem głęboko. Dlaczego ja? Zrobiłem coś komuś? Czemu nawet wiewiórki mnie nie lubią? Delikatny szum wody działał na mnie jak jakiś napój uspokajający czy coś w tym rodzaju. Położyłem się nieopodal wody i czekałem. Nie byłem zdolny w tamtych chwilach do podjęcia wędrówki. Za bardzo bolały mnie plecy. Zasnąłem.
Nad ranem obudziła mnie rozmowa wilczycy i wilka, którzy najwyraźniej o coś się kłócili. Rozejrzałem się, przyzwyczajając oczy do wschodzącego słońca i ujrzałem dwie postacie, stojące nieopodal mnie:
- No obudźmy go! Nawet, jeśli miałby złe zamiary to mamy przewagę liczebną - odezwała się jedna z postaci.
- Tak, ale biorąc pod uwagę to, że przed chwilą przeprawiliśmy się przez rzekę i jesteśmy wyczerpani to jego szanse na zwycięstwo gwałtownie wzrastają - warknął jej towarzysz.
- Amree nawet mnie nie denerwuj - odparła najwyraźniej wadera. Jeszcze nie do końca kojarzyłem fakty.
- Dobra. Obudź go, ale jak się na ciebie rzuci to nie licz na moją pomoc - oznajmił wilk, siadając.
- Dobra - odpowiedziała wilczyca.
- Dobra.
- No i bardzo dobrze - odparła, zbliżając się do mnie. - Emm... kolego? Śpisz?
- Nie martw się. Jesteście tak głośni, że pewnie gdzieś po drugiej stronie tego lasu mój pradziadek obraca się w grobie - oznajmiłem, podnosząc się. - Ja was już przypadkiem wcześniej nie widziałem? Kojarzę was, ale nie wiem skąd.
- Przepraszamy - odparła, siadając jakieś trzy metry ode mnie.
- Mniejsza z tym - powiedziałem z uśmiechem. - Mnie zwą Connorem, a was?
- Ten maruda to Amree, a ja Lilayne. Co tu robisz?
- Piękne imię dla pięknej pani - oznajmiłem, szczerząc się jak psychopata do miski mleka. - Szukam mego towarzysza. Mały, rudy, nazywa się Lanay. Widzieliście go może?
___
Krótko, ale jest, bo mnie ściga siostra ;) Przepraszam za takie opóźnienie nigdy więcej się coś takiego nie powtórzy chyba, że znowu, zostanę pozbawiony dostępu do internetu :/ A jak już wszyscy podawali swoje gg to i ja podam 46197194 :D  

5 komentarzy:

  1. Jeju, biedaku :C Tu Cię wiewiórka nie lubi, tu znowu spać nie dają i weź tu żyj normalnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super notka, a ty jak zawsze masz jakieś problemy z insektami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez tego ani rusz :D Jestem na ich punkcie przewrażliwiony i musicie się do tego przyzwyczaić ;D

      Usuń
  3. Ojojo... za szybko piszecie, no!
    Co do notki, wiewiórka chyba dostała zawału, jak tylko uciekła XD

    OdpowiedzUsuń